123.

324 39 79
                                    


Otrzepując z gruzu, pokryty złotą jak i czerwoną krwią, zniszczony płaszcz, Alastor po chwilowym zamroczeniu usłyszał przeraźliwie bolesny jęk, dochodzący z góry.

Jelenie uszy przyległy do głowy nie zadowolone z dźwięku, choć w innych okolicznościach prawdopodobnie byłoby odwrotnie. Nadmierny wysiłek fizyczny zrobił swoje i szczerze miał już dość wrażeń jak na jeden dzień. Wzrokiem podążył za odgłosem zamierając na sekundę.

Myśli pędziły z zawrotną prędkością docierając do świadomości Lucyfera, odblokowując kłódkę trzymającą je w ryzach, przywracając racjonalne pojmowanie sytuacji. Niestety kolosalna ilość informacji i obrazów do przyswojenia go przerosła, a każdy pojedynczy urywek przyprawiał o ból rozrywający na kawałki umysł, jakby ktoś wydrążył otwór, by następnie upchnąć w nim więcej niż był w stanie zmieścić przepełniając zbiornik.

Ostrymi jak brzytwa szponami, drapał ciało do krwi, rozrywając już i tak zniszczone ubranie. Nie miał siły, chciał po prostu spać i przeczekać aż cierpienie minie, lub oderwać sobie głowę wydłubując gałki oczne, które miał wrażenie że wirują wokół własnej osi.

- Charlie... gdzie jest Charlie?... Alastor... co się stało???.... Co zrobiłem??....Zniknęła!! - bełkotał paranoicznie - Boli... Nie chcę.... sam.... Al.... gdzie.... pali...

Mimo iż walczył zaciekle, stopniowo tracił przytomność widząc niewyraźnie plamy. Nie mógł już utrzymać stabilnej postawy, gdy w jego oczach świat nagle przykrył mrok, niczym płaszcz narzucony na krajobraz.

Spadał w dół jak rozpędzona kometa drżąc z przerażenia, pomięsznego z agonią. Znał ten stan z autopsji, głównie dlatego że wywołał w nim traumę, prześladującą go na wieki i dziś powtórzył schemat ponownie. Był sam z gruntem tuż za plecami, przybliżającym się z zawrotną prędkością, czego nawet nie mógł zmienić. Nie potrafił wykrzesać ani grama siły by poruszyć skrzydłem, bolało go całe ciało, każdy mięsień. I gdy był już pogodzony z losem naleśnika coś, a raczej ktoś, otoczył go ciepłymi ramionami spowalniając kolizję. Ten dotyk był tak kojący i zatracający, a równocześnie emanował bezpieczeństwem, że zatonął w nim jak w stosie miękkiego pierza.

- Al? - mruknął cicho spoglądając na znajomą twarz pokrytą krwią.


...

Alastor chyba nigdy w cały życiu nie pędził tak szybko. Gdyby był to wyścig, z pewnością zająłby honorowe pierwsze miejsce, jednak nie nagroda popychała go do sukcesu. Widok spadającej postaci otrząsnął zmrożony umysł z odrętwienia wprawiając ciało w automatyczny bieg.

Nie mógł pozwolić mu spaść, nie znowu.

Nie tym razem pieprzony Boże.

Pomimo agonii, trawiącej każdą cząstkę energii, pędził przed siebie nie spuszczając wzroku z Lucyfera. Będąc już blisko wykorzystał macki jako prowizoryczną katapultę nadając sobie prędkości, lecąc wyżej, aby móc dosięgnąć celu. Ostatnią prostą pokonał cieniem finalnie chwytając swą spadającą gwiazdę chwytając go w ramiona.

Usłyszenie słabego głosu anioła było znakiem, że jest świadomy swego położenia.

- Doprawdy, ciekawe przedstawienie urządziłeś - przyklejony uśmiech nie schodził z twarzy Alastora, pomimo zadanych ran z których wypływała posoka.

- Dupek - mruknął czując jak wiatr rozwiewał mu włosy, ostudzając rozgrzane ciało.

Schodzili niezgrabnie w dół wyczerpani starciem i adrenaliną, która zaczęła opadać pogarszając stan fizyczny.

Freakin Love [RadioApple] Hazbin HotelOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz