Rozdział 5, III.

685 36 1
                                    

Nie miałam pojęcia co robić i jak się zachować, dlatego kazałam Liamowi i Masonowi iść sprawdzić o co chodzi z tą krwią. Zapewniłam ich, że na razie nic mi nie grozi, ale prawda była taka, że była to kwestia czasu zanim wrócą. Zdążyłam się zorientować, że do Beacon Hills zawitał Dziki Łów i zabiorą każdego, kto stanie im na drodze. By się przed tym uchronić należy udawać, że się niczego nie widzi. 
- Scott! - zauważyłam chłopaka, który stał przy policjantach. - Gdzie jest Stiles? 
Przed Liamem i Masonem ukryłam fakt, że po bruneta także idą Jeźdźcy. 
- Znamy się? - zapytał, marszcząc brwi. 
- Co? 
Patrzeliśmy na siebie jak idioci, nie rozumiejąc własnych przekazów. Chwilę zajęło mi zrozumienie o co chodzi. Już tu byli. 
- Przepraszam. - odchodziłam powoli od chłopaka w szoku.
- Hej, poczekaj! Blado wyglądasz. 
Nie słuchałam jego słów ani próśb. Nie pamiętał mnie, więc jaki sens miała rozmowa z nim? Szłam wzdłuż korytarza, napotykając Liama i o dziwo Hayden, która dołączyła do całej akcji. 
- Liam! Nigdzie teraz nie idź. Widziałeś Stilesa? Musimy go zn..
- Kim jesteś? - przerwał mi natychmiast. 
Moje serce właśnie pękło na milion kawałków. Spojrzałam w dół, widząc że mój własny chłopak trzyma kogoś innego za rękę. 
- Chcesz wody? - zapytała Hayden. - Strasznie się trzęsiesz. 
Kręciłam głową na boki, zostawiając ich samych ze sobą. Wyciągnęłam telefon, szukając numeru Stilesa. W końcu znalazłam odpowiedni numer i zadzwoniłam do chłopaka, licząc na szczęście. 
- Przepraszamy, wybrany numer w tej chwili nie odpowiada. Spróbuj ponownie później. - odezwała się poczta głosowa. 
Ciągle szłam przed siebie w szoku. Czy to naprawdę mój koniec? Nie miałam do kogo zadzwonić, z kim porozmawiać. Nikt mnie nie pamiętał, jakby te wszystkie lata były niczym poza stratą czasu. 
- Mason? - stanęłam przed chłopakiem, który też czegoś szukał.
- Wybacz, nie interesują mnie dziewczyny. Bardzo przepraszam. - i mnie wyminął. 
- To fajnie. - powiedziałam do siebie po cichu. 
Ostatnia nadzieja była w mężczyźnie, który lubił zajmować się sprawami mojej rodziny. 
- Panie Stilinski? - podbiegłam do szeryfa strasznie się trzęsąc. 
- Spokojnie, zwolnij. - marszczył brwi. - Co się dzieje? 
Czy to było światło w tunelu? 
- Wszyscy zaczynają o mnie zapominać. Nie wiem co robić. 
- Na początku się uspokój, dobrze? - mówił łagodnie, jak zawsze. - Rozwiążemy to razem.
- W porządku. - pokiwałam głową. 
- Na początek mi powiedz, jak masz na imię?
Zawirowało mi w głowie. Patrzyłam szeryfowi Stilinskiemu w oczy, wymijając go jak pozostałych. Szukałam w telefonie numeru, pod który mogłam zadzwonić. Jedyne co mi się rzuciło w oczy to Liliana. Z bezsilności wybrałam ten numer, słysząc jak połączenie bez żadnego szwanku wędruje prosto do telefonu dziewczyny. 
- Hej, to ja Liliana..
- Liliana?! Boże, czy ty.. 
- W tej chwili nie mogę odebrać telefonu, zapewne przez jakąś ważną sprawę albo po prostu nie zdążyłam podbiec do komórki. Spróbuj ponownie później, dzięki pa! 
Poczułam łzy w oczach i to, jak bardzo się trzęsłam. Mimo to szłam przed siebie do tylnego wyjścia. Ponownie wybrałam numer Liliany, może drzemiąca w niej banshee mi coś podpowie. 
- Hej, to ja Liliana. W tej chwili nie mogę odebrać telefonu, zapewne przez jakąś ważną sprawę albo po prostu nie zdążyłam podbiec do komórki. Spróbuj ponownie później, dzięki pa!
Kolejna próba, nie poddam się, póki nie zobaczę Jeźdźcy przed sobą. 
- Hej, to ja Liliana. W tej chwili nie mogę odebrać telefonu, zapewne przez jakąś ważną sprawę albo po prostu nie zdążyłam podbiec do komórki. Spróbuj ponownie później, dzięki pa! 
Jeszcze następna. 
- Hej, to ja Li.. - tutaj poczta głosowa się zatrzymała, łącząc mnie z osobą po drugiej stronie. 
- Lila? - zapytałam z niepewnością, powoli będąc przy drzwiach. 
- Zatrzymaj się przy drzwiach. - usłyszałam jej głos, nie mogąc uwierzyć. - Tam na ciebie czeka jeden z nich. 
- Dobra. - powstrzymałam się od zadawania pytań. - Co mam robić? 
- Wróć do przednich drzwi. Wyjdź tamtędy, nie oglądaj się za siebie.
Odwróciłam się na pięcie, wracając do drzwi, gdzie znajdowała się masa ludzi. 
- Tak między tą super popieprzoną sprawą, jakim cudem odebrałaś? 
- Nie odebrałam. Feniks połączył cię między światy, w których się znajduję. 
- Ma dostęp do świata zmarłych? - zmarszczyłam brwi, ściszając głos przez ludzi, których mijałam. 
- Tak. 
Przyśpieszyłam kroku, czując ten sam powiew, który czułam w domu Alexa. 
- Nie ucieknę od tego, prawda? 
- Na jakiś czas tak. 
Dotarłam do przednich drzwi i wyszłam z budynku szkoły, idąc tam, gdzie nie było nikogo, czyli do lasu. 
- Jeszcze jakieś wskazówki?
- Hej, to ja Liliana. W tej chwili nie mogę odebrać telefonu, zapewne przez jakąś ważną sprawę albo po prostu nie zdążyłam podbiec do komórki. Spróbuj ponownie później, dzięki pa!
Szczęka mi opadła. Nie wierzyłam, że zostałam sama. Czułam wzrastające zagrożenie i nim się obejrzałam, wiedziałam że za mną stał Jeździec.
- Feniks. - usłyszałam, jak powiedział swoim przerażającym głosem. 
Powoli odwracałam się w jego stronę, obserwując jak wyciąga pistolet i mierzy we mnie. Jednak nie poddałam się tak łatwo. Adrenalina napłynęła mi do krwi, uaktywniając ogień. 
- Może następnym razem. - uśmiechnęłam się niemiło. 
Przez moje całe ciało przeleciał ogień, który pozwolił kuli przelecieć przeze mnie niczym przez powietrze. Jak w domu jest pożar to przecież nie strzelasz do niego z broni. Nie zostałam Jeźdźcy dłużna, bo ogień również władowałam w niego, pozwalając mu w nim zniknąć, pozostawiając popiół. 
- Dajcie mi jeszcze chwilę czasu. - patrzyłam na zwęglone ciało. - Zanim nie wymyślę jak uratować parę osób.

Wojna światów | Liam Dunbar [KONTYNUACJA NA PROFILU]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz