Rozdział 29.

1K 63 2
                                    

Starałam się zaszyć swoją ranę, ale tak, żeby była ona niewidoczna. Niestety szwy jak to szwy, nie było możliwości, aby je ukryć. 
- Vivian, musimy po.. - mama zamrugała kilkukrotnie, obserwując uważnie igłę w mojej ręce. - Coś ty zrobiła? 

- Wiesz, te drzwi są tu po to, by w nie zapukać. - przecięłam nitkę i założyłam bluzę, zakrywając ranę. - O czym chciałaś porozmawiać? 
Mama spojrzała na mnie przenikliwie, ale wiedziała, że i tak się niczego nie dowie, więc odpuściła.

- Nasi dobrzy znajomi, państwo Regan zostali zamordowani.

- Byli starzy, nie powinno nas dziwić, że umarli. - wzruszyłam ramionami. 
- Ty mnie słuchasz, dziecko? Oni nie umarli, ich zamordowano. 
Zamordowano? To zupełna odwrotność od zabito.

- Co masz na myśli? 
Mama już otwierała usta do odpowiedzi, ale przerwał nam mój tata, który ot tak sobie wszedł. 

- Od czego są te drzwi? - zapytałam pod nosem.

- Musimy jechać na komisariat. - powiedział poważnie tata kierując wzrok na mnie. - Znaleźli sprawcę. 
Mama pokiwała głową i ręką dała mi znać, żebym nie szła niczym żółw. Ciekawa sprawcy, czyli mnie, bez słowa szłam za rodzicami, którzy zaczęli rozmawiać o tym, jak niewiarygodna jest ta sytuacja. Ja tylko przewracałam oczami, póki nie wsiadłam do auta. Zastanawiało mnie czy oddadzą swoją jedyną rodzoną córkę policji. Tak, tą jedyną rodzoną córkę, która wybrała stronę nadprzyrodzonych istot.
- Wiecie kto to? - zapytałam nagle, bez jakiegokolwiek zastanowienia.
- Po to tam jedziemy, by się dowiedzieć, córuś. - odpowiedział tata.
Przymrużyłam lekko oczy i spojrzałam na mamę. Dostrzegłam, że w przednim lusterku przygląda mi się. Tym bardziej miałam wrażenie, że wiedzieli. Nim się zorientowałam, auto zaparkowało przed komisariatem. Westchnęłam ciężko i przygotowałam się na aresztowanie. Całą trójką wyszliśmy z pojazdu i spokojnym krokiem weszliśmy do budynku. Mijałam policjantów, którzy się na mnie patrzyli, jak na jakiegoś mordercę. Mama zapukała do pomieszczenia, w którym znajdował się szeryf Stilinski. Po raz ostatni wzięłam głęboki oddech i pozwoliłam swoim nogom ruszyć naprzód. Drzwi za mną zamknęły się, a mój wzrok spoczął na szeryfie, który miał uniesione brwi do góry. 
- Nie powinienem przekazywać takich informacji osobom, które nie są z rodziny, jednak znaleźliśmy spisany testament przez państwa Reganów. Jest to ich ostatnie życzenie. - od razu powiedział szeryf. - Pan Nicolas i pani Christine umarli poprzez wyniszczony organizm. Wiecie co to oznacza?
- Podano im truciznę. - domyślił się tata. 
- Dokładnie. Znaleźliśmy odciski palców na dzbanku od herbaty. 
- Czyje? - poganiała mama. 
- Państwa Reganów oraz - jego wzrok spoczął na mnie. - ich syna, Johna Regana. 
- Co? - zapytaliśmy całą trójką. 
- Nie pomylił się, pan? - mama myślała, że to absurd. - Ich syn kochał ich ponad wszystko. Dlaczego miałby zabijać własnych rodziców? 
- Może chcecie go o to zapytać? 
Szeryf otworzył drzwi i wyszedł, więc poszliśmy za nim. Zaprowadził nas do aresztu, gdzie siedział John. Jego beznamiętne tęczówki powędrowały prosto na nas. 
- John? - zdziwił się tata. - Czyli to naprawdę byłeś ty. Dlaczego? 
- Zapytajcie córki. - jego słowa wywołały u mnie nagły wzrost tętna. - Ona wie, jak to jest mieć rodziców łowców. Jak to jest być kontrolowanym na każdym kroku. A ta obsesja? Byleby zabić zwierzynkę, nie ma znaczenia czy to ktoś bliższy sercu. Nie zwlekaj, Vivian. Zabij ich.
- Nakłanianie do popełnienia przestępstwa też jest karalne. - poinformował go szeryf.
- Co mi tam? Jestem wolny. 
- Poproszę państwa jeszcze na słówko. Ty możesz porozmawiać z kolegą, Vivian. Tylko nie zbliżaj się do krat za bardzo. 
Pokiwałam głową i patrzyłam jak moi rodzice i szeryf Stilinski wychodzą. Szybko przybliżyłam się do krat i szepnęłam.
- A teraz na poważnie.
John uśmiechnął się cwanie.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz