Rozdział 26, II.

898 51 2
                                    

Szliśmy do samochodu Theo i tak troszkę odetchnęłam z ulgą. 
- Niech Vivian usiądzie z przodu. - zaproponował Theo. 
- Co? - zmarszczył brwi Liam. - Dlaczego nie może usiąść obok mnie? 
- Jest bardziej ranna. - wskazał na ranę Hayden. - Jak coś się stanie to będę w stanie szybciej zainterweniować. 
- Ja też. - mówił jakby z oburzeniem. 
- A jeśli Hayden też coś się stanie? - zmarszczył brwi. - Będziesz mógł im pomóc w tym samym czasie? Nie sądzę. Vivian, siadaj na przednim siedzeniu. 
- Co to ma za znaczenie? - ciągle trzymałam się za bolące miejsce, wsiadając na przednie siedzenie.
Na całe szczęście szybko znaleźliśmy się na drodze. Theo obserwował drogę, ale też zaglądał do mnie, co tylko powodowało wzrost mojej nieufności. 
- Poczekaj, może masz zakażenie. - Raeken wodą z butelki polał szmatkę, oczywiście też patrząc na drogę, po czym przystawił mi do jeszcze cieknącej czarnej krwi. 
- Sama sobie potrzymam. - dotknęłam jego ręki z zamiarem dotknięcia szmatki, by dać mu znać, że jestem samodzielną dziewczynką.
- No nie wiem, masz ciepłą rękę. - zaśmiał się, prawą ręką trzymając biały, no taki fajnie przyozdobiony czarnym, materiał, a lewą trzymając kierownicę. 
W lusterku widziałam złość Liama i w końcu zrozumiałam, że wredny towarzysz próbował zrobić mu na złość, co mu się udawało. 
- Bier się. - walnęłam go koniuszkami palców. 
- Spokojnie, lwico. Zawsze tak wierzgasz? - dogryzał mi. 
- Theo, daj jej spokój. - Liam wreszcie zainterweniował. 
- Tylko sobie żartuję, prawda Vivian? - spojrzał na mnie, wskazując w lusterku Hayden mocno trzymającą Liama za rękę. 
- Ta. - nie wiem czemu, ale poczułam się zazdrosna. - To tylko żarty. - gdy Theo chciał zabrać rękę, postanowiłam ją przytrzymać, by odegrać się tym samym. 
Matko Boska Palestyńska, co mi odbijało? Hayden potrzebowała wsparcia, a Liama ciepło było do tego doskonałe. Cóż, Raeken był zimny jak lód, a jego serce zamrożone, więc nie oczekiwałam, że będzie się tulić akurat do niego. Jednak wiadomo co zrobiłam. Nic, nie puściłam ręki bruneta, póki nie dotarliśmy do domu Scotta. 
- Chodźcie. - spojrzał na nas po kolei. - Już jesteście bezpieczni.
Wysiedliśmy z auta i udaliśmy się w kierunku domu Scotta. Theo pomógł mi się poruszać, a w środku usadził na kanapie, dalej patrząc czy ze mną i Hayden wszystko w porządku. Lydia, Malia, Mason oraz Stiles zdążyli wpaść na naszą imprezę. Lydia czuła ogromną ulgę, że jesteśmy cali i zdrowi, Malia była nieufna wobec Theo, a Stiles zasnął. Martin zadzwoniła do Scotta informując go, że Theo się o nas zatroszczył i sprowadził do domu McCallów. Jakiś czas później sam alfa przyszedł, patrząc na nas. Chyba odetchnął z ulgą. Podszedł do Theo i go wyściskał, okazując ogromną wdzięczność. Reszta również go przytuliła, nawet Malia! Liam i Hayden szybko zasnęli, a ja.. Ja się zbyt bałam, by zmrużyć powieki. Wciąż bolała mnie rana i mimo, że niby byłam czymś nadprzyrodzonym, w ogóle się nie leczyłam. Theo po przytulankach spojrzał na mnie, a następnie przykucnął przy moich nogach. 
- Jak się czujesz? - zapytał troskliwie. 
Wiedziałam, że udaje. Nie wiem jak i dlaczego, ale wiedziałam.
- Źle, boli. - odpowiedziałam, nie chcąc robić scen. 
- Jesteś dzielna. - uśmiechnął się do mnie. - I nie rób tak temu Liamowi na złość. - ściszył głos. - Pomogę ci odciągnąć Hayden od niego. 
- Nie wiem o czym mówisz. - odwróciłam wzrok. 
Theo się zaśmiał i wyprostował nogi. 
- Wszystko będzie dobrze. - po raz kolejny oraz ostatni posłał mi pocieszający uśmiech. - Prześpij się, chociaż trochę. 
Pokiwałam głową, układając się wygodnie na fotelu. Plecami odwróciłam się do reszty przyjaciół, bez zamiaru spania.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz