Rozdział 62

3.3K 298 16
                                    


Przyszedł ten dzień, w którym napisałam koniec drugiej części "Nieprzyjaciela". Wyszło mi w sumie około 25 BARDZO DŁUGICH rozdziałów, które mam nadzieję będziecie potem chcieli przeczytać XD. Dobra, tradycyjnie już koniec biadolenia.
No chyba, że lubicie.
Ale pewnie nie lubicie.
Więc na dzisiaj koniec biadolenia.
No chyba, że coś jeszcze dzisiaj dodam, bo jutro jadę spełniać marzenia w Londynie i wrócę w poniedziałek.

Następnego dnia obudziłam się w sali szpitalnej, gdzie czekała na moje przebudzenie Malwina.

- Chyba tu jednak zamieszkasz na stałe - oznajmiła próbując mnie rozbawić, ale to co czułam, nie dało się uleczyć żadnym dowcipem.

Po moim dość ciekawym wystąpieniu, przepisano mi leki w postaci strzykawek. Miałam je sobie dawkować raz na jeden dzień, dzięki czemu jakoś przetrwałam te kilka pierwszych tygodni.

Nie powiedziano mi wówczas co to było, ale póki działało i uwalniało mnie od jakiegokolwiek bólu nie pytałam o to.

Kiedy wróciłam do szkoły, miałam spore zaległości, ale nawet i to nie zmusiło mnie to rzucenia tańca.

- Bardzo mi przykro, że rezygnujesz - powiedziała pani Paulina.

- To nie pani wina - uspokoiłam ją ponieważ miała okropnie smutną minę - To raczej moja wina, że nie potrafię się wziąć w garść.

Kiedy wiadomość o moim szale na stołówce obiegła już całą szkołę, w sali chciała odwiedzić mnie Sabina i Wiktor, ale ich nie wpuszczono ze względu na to, że przypomniałam namiastkę człowieka. A przynajmniej tak twierdziła Malwina.

Ostatecznie to nie ja wyprawiłam pogrzeb Szymonowi, tylko jego rodzice, których podobnonawet nie wzruszyła jego śmierć, a ja nie wiedziałam co o tym myśleć.

Wcześniej podjęłam decyzję, że nie pójdę na rozsypywanie prochów, ale Sara mnie na to namówiła.

- Będę czuła się jak intruz - tłumaczyłam się.

- A nie powinnaś, bo jestem pewna, że chciałby cię tam zobaczyć - zapewniała mnie dziewczyna i dzień przed Bożym Narodzeniem pojechałyśmy do jego rodzinnej rezydencji, gdzie wedle jego woli rozsypano prochy (jak się pracuje dla Araj to się bardzo wcześnie myśli o takich rzeczach).

Pogrzeb był skromny i nic więcej nie powiem, ponieważ takie uroczystości nie są warte opisywania i nikomu nie życzę w nich uczestnictwa. Zwłaszcza w sytuacjach gdy żegnamy kogoś nam bardzo drogiego.

Natomiast kwestia Bożego Narodzenia została rozwiązana tak, że spędziłam je w szkole z Sabiną, ponieważ jako jedyne nie mogłyśmy wrócić do domu.

To właśnie dla niej na ten czas postanowiłam się ogarnąć i częściej się uśmiechać. Szczerze mówiąc nie wierzyłam w to, że jak trochę poudaję, to trochę mi się polepszy, ale nie miałam racji. Najwidoczniej coś musi być w powiedzeniu „Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą".

Obie przygotowałyśmy dla siebie nawzajem prezenty na tę wyjątkową okazję. Postanowiłam wydrukować wszystkie jej najniekorzystniejsze zdjęcia i stworzyć z nich kolaż, na którego środku będzie widniał napis „Tak na wszelki wypadek, gdybyś pewnego dnia miała mieć kij w dupie". Pamiętam też jak narzekała na brak kółka fotograficznego w szkole, dlatego udało mi się jej zakupić poradnik z lekcjami dla młodych adeptów fotografii.

Natomiast od Sabiny dostałam medal najmniej nieznośnego grubasa roku oraz bransoletkę ze znakiem nieskończoności.

- Wiem, że poznałyśmy się... we wrześniu? Ale naprawdę cię lubię, Alicjo Zalewska - powiedziała ruda zakładając mi bransoletkę na rękę. Była cudowna.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz