Szłam za tłumem uczniów z walizką pod ręką. Wspólnie pokonaliśmy żwirowy podjazd w bardzo szybkim tempie. Ktoś z przodu dopadł ogromnych drzwi wejściowych i je dla wszystkich otworzył. Kiedy przyszła moja kolej, aby wejść do środka, zamarłam.
Znalazłam się w ogromnym holu z gładkimi, kamiennymi ścianami. Pustkę zapełniały portrety jakiejś arystokracji - sądząc po eleganckich strojach - , której nie mogłam zidentyfikować. Na środku holu znajdowała się mozaika, z której ułożono litery „S.A.". Uczniowie pospiesznie przeszli przez hol, a potem korytarz, aż doszli do kolejnych ciężkich drzwi.
Tym razem drzwi otworzył ktoś z wewnątrz. Kiedy weszłam do pomieszczenia, podeszła do mnie kobieta ubrana jak pokojówka i odebrała ode mnie walizkę. Nie protestowałam, ponieważ byłam za bardzo tym wszystkim oszołomiona.
Zaczęłam się rozglądać po pomieszczeniu. Sądząc po jego niesamowitych rozmiarach i wystroju, powinnam go była raczej ochrzcić nazwą sali balowej. Naprzeciwko drzwi, przez które się tutaj dostałam, znajdowała się ogromna scena, a na niej podium. Ściany pokrywały eleganckie i kunsztowne boazerie, a podłoga pokryto marmurowymi kafelkami. Salę oświetlały ogromne i wysoko zawieszone żyrandole. Nad naszymi głowami dostrzegłam balkony, które podtrzymywały kolumny.
Przed sceną rozstawiono krzesła, coraz liczniej zajmowane przez uczniów. Wybrałam krzesło drugie od lewej w ostatnim rzędzie, z nadzieją, że cały będzie pusty lub że usiądzie obok mnie ktoś normalny.
Westchnęłam z ulgą, gdy na podium pojawił się mówca, ponieważ oznaczało to, iż już wszyscy przybyli. A cały mój rząd pozostał pusty.
Na podium stał siwy, szczupły i wyprostowany mężczyzna. Przeszywał wzrokiem całą salę w taki sposób, że momentalnie zrobiło mi się zimno. Uczniowie nie zdając sobie sprawy z jego obecności, wciąż rozmawiali.
Jednakże kiedy mężczyzna uniósł do góry dłoń, cała sala zamilkła. Byłam pod wielkim wrażeniem.
Mężczyzna uśmiechnął się życzliwie i przemówił:
- Witam was młodzi Einsteinczycy! Bardzo mi miło gościć was u siebie i witać nowe twarze! - przesunął wzrokiem niespiesznie po wszystkich obecnych. Miałam nawet dziwne wrażenie, że na sekundę zatrzymał się na mnie, ale po chwili znowu zwracał się do ogółu:
- Mam nadzieję, że w tym roku nie będziecie sprawiali większych problemów oraz będziecie systematycznie uczyli się materiału, już nie mówiąc o dbaniu o dobre imię szkoły...
Nagle drzwi otworzyły się z hukiem. Do środka wparowało dwoje na czarno ubranych mężczyzn, którzy prowadzili dwóch chłopców. Zamarłam, ponieważ tych uczniów poznałam już w autokarze. Blondasek i chłopak o zielonych oczach.
Mężczyźni, raczej niedelikatnie, usadzili ich obok mnie. Kiedy mnie rozpoznali, obaj poczerwienieli ze wstydu.
„I dobrze"- pomyślałam i ponownie skupiłam się na mówcy.
- Kontynuując, - odchrząknął niewzruszony mężczyzna - chciałbym powitać pierwszoroczniaków. Nazywam się Hubert Slawkowicz i jestem tutaj dyrektorem. Mam jednak nadzieję, że będziemy się widywać tylko w pozytywnych okolicznościach – uśmiechnął się do nas życzliwie - A teraz niech nauczyciele oprowadzą pierwszoklasistów po szkole. Starsi uczniowie mogą od razu zanieść walizki do swoich pokoi. Myślę, że doskonale o siebie zadbają bez naszej pomocy - oznajmił i puścił do wszystkich oko - Życzę udanego roku szkolnego!
Po tych słowach zszedł z mównicy, a ktoś z tłumu zawołał:
- Niech żyje Slawkowicz!
- Niech żyje Slawkowicz! - ryknęli już wszyscy razem i pożegnali dyrektora hucznymi brawami.
Byłam zaskoczona taką reakcja. Nigdy nie widziałam, aby w jakiejkolwiek szkole darzono swojego dyrektora taką czcią. Slawkowicz się ukłonił i zniknął za drzwiami na scenie. Potem na mównicę weszła czarnowłosa kobieta o mlecznej cerze:
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
Action|Jestem w trakcie poprawy błędów| betuje: HAAAAX, za co bardzo dziękuję. "Chodzi o to, że wciąż uważasz, że mamy wybór w kwestii dobra i zła. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, chcemy tego samego. Skrycie pragniemy potęgi i władzy. Ty też jej...