Następnego dnia opiekunowie dali nam pospać trochę dłużej, ale, żeby nie było tak dobrze, nie za długo. O godzinie 10 musieliśmy już być umyci, najedzeni, ubrani i gotowi do wyjścia. Sprzeciw nie był mile widziany. O jedenastej rozpoczęliśmy trening i skończyliśmy trzy godziny później. Po obiedzie pojechaliśmy do kręgielni. Myślałam, że to po prostu tak dla rozrywki, by nie tylko tańczyć, ale zrobić coś innego. Chyba każdy tak myślał. Jedynie nie pasowało nam, uczniom, zachowanie instruktorów. Byli nadzwyczaj pobudzeni, jeśli można to tak określić. Uśmiechnięci od ucha do ucha i jednocześnie lekko zestresowani. Przez kilka lat uczęszczania do szkoły, wyrobiłam sobie obraz nauczycieli, którym obce jest uczucie "stresu". Za każdym razem, gdy ktoś z nas zapytał się instruktorów, czy coś planują, jakąś niespodziankę, odpowiadali zagadkowo: "Nie wiem".
Pojechaliśmy więc na te kręgle. Spędziliśmy tam dwie pełne godziny i było... Po prostu było. Nadal nie poczyniłam żadnych postępów. Zdobyłam najmniej punktów ze wszystkich moich znajomych, ale i tak byłam z siebie zadowolona, ponieważ tylko raz kula uciekła mi w bok. Po wyjściu z kręgielni, nauczyciele oznajmili, że właśnie idziemy na ultra ważne spotkanie i mamy zachowywać się tam jak ludzie. Słyszałam taki tekst już od podstawówki i zawsze zastanawiałam się, dlaczego pedagodzy tak mówią. Mnie owe ostrzeżenie, pomimo że byłam z reguły grzeczną uczennicą, zachęcało właśnie bardziej do rozrabiania niż zachowywania się "ludzko". W każdym razie, instruktorzy wyglądali na wyjątkowo zdenerwowanych. Szli przed grupą uczniów, szepcząc do siebie coś niezrozumiale. Każdy z nich nerwowo bawił się palcami. Zaprowadzili nas do jakiegoś budynku. Wewnątrz wyglądał jak studio lub mniej uporządkowane biuro. Albo i to, i to. Opiekunowie nakazali nam siedzieć na sofach i nigdzie się nie ruszać, najlepiej w ogóle nie oddychać. Sami udali się do ciasnego pomieszczenia obok. Wyszli z niego po dwudziestu minutach, odciągnęli na bok i poważnym tonem oznajmili, że przed nami właśnie stoi ogromna szansa i możemy rozwinąć skrzydła, możemy sprawić, że usłyszy o nas świat, jeśli tylko się postaramy. Oczywiście to "jeśli" oznaczało, że lepiej, żebyśmy tego nie spieprzyli. Dosłownie tak nam powiedzieli. Na pytanie, o co chodzi, odpowiedzieli, że sławni artyści podbijający wszystkie kontynenty - Marcus i Martinus - szukają grupy ambitnych, uzdolnionych tancerzy do teledysku do ich najnowszego hitu. Chcieli nagrać sceny z kilku krajów i pokazać kogoś innego niż dancerów, z którymi do tej pory współpracowali. Już nakręcili część fragmentów w Austrii, a teraz poszukiwali ludzi z Polski. Musieliśmy po prostu zaprezentować, co potrafimy i zatańczyć jak najlepiej. Przed nami byli już tancerze z innej szkoły i, jeślibyśmy ich pobili, automatycznie zdobywaliśmy tę robotę. Zapłatą za nasz występ w teledysku bliźniaków była reklama naszej szkoły tanecznej. Na początku myślałam, że muszę wszystko zepsuć byleby pokazać nas z najgorszej strony i zostać odrzuconym. To była pochopna myśl i prawdopodobnie nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła. To było trochę jak wbicie sobie samemu noża w plecy. Znajomi by mnie znienawidzili. Poza tym, może nie otrzymywałam korzyści osobiście, ale szkoła zyskałaby rozgłos, więcej chętnych, zdolnych ludzi na zajęcia, a kto wie, na co mogłoby się to przełożyć w przyszłości.
Jakiś pan zaprowadził nas na salę, inny przyprowadził Marcusa i Martinusa, najważniejszych szefów, i kazali nam tańczyć. Jako szkoła posiadaliśmy własny, reprezentacyjny układ, który, w moim mniemaniu, wyglądał świetnie. Gdy go zobaczyłam po raz pierwszy, uznałam, że nigdy nie będę w stanie go zatańczyć. Za wysokie progi jak na moje nogi. Jednak z czasem, krok po kroczku nauczyłam się robić kolejne wymachy i figury i na końcu to wszystko połączyć. Kiedy zaczęliśmy tańczyć, miałam sztywne ruchy, ale na refrenie się rozruszałam i pod koniec dałam z siebie sto procent. Potem znów instruktorzy kazali nam czekać i udali się do sąsiedniego pomieszczenia. Po kwadransie wrócili ewidentnie zadowoleni. Oznajmili, że wykonaliśmy dobrą robotę i bierzemy udział w teledysku. Wszyscy wpadli w szał. Krzyczeli, podawali sobie ręce i podskakiwali. Nie ukrywam, że ja też. Była to naprawdę cudowna wiadomość. Tylko jedna rzecz mnie martwiła - teraz chyba nie będę mogła tak łatwo unikać bliźniaków. Biorąc udział w teledysku, na pewno mnie zauważą.
Bardzo szybko spełniły się moje czarne scenariusze. Zaraz po obwieszczeniu radosnej informacji, chłopcy podeszli do grupy, aby się wszystkim przedstawić. Nie było mowy o ucieczce przed tym. W końcu nadeszła moja kolej.
-Cześć, jestem Marcus.
-Cześć, nazywam się Martinus -powiedział młodszy z braci i podał mi rękę. Miałam wrażenie, że wyjątkowo długo przetrzymuje moją dłoń i dziwnie, podejrzliwie patrzy mi w oczy. U mnie za to na twarzy malował się strach.
-Ka-kaja -odparłam sama zszokowana swoimi słowami. Nie planowałam tego mówić. To był instynkt samozachowawczy.
-Kakaja? -powtórzył Martinus.
-Kaja -poprawiłam go, uznając, że zmiana imienia to wcale nie jest taki głupi pomysł.
-Kamila! Zobacz na to zdjęcie! -zawołała któraś z moich koleżanek ze szkoły tańca, a ja w tym samym momencie odwróciłam się w jej stronę. Kolejny głupi błąd.
-Kamila? -spytał Martinus, przekrzywiając głowę na lewą stronę i wybałuszając oczy.
-Kamila to zdrobnienie od imienia Kaja -pośpiesznie wymamrotałam.
-Bardzo mi kogoś przypominasz -stwierdził chłopak po uważnym prześwietleniu mnie.
-Tak, tak. Mój typ urody jest często spotykany w Polsce. Ludzie niekiedy mylą mnie z kimś innym -odparłam bez namysłu. Nie była to najlepsza wymówka, na jaką mnie stać.
Martinus pokiwał głową i odszedł dalej, zostawiając mnie z sercem walącym jak młot. Nie potrafiłam kłamać i tylko miałam nadzieję, że chłopak uwierzył w te wszystkie ściemy i nie skojarzył mnie z "tą" Kamilą. Nie chciałam by tak się stało. Z drugiej strony, jeśli ani Martinus, ani jego brat nie zorientowaliby się, że ja to ta ich "koleżanka" sprzed dwóch lat, to miałabym ich za największych kretynów na świecie. Oprócz tego, że wyglądałam na troszeczkę starszą niż piętnaście lat, niewiele się zmieniło. Oczy te same, włosy te same, twarz ta sama. Jedynie odrobinę inaczej się ubierałam, co raczej nikogo nie dziwiło. Po przywitaniu, Marcus i Martinus odeszli na bok. Widziałam, jak Martinus szepcze coś do swojego brata, a następnie oboje na mnie patrzą, ale zignorowałam to.
Następnego dnia mieliśmy już oficjalnie zacząć przygotowania do występu w teledysku. Oczywiście wszystkie potrzebne dokumenty były już załatwione, karty informacyjne wysłane do rodziców. Jedynie trwało zbieranie zgód od opiekunów prawnych. Moi rodzice podobno wyrazili zgodę, ale byłam bardzo ciekawa, jak zareagowali na wiadomość, że będę tańczyła dla starych znajomych. Niestety nie dane było mi się dowiedzieć, co o tym myślą, bo ciągle albo ja byłam zajęta, albo oni nie mogli rozmawiać. Wiedziałam za to, co o tym wszystkim sądzi Harvey. Był niezadowolony z tego powodu. W sensie tak mi się wydawało. Harvey jak to Harvey, nigdy nie pokazywał negatywnych emocji, ale się domyślałam, że raczej go to nie ucieszyło.
Późnym rankiem pojechaliśmy do studia, gdzie mogliśmy się zapoznać z planami i trochę poćwiczyć układ. Nawet dobrze szło mi unikanie Marcusa i Marinusa albo to im dobrze szło unikanie mnie. Komplikacje pojawiły się, gdy musiałam podpisać jakieś papierki, niby ważne. Właściwie to każdy musiał to zrobić, ale nikt nie był w tak paskudnej sytuacji jak ja. Podpisałam te dokumenty i usiadłam w kącie obok moich znajomych, by odpocząć. Chwilę później przyszli bliźniacy i zaczęli przeglądać kartki z naszymi autografami. W pewnym momencie coś zwróciło ich uwagę.
-Kamila Milczewska -powiedzieli jednocześnie i spojrzeli na mnie.
-O cholera... -wyszeptałam.
Hej kochani!
Nieplanowany rozdział. Jutro, jeśli nic nie pokrzyżuje moich planów, dodam kolejną część. Tymczasem padam ze zmęczenia, więc idę spać. Dobrej nocki! 👋❤
PS.: Nie wiem czemu, ale coś mi się nie pozapisywały ostatnie akapity i pisałam jeszcze raz. Nie dość, że zmęczona to jeszcze zła. Jutro poprawię wszystkie pomyłki.
CZYTASZ
OK, spójrzmy na to z drugiej strony... M&M
FanfictionMówią, że pieniądze szczęścia nie dają. To może jest prawdą, ale z pewnością pieniądze wywracają nasz świat do góry nogami. Tak było w moim przypadku. Skrajne marzenia zamieniły się w rzeczywistość. Poznałam ich. Naprawdę ich poznałam. Moje kolorowe...