2.135. Chwila zwątpienia

232 34 24
                                    

Przed południem napisałam do Martinusa. Opisałam mu wszystko, co wydarzyło się w nocy. Jednak i po tym nie otrzymałam od niego żadnej informacji. Zaczynałam się martwić, ale starałam się nie popadać w paranoję. Zmęczenie zdecydowanie mi nie służyło.


Kolejne miesiące w moim życiu były bardzo, bardzo nudne. Mimo że wlokły się jak ostatnie pięć minut znienawidzonej lekcji, zdarzały się też ciekawsze momenty. Do takich zdecydowanie należały narodziny mojej bratanicy - Marceliny. Ale może zacznijmy od początku...

Po tygodniu chodzenia do szkoły wrócili moi rodzice. Wypoczęci, opaleni i szczęśliwy - aż im zazdrościłam. Z kolei tydzień po nich do domu przyjechała moja siostra. Kaśka też wydawała się być innym człowiekiem. Przez ostatnie kilka miesięcy mój kontakt z nią strasznie osłabł, co nie podobało mi się, bo w końcu siostrę miałam tylko jedną. Jednakże to nie koniec. Kasia oznajmiła, że znów zeszła się z Romeo z Norwegii i się do niego przeprowadza. Ta informacja kompletnie mnie rozbiła. Nim zdążyłam się obejrzeć, znów spakowała rzeczy w walizki i poleciała na północ. Ponownie stałam się "jedynaczką".

Tydzień po wyjeździe siostry mój brat zadzwonił z wiadomością, że zaczął się poród. Nigdy nie zapomnę tej nocy. Moja mama sprawiła, że wszyscy zerwaliśmy się na równe nogi i w pośpiechu zaczęliśmy się pakować. Marcelina najwyraźniej spieszyła się, by nas zobaczyć. Miała urodzić się 3 tygodnie później i właśnie w tym terminie planowaliśmy jechać do Krakowa. Moi rodzice bardzo chcieli być przy porodzie swojej pierwszej wnuczki. Z pewnością to było dla nich niezwykle ważne. Dla mnie zresztą też - miałam zostać ciocią. Gdy pomyślałam sobie o mojej bratanicy, o moich rodzicach, którzy stali się dziadkami i bracie - tacie, dopadało mnie poczucie starzenia się i przemijania. Przecież nie tak dawno to wszyscy wyczekiwali moich narodzin, a tu, nagle, za kilka miesięcy moje 18 urodziny. Tak samo jak czas ucieka, tak samo los jest nieprzewidywalny - tak po prostu został stworzony świat. Nie pozostało nam nic innego, jak przyjąć informację o porodzie i jak najszybciej dotrzeć do Krakowa. Całe szczęście, że był środek nocy, więc po autostradzie nie jechało praktycznie ani jedno auto. 3 godziny po telefonie od Pawła byliśmy już w szpitalu. Chwilę później powitaliśmy malutką Marcelinkę.

W mojej codziennej szkole nie zmieniło się nic oprócz tego, że byłam już uczennicą drugiego roku. Reszta pozostała ta sama - ci sami ludzie, nauczyciele, ta same klasy. Może też trochę bardziej zakolegowałam się z niektórymi osobami. Jeśli chodzi o szkołę tańca - tu co nieco się zmieniło. Pojechałam tam dwa razy i postanowiłam to zakończyć. Przestałam się jakoś odnajdywać się w tej atmosferze. Niektórzy byli naprawdę fajni i nie mogłam złego słowa na nich powiedzieć, natomiast inni doprowadzali mnie do szału. Może byłam trochę przewrażliwiona, ale nie chciałam się niepotrzebnie tam denerwować i męczyć, więc zrezygnowałam z lekcji. Szkoda było mi zaprzepaścić moją przygodę z tańcem, dlatego też zapisałam się do innej akademii. Co prawda, była znacznie mniej znana i rekomendowana, ale spodobało mi się w niej dużo bardziej niż w poprzedniej. Nauczycieli i uczniów mocno szokowała moja decyzja. Nie rozumieli, dlaczego nie chciałam chodzić do tamtej, słynnej szkoły i wybrałam tę "gorszą" opcję. Ja uważałam przeciwnie. Tu mi było lepiej.

Przez ten cały czas, te kilka miesięcy, utrzymywałam kontakt z Martinusem, Maxem i Harvey'm. Jeśli chodzi o starszego, angielskiego bliźniaka, ciągle zastanawiałam się, czy dobrze robimy, że codziennie rozmawiamy i jesteśmy blisko siebie. Według mnie, taka przyjaźń mogła nas wykończyć. Myliłam się. Dotarło to do mnie, kiedy Harvey wyjechał na 2 tygodnie i nie miałam z nim żadnej styczności. Te 14 dni dały mi sporo do myślenia. Zrozumiałam, że Anglik za dużo dla mnie znaczy i za wiele mamy wspólnego, by ot tak zerwać więzi. Niby wiedziałam to wcześniej, ale dopiero wtedy to "poczułam". Tęskniłam za jego osobą bardziej niż za Justyną czy Karoliną, co wydawało mi się dziwne i poniekąd nawet nieodpowiednie. Po dłuższym zastanowieniu uznałam, że Harvey nie jest moim przyjacielem, tylko bratem. Po wakacjach, dwa razy odwiedziłam babcię w Anglii, choć właściwie, zamiast spędzić ten czas z nią, poświęciłam go Harvey'emu.

Mówiąc o Martinusie, czułam lekkie zawiedzenie. Wydawało mi się, że coś dla niego znaczę po tym, jak zachowywał się w Warszawie. Jego późniejsze zachowanie wskazywało natomiast na coś innego. Odkąd zakończył się mój związek z Harvey'm, Martinus zmienił swoje nastawienie. Mało kiedy do mnie pisał i głównie to ja zaczynałam konwersację, która średnio się kleiła. Muszę to powiedzieć otwarcie - liczyłam, że znów będziemy razem. To znaczy chyba. Na sto procent nie byłam pewna, czy tego chcę. Pomyślałam tak, kiedy Kasia oznajmiła, że wraca do tego swojego Norwega. Otworzyło mi to trochę umysł i stwierdziłam, że może mi i Martinusowi też jest dana taka szansa, tylko trzeba z niej skorzystać. Jednakże po zachowaniu blondyna nabrałam wątpliwości, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Pewnego rodzaju nadzieja pojawiła się, kiedy dowiedziałam się, że po świętach lecę z rodziną do Norwegii. Planowałam wtedy spotkanie z Martinusem. Przecież kontakt w cztery oczy, to nie to samo co przez internet, prawda?


Pozdrawiam! <3

OK, spójrzmy na to z drugiej strony... M&MOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz