Po rozmowie z Wandorami, po raz pierwszy od dawna poczułam się wolna.
Nie było już Araj, którzy patrzyli na mnie z zawiścią oraz obserwowali każdy mój ruch – wszystko było w porządku. Zamknęłam oczy i wciągnęłam powietrze do płuc – chciałam sprawdzić, czy nie śniłam.
Nie. Wszystko było prawdziwe.
Każdy centymetr mojego ciała, każda myśl, barwa, światło, cień, szept, śmiech były cholernie rzeczywiste.
Postanowiłam przejść się po kwaterze i pozwolić sobie się w niej zgubić. Chciałam znowu poczuć się beztrosko.
W ten sposób zwiedziłam prawie całą część treningową – widziałam sale do ćwiczeń oraz szkolonych w nich ludzi. Zajrzałam również na pełną strzelnicę. Gdziekolwiek bym nie weszła, znajdował się tam niezwykle nowoczesny sprzęt.
Potem weszłam do części biurowej, w której głównie znajdowały się sale konferencyjne, gabinety oraz biblioteki, pracownie i archiwa.
Kiedy dotarłam na sektor „gastronomiczny", który sąsiadował z częścią mieszkalną, na swojej drodze spotykałam wielu powstańców. Zwykle byłam tak pochłonięta odkrywaniem nowego otoczenia, że póki sami nie zawołali mnie po imieniu, to ich po prostu nie zauważałam.
Wtedy nie spotkałam jeszcze nikogo z moich przyjaciół ani nauczycieli. Jednak z rozmów z dawną służbą Araj wynikało, że wciąż znajdowali się gdzieś w kwaterze.
Weszłam do stołówki, która już w niczym nie przypominała eleganckiej jadali Araj – tutaj panowała ciepła i serdeczna prostota. Różnica polegała na tym, że to właśnie ludzie tworzyli atmosferę, a nie przedmioty. Agenci bez skrępowania jedli jak chcieli, a gdy tylko ktoś się ubrudził, cała gromada wybuchała gromkim śmiechem.
Kiedy weszłam w głąb stołówki, zaprzyjaźniona ze mną jeszcze sprzed czasów powstania kucharka wybiegła do mnie zza lady i mnie mocno uściskała.
- Co się z tobą działo? – dopytywała kobieta.
- Domykałam wszystkie sprawy do końca – odpowiedziałam wymijająco – I jak ci się tutaj pracuje?
- Już od dawna nie pamiętam, gdy byłam kiedykolwiek tak wolna jak teraz!
Jej słowa sprawiły, że cała się rozpromieniłam.
Wcześniej o tym za wiele nie wspominałam, ale kucharka była wobec mnie naprawdę życzliwą osobą. Zawsze, gdy tylko czułam się okropnie, ona samym swoim uśmiechem oraz jedzeniem potrafiła przywrócić mi wiarę w ludzkość.
Nazywała się Lidia. Na tę chwilę nie potrafię sobie przypomnieć jej nazwiska. Była ode mnie niższa i lekko posiwiała. Za to miała piękne, ciemnobrązowe oczy, o których zawsze marzyłam. Każdego dnia używała swoich ulubionych perfum – pachniała jak cytrusy. Kiedy tylko wyczuwałam ich woń w powietrzu, wystarczało że zamknęłam oczy i już czułam się jak w domu.
Kiedy włóczyłam się tak jeszcze chwilę, dotarłam do hali sławy.
Tam zobaczyłam swoich rodziców.
A raczej ich obraz.
„Aneta i Daniel Dostojewscy – założyciele Egidy" – przeczytałam wytłoczony złotymi literami napis.
Mama i tata trzymali się za ręce i z dumą spoglądali w dal, ponad głowy oglądających. Nie uśmiechali się, ale nawet mnie to nie zdziwiło – Egida to prawdziwa agencja, mimo że przez tyle lat próbowano ocieplić wnętrza kwatery i zbliżyć go choć odrobinę do domu. Jednak wiedziałam, że ludzie wciąż pamiętali, że trwała wojna.
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
Action|Jestem w trakcie poprawy błędów| betuje: HAAAAX, za co bardzo dziękuję. "Chodzi o to, że wciąż uważasz, że mamy wybór w kwestii dobra i zła. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, chcemy tego samego. Skrycie pragniemy potęgi i władzy. Ty też jej...