Rozdział 58

3.1K 288 11
                                    

Nawet nie pytajcie o testy. Serio. Jak to powiedział kiedyś pewien nauczyciel, "Są plusy dodatnie i plusy ujemne", więc jeśli skończę w McDonaldzie, to będę miała przynajmniej dużo czasu na pisanie! 

Miłego czytania!

Bez przerwy przez dwa tygodnie przygotowywaliśmy się do misji i dopracowywaliśmy wszystkie szczegóły planu. Robert nam nawet załatwił zwolnienia z niektórych zajęć, aby doskonale się na wszystko przygotować i już na początku grudnia, polecieliśmy prywatnym samolotem do Warszawy. Ubrano nas w czarne, sztywne ale i eleganckie garnitury, aby nie odstawać od reszty. Cały pokład był wypełniony ludźmi z biur i korporacji.

Kiedy samolot przechodził w fazę lądowania, zamknęłam oczy i nie otwierałam ich dopóki maszyna się nie zatrzymała. Robert zauważywszy to, spytał:

- Jak się czujesz?

- Jak w domu - odpowiedziałam z uśmiechem dopiero wtedy gdy pilot podziękował za wspólny lot.

Na parkingu przed lotniskiem stały dwa Jaguary XJ: czarny i granatowy; oraz ścigacz Yamahy.

Śmiagacza dosiadła Natasza, a jaguary Krzysztof i Robert. Jako że znałam to miasto jak własną kieszeń, pojechaliśmy z Robertem pierwsi w roli pilota. Naszym celem była ulica, na której znajdował się hotel i sąsiadujący mu ogromny wieżowiec, który Slawkowicz był nam uprzejmy wynająć. Był nowy i miał być oddany już do użytku jednej firmie, ale „wepchnęliśmy się" w kolejkę.

Nie było tam żadnych wygód typu łóżko i tak dalej, dlatego spaliśmy na dmuchanych materacach.

Pojazdy zaparkowaliśmy na podziemnym parkingu, który również należał do wieżowca, dlatego mogliśmy swobodnie wypakować cały sprzęt. Windą wnieśliśmy go do przyszłego biura pana prezesa, które było chyba największym gabinetem w całym budynku. Kolejną zaletą tego pokoju było ogromne i przestronne okno, dzięki któremu mogliśmy obserwować sytuację w hotelu.

Na biurku rozgościł się Wiktor, który zaczął rozstawiać swój sprzęt elektroniczny, a potem podłączać się pod monitoring miejski.

Sara i Natasza zajęły się rozlokowywaniem posłań oraz przygotowaniem dla mnie i Kacpra listy zakupów. Robert wraz z Krzysztofem, albo pomagali Wiktorowi albo rozstawiali dookoła sprzęt sprawdzając, czy niczego nie zapomnieliśmy.

Kiedy tylko lista zakupów była gotowa, przebraliśmy się w ubrania cywilne i zjechaliśmy windą na parking. Już zmierzałam w kierunku Jaguara, gdy Kacper złapał mnie za łokieć.

- Co jest? - spytałam widząc jego szelmowski uśmieszek. Chłopak wskazał brodą na motocykl i spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem.

- A gdzie zmieścisz to wszystko? - spytałam wskazując na długą listę, a on tylko smutno pokiwał głową przyznając mi rację.

Od momentu gdy tutaj przyjechaliśmy, dostrzegłam pewną zmianę. Kiedy tylko przylecieliśmy do Warszawy, zaczęto wypytywać mnie o dalszy plan działania, a jak już wydałam polecenie, wykonywano je natychmiast, bez zająknięcia się.

„Teraz ty tu rządzisz "- przypomniałam sobie siadając za kierownicą, a potem wyjeżdżając z parkingu.

Pojechaliśmy do najbliższego centrum handlowego z supermarketem i dopiero gdy weszłam do środka, odebrało mi mowę.

Wszędzie wisiały urocze lampki choinkowe, mikołajkowe czapeczki, wieńce adwentowe, a nawet ususzone pomarańcze z goździkami...

Byłam tak pochłonięta tymi całymi przygotowaniami do misji, że aż zapomniałam o nadchodzących świętach. W centrum galerii przyozdabiano sztuczną, ale ogromną choinkę, a w kącie obok stajenkę. Młode dziewczęta już biegały za prezentami dla swoich koleżanek w cudownych, czerwonych sweterkach. Natomiast kawiarenki kusiły imbirowymi zapachami i malinowymi grzańcami.

„Już niedługo święta. Po raz pierwszy spędzę je bez rodziców."

- Pięknie, co? - spytał mnie Kacper.

Nagle cała magia świąt wyparowała ze mnie.

- Może lepiej skupmy się na zadaniu - odpowiedziałam - Chodźmy tędy.

Weszliśmy na ruchome schody i wjechaliśmy na samą górę.

- Hej, pani kierownik! Wyluzuj trochę! - próbował mnie rozweselić, ale tylko uśmiechnęłam się blado.

Głównymi i wręcz najważniejszymi zasobami na naszej liście było jedzenie, picie; a w tym napoje energetyczne. Przez co czułam się tak, jakbym robiła zakupy na kolejny maraton filmowy. Kacper jeździł za mną wózkiem w tę i z powrotem, a mnie nerwy wysiadały za każdym razem kiedy znajdował sobie jakieś dziecko i urządzał z nim wyścigi na wózkach sklepowych dookoła półek.

- Kacper! Zaraz coś zniszczysz! - zirytowałam się i przez myśl mi przeszło, że chłopak zachowuje się jak napakowany cukrem ośmiolatek, a ja jak jego matka.

W pewnym momencie wepchnął mnie do wózka i zakręcił się z nim wokół własnej osi.

- To nie jest śmieszne! - zawołałam próbując zachować powagę, ale niestety, nie wychodziło mi to.

- To dlaczego się śmiejesz? - spytał nie przestając kręcić mnie niczym jak na karuzeli.

Całą zabawę przerwał rozgniewany ochroniarz grożąc nam, że jak nie przestaniemy to nas stąd wyrzuci.

Gdy tylko schowaliśmy się za regałem, oboje pokazaliśmy mu język i rozpoczęliśmy poszukiwania ostatnich produktów na liście.

Wsiedliśmy z zakupami do samochodu i oboje z dobrymi humorami zaczęliśmy śpiewać z radiem jakiś utwór Sidneya Polaka.

- Dlaczego byłaś wtedy smutna? - spytał mnie, gdy tylko skończyła się nasza piosenka.

- Serio cię to ciekawi? - spojrzałam mu w oczu doszukując się jakiegokolwiek znużenia, ale nic takiego nie zobaczyłam.

- Najwidoczniej.

- Zasmuciły mnie te świąteczne dekoracje - wyznałam - Wiesz, te w galerii.

- Spoko, też nie lubię świat - odpowiedział obojętnie.

- Nawet nie o to chodzi - odparłam poprawiając się na fotelu - Po prostu przypomniały mi o tym, że tegorocznej wigilii nie spędzę tak jak zawsze z rodzicami. Nawet nie mogę do nich zadzwonić i złożyć im życzeń - otworzyłam się i ledwie powstrzymywałam łzy.

- Może napisz list? - zaproponował chłopak - Wiesz, taki anonimowy. I wilk będzie syty i owca cała.

- Chyba masz rację - odpowiedziałam po chwili rozważania - No tak, przecież to takie oczywiste!

- To co? Jedziemy na pocztę? - spytał, a ja skinęłam z uśmiechem. On także się rozpromienił i zawrócił na właściwą ulicę.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz