- Stary potrzebu... Vic. Co tu robisz?
Hugo to wszedł, przez co westchnęłam.
- Z tego co wiem to mój klub.
Zjechał wzrokiem na mój brzuch i kiwnął głową. Tęsknię za moim życiem. Naprawdę cholernie za nim tęsknię. Wyścigi, sprzedawanie... Potrzebuję tego.
- Podobno robisz z Dexterem jakieś interesy, potrzebuję kilka informacji.
- Słucham cię.
Blake się o mnie oparł, przytulając do siebie, przez co się uśmiechnęłam. Dziwny dzisiaj jest, dużo się przytula i chyba po prostu potrzebuje trochę miłości. Spojrzałam na Hugo, który na nas patrzy. Jest zazdrosny, ale nie chce tego pokazać. Widzę zazdrość wypisaną na jego twarzy. Blake chyba też to zauważył, bo mnie puścił i napił się piwa. Czuje między nimi coś złego w ostatnim czasie.
Zeszłam na dół, żeby im nie przeszkadzać i też skontrolować jak to wszystko tu wygląda.- Victoria, moja piękna.
Menadżer baru się zaśmiał, przez co się uśmiechnęłam.
- Hej... Jak idzie? Trochę mnie nie było.
- Zajebiście, szczerze mówiąc. Blake dobrze sobie radzi. Oczywiście nie lepiej od ciebie, ale serio dobrze wszystkim zarządza.
- Niezły jest, nie?
- Cholernie niezły. Codziennie wszystko sprawdza jeśli może, ostatnio skończyła się jedna z wódek i miałem mu to dopiero zgłosić żeby zamówił, patrzę rano i jest dostawa tej wódki. Serio kocham gościa.
- To super... Cieszę się że mam dobrego zastępcę. Chciałam go dać na stałe ale on nie chce.
- Ma to coś do ogarniania wszystkiego, serio.
- Jest zajebisty.
- Jest wykurwisty. Masz mi go zostawić.
- Spokojnie, nie zabieram Ci go.
Zaśmiałam się, kiedy poczułam ręce na ramionach, więc tam spojrzałam i się uśmiechnęłam do Hugo.
- Lecisz do domu?
- Chciałam tu jeszcze chwilę zostać.
Westchnął i kiwnął głową. Nie podoba mu się to.
- Jeśli Ci się to nie podoba to powiedz.
- Po prostu tu nie jest bezpiecznie.
- I teraz mi powiedz czy się martwisz o mnie czy o Biancę.
- Vic... Nie zaczynaj, błagam.
- No co? Tylko pytam.
- Doskonale wiem że sobie potrafisz radzić i sobie poradzisz, ale...
- Ale nie chcesz żebym narażała Biancę. Rozumiem.
- Nie o to chodzi.
Zeszłam z krzesła i westchnęłam, biorąc swoje rzeczy. Trochę mnie to boli że się o mnie ani trochę nie martwi. Trochę bardzo mnie to boli.
- Mała...
- Rozumiem.
- Nie rozumiesz. Chodź tu - złapał moje ręce i mnie do siebie przysunął - Kocham cię cholernie mocno, naprawdę. Zrobiłbym dla ciebie wszystko. Po prostu też się martwię o tą małą. Potrafisz strzelać, potrafisz się obronić i wiem że ją też potrafisz, ale... Nie dasz rady w stu procentach. Dlatego wolę uważać. Nie chcę po prostu znowu stracić dziecka, okej...? Mam to ciągle w głowie, to tyle.