Rozdział 24

3.6K 213 29
                                    

Przelatując samolotem nad Morzem Północnym, czułam się lepiej. Wiedziałam, że nawet jeśli ten samolot miałby teraz runąć na samo dno, był ze mną ktoś, kro mógł wypełnić moje przeznaczenie.
Wtedy nie chodziło mi o to, aby przenieść odpowiedzialność za niepowodzenie na kogoś innego, ponieważ mimo wszystko, ten testament wciąż był dla mnie bardzo ważny. Ja po prostu chciałam, aby to, czego nie udałoby mi się zrobić, zostało dokończone. Nie spoczęłabym spokojnie, wiedząc, że coś tak ważnego udało mi się schrzanić.
A przede wszystkim tego, że zawiodłam tych wszystkich ludzi. Nie wybaczyłabym sobie tego.
Samolot wylądował, a my wkrótce potem wsiedliśmy do czarnej taksówki, która zawiozła nas do wynajętego mieszkania, w którym się zatrzymaliśmy.
Przejeżdżając przez miasto,s spojrzeniem pełnym ciekawości i zapału chłonęłam wszystkie widoki.
Londyn bardzo różnił się od polskich miast.
Ulice zawsze były tłoczne. Jednakże nie był to szary, nudny i mało interesujący tłum. Patrząc na tak barwne kulturowo społeczeństwo, zawsze można było wypatrzeć jakąś osobliwość. W tym mieście naprawdę trudno było być oryginalnym.
Na przystankach wdziałam uśmiechnięte, żartujące między sobą muzułmanki oraz czarnoskóre kobiety z mężami, którzy nieśli torby z zakupami. Gdzie indziej, przez ulicę przebiegli chłopcy w elegancko skrojonych mundurkach i teczkami na plecach. Oprócz nich, nikt inny nie ubierał się tak samo - każdy miał swój własny, inny styl.
I myślę, że mimo wszystko, to właśnie to urzekło mnie w tym mieście. Jednak wiedziałam, że ludzie, to gatunek, który nie zawsze sobie radzi z akceptacją inności. Jest to rzecz trudna, ale warta spróbowania. A wiele razy się o tym przekonałam i uważam, że warto dążyć do zrozumienia drugiego człowieka, pod warunkiem, że swoimi zachowaniem i poglądem nie krzywdzi innych ludzi.
Zostałam uprzedzona, że pogoda w Londynie jest kapryśna jak niejedna księżniczka. I mieli absolutną rację - rankiem słońce świeciło nad głowami londyńczyków, dając turystom złudną nadzieję na jakiekolwiek południowe ocieplenie.
Wtedy przychodziła ulewa lub grad, a także zimne, nieprzyjemne porywy wiatru.
Londyn to miasto, w którym od razu widać, kto jest nowoprzyjezdnym. Słychać to w akcencie, a widać w czekaniu na zielone światło by przejść na drugą stronę. Podczas gdy londyńczycy już się przyzwyczaili do swojego klimatu i normalnie ubierają się w same marynarki lub koszule do pracy, nowi "tubylcy" bronią się przed przeziębieniem grubymi kurtkami i szalikami.
Przejeżdżając przez ulicę, udało mi się naliczyć wiele grup wycieczkowych. Podczas pobytu w Anglii, cały czas przysłuchiwałam się ich rozmowom. Z moich obserwacji wynikało, że byli to najczęściej Francuzi.
- Wysiadamy - szturchnął mnie Shizune, gdy taksówka zatrzymała się na krawężniku.
Kierowca wysiadł z samochodu, aby pomóc nam wysiąść, a Borys zapłacił mu należytą kwotę.
Jeśli chodzi o mój język angielski, to w tamtej chwili nie był on szczególnie wybitny. Borykałam się z barykadą językową, która sprawiła, że bałam się odezwać choćby słowem po angielsku.
- Przyzwyczaisz się - pocieszył mnie Shizune pewnego razu, gdy zwierzyłam mu się ze swojego problemu.
Mieszkanie nie było jakieś szczególnie duże, ale miało wszystko, czego potrzebowaliśmy; dwie sypialnie z dwoma, pojedynczymi łóżkami, kuchnia, łazienka i salon.
Rozstawiliśmy po pokojach bagaże. Shizune wybrał się do sklepu po zapasy, a ja skontaktowałam się z Moniką.
- I jak tam w Londynie? - spytała żywo dziewczyna.
- Trochę tłoczno, ale chyba mi się podoba - odpowiedziałam z uśmiechem.
- Koniecznie musisz mi opowiedzieć o wrażeniach na temat Shard of Glass!
- Masz na myśli ten szklany wieżowiec? - przyłączył się do rozmowy Szymon - Już teraz mogę ci powiedzieć, że to nic wielkiego. Powinnaś kiedyś zobaczyć Mur Chiński!
- Dostałaś się do monitoringu ulicznego? - uciął bezsensowną paplaninę Borys.
- Problem polega na tym, że chyba nie dam rady bez waszej pomocy - westchnęła kobieta.
- Powiedz, co mamy zrobić - zachęciłam ją.
- Prześlę wam mapę oraz program, za pomocą których umożliwicie mi dostęp do kamer, bez obaw, że zostaniemy oskarżeni o szpiegostwo lub terroryzm.
- Szpiegostwo? Przecież to tylko monitoring miejski! - zauważył Szymon.
- Tak, ale nas szczególnie interesuje małżeństwo, które współpracowało z MI6.
- Co będziemy musieli dokładnie zrobić? - spytałam.
- Oh, to nic nad wyraz trudnego! - uspokoiła nas - Odnalazłam kilka słabo chronionych punktów dostępu, do których muszę się przedostać. Waszym zadaniem będzie po prostu tam stać i nie wyglądać podejrzanie.
- Brzmi łatwo - zauważył Borys.
- Ale takie nie jest - sprostowała Monika - Jak dobrze pamiętacie, Wielka Brytania wciąż boi się ataków terrorystycznych. Dlatego właśnie nie wolno zostawiać plecaków bez opieki w muzeum. Jeśli nie znajdzie się właściciel plecaka, natychmiast wzywani są saperzy. Gdyby was złapali, bez zastanowienia deportowaliby was do kraju, a Alicja zostałaby oddana prosto w brudne łapy Araj - przypomniała nam dziewczyna - Tutaj naprawdę nie ma żartów. Musicie się mocno skupić i zachować pełen profesjonalizm.
- To może lepiej, abym nigdzie stąd nie wychodził - wycofał się Szymon.
- Za duża odpowiedzialność? - spytała Monika, a ten się skrzywił.
- Jakoś nie czuję się dzisiaj w formie! Jakby to był tylko inny dzień... - zaczął się tłumaczyć Szymon, ale ja mu przerwałam:
- W porządku, ja to mogę zrobić.
- Super! Potem mi opowiesz o wszystkim! - ucieszyła się kobieta, ale potem spoważniała - Ale potrzebujesz jeszcze jednej osoby do pomocy.
- Ja z nią pójdę - odezwał się Borys, wzruszając ramionami.
- Jesteś pewny? Bo jeśli też jesteś niedysponowany, to mamy jeszcze Shizune...
- Jak mówię, że pojadę to pojadę - przerwał jej zirytowany chłopak.
- No, dobra... - postanowiła zakończyć temat - Za momencik wyślę wam program na telefon wraz z instrukcją użycia oraz mapą. Moglibyście wyruszyć jeszcze dzisiaj na miasto?
- Jeśli chodzi o mnie, to raczej nie mam żadnych planów na teraz - odpowiedziałam.
- To zajmiemy się tym jeszcze dzisiaj - obiecał chłopak i tak właśnie zrobiliśmy.
Podczas gdy pliki się jeszcze wysyłały, ja ubrałam się stosownie do brytyjskiej pogody - czyli na cebulkę.
Kiedy wyszłam z łazienki, Borys już był gotowy do wyjścia.
- Dokąd idziemy najpierw? - spytałam na klatce schodowej.
- Jak tak patrzę na tę mapę, to sądzę że to raczej wygląda jak wycieczka turystyczna - zaśmiał się pod nosem - Coś nie chce mi się wierzyć, że Monika sama nie dałaby rady włamać się do tego systemu.
- A co jest naszym pierwszym przystankiem?
- Tower Bridge.
- Wiesz jak tam dojechać?
- Trochę znam Londyn, więc sądzę, że tak - odparł skromnie i otworzył przede mną drzwi na zewnątrz - Najpierw przejedziemy się metrem i wysiądziemy na Tower Hill, czyli przy Tower of London.
- Nie mam pojęcia, gdzie to jest, ale załóżmy, że wiem, o co ci chodzi.
Chłopak lekko się uśmiechnął i zapadła cisza. Musieliśmy przedrzeć się przez tłumy zabieganych londyńczyków oraz turystów.
Wreszcie znaleźliśmy (no, dobra, Borys znalazł) znak z napisem „Underground". Weszliśmy do budynku, a potem ustawiliśmy się w kolejce, aby kupić bilety.
Potem musieliśmy przejść przez specjalne bramki, do których należało wsunąć bilet z paskiem magnetycznym, a potem go odebrać, gdy bramka zostanie otwarta i będziemy przez nią przechodzić.
- Jeśli bilet ci się rozmagnesuje, to nie panikuj i podejdź do obsługi metra, a następnie pokaż im bilet - doradził mi Borys, gdy ustawiliśmy się po prawej stronie ruchomych schodów.
W Londynie jest niepisany zwyczaj, że wszyscy korzystający ze schodów ruchomych, zawsze ustawiają się po prawej stronie. Postanowiłam o to spytać Borysa.
- Ten pas jest przeznaczony dla osób, które się najzwyczajniej spieszą - odpowiedział mi - W ten sposób nie musi każdego po kolei przepraszać, aby przejść.
- Zupełnie inaczej niż w naszych centrach handlowych - zauważyłam z lekkim żalem.
Zjechaliśmy na dół, a potem weszliśmy do jednego z kilku korytarzy w metrze. Ściany wyłożono białymi lub czasami kolorowymi kafelkami. Gdzieniegdzie, za pomocą plakatów reklamowały się koncerty, festiwale, kluby, sztuki teatralne, filmy lub nawet zwykłe płatki śniadaniowe.
Na samym końcu dotarliśmy na platformę, na którą miał za moment przyjechać pociąg. Podest dla podróżnych był wąski, ale - na całe szczęście - pierwsze godziny szczytu były już za nami, więc nie stanowiło to dla nas większego problemu.
Usłyszałam stukot pociągu i pojazd wtoczył się całą swoją okazałością na stację.Zaczekaliśmy, aż drzwi się rozsuną i wysiadą pasażerowie. Wtedy wybraliśmy jeden z kilku wagonów i udało nam się zająć wolne miejsca, tyłem do okien.
Wnętrze wydawało się być w miarę czyste. Biel znacząco dominowała nad granatem obicia siedzeń oraz czerwienią plastikowych rur dla stojących podróżnych.
Rozległo się głośne pikanie i drzwi się zasunęły. Metro ruszyło, a następnie zniknęło w tunelu. Od czasu do czasu ciśnienie dawało mi o sobie znać, gdy zaciskały mi się błony bębenkowe w uszach. Nie było to bolesne, ale też do szczególnie przyjemnych nie należało.
Wysiedliśmy na naszej stacji, a potem ponownie znaleźliśmy się na powierzchni ziemi. Ruszyliśmy w kierunku Tower of London i już z takiej odległości mogłam zobaczyć majestatycznie prezentujący się Tower Bridge.
- Można tam wejść? - spytałam Borysa, wskazując na mniejszy most, łączący dwie wieże.
- Można, ale nie ma już w sobie nic z balkonu - odpowiedział z melancholicznym westchnieniem - Jest z tym związana pewna historia, o której ci zaraz opowiem, ale najpierw gdzieś usiądźmy.
Zajęliśmy ławkę przy brzegu Tamizy, mając za sobą widok na Tower of London - dawny pałac królewski, przemianowany na więzienie, w którym współcześnie przechowuje się klejnoty królewskie.
- No, to jak było z tym mostem? - spytałam, podczas gdy na rzece pojawiła się jedna z barek.
- Wiesz, dlaczego nie można już wchodzić na Statuę Wolności w Nowym Jorku? - spytał mnie chłopak, a ja pokręciłam głową - Po zamachu na World Trade Center, obawiano się, że będzie ona następnym celem ataku terrorystów, gdyż jest najpopularniejszym obiektem turystycznym w całych Stanach Zjednoczonych.
- Ale co to ma wspólnego z Tower Bridge? - spytałam, nie rozumiejąc, a on uśmiechnął się pod nosem.
- W Londynie pojawiła się pewna moda na skakanie z Tower Bridge - odparł wesoło chłopak, wskazując owe dwa mosty - Niektórzy w ten sposób chcieli popełnić samobójstwo lub po prostu coś udowodnić znajomym. W obu przypadkach skok kończył się śmiercią. Dlatego postanowiono zrobić z nich dwa korytarze, z widokiem zza okna na prawie cały Londyn.
Spojrzałam ponuro na falującą powierzchnię Tamizy, podczas gdy Borys kontynuował:
- Tamiza z reguły jest bardzo płytka, ale ma stałe, dość rwące prądy. Dlatego wszystkie topielce samobójców i kozaków wyławiano w jednym i tym samym miejscu Tamizy.
- Z tego co słyszałam, to w Londynie jest jeszcze kilka takich obiektów, których się szczególnie pilnuje - chciałam się popisać.
- Tak, ale ich nie pamiętam - mrugnął do mnie zawadiacko, a potem wyjął z kieszeni telefon oraz odpalił program.
- Całkiem sporo wiesz o Londynie - zauważyłam - Mieszkałeś tutaj?
- Owszem, ale to był tylko kolejny epizod z mojego życia.
- A co cię tutaj przywiodło?
- Cóż, - westchnął i wbił spojrzenie w Tamizę - powiedzmy, że w moim życiu wydarzyło się coś, co mocno mną wstrząsnęło i potrzebowałem przestrzeni.
- I jak? - spytałam.
- Co "i jak"?
- Pytam, czy ci pomogło? - sprecyzowałam pytanie, a ten chwilę mi się jeszcze przyglądał z wahaniem.
- Bywają lepsze i gorsze dni - odpowiedział, a potem wzruszył ramionami - Po prostu niektórych blizn nie da się zagoić zapomnieniem.
- Chyba wiem, o czym mówisz - odpowiedziałam z westchnieniem, wpatrując się w przestrzeń.
Chłopak spojrzał na mnie i już chciał coś powiedzieć, gdy nagle zadzwonił mu telefon. Aplikacja zadziałała, więc mogliśmy się udać na kolejny punkt.
- Shard of Glass - powiedział na głos, sprawdzając mapę.
Podnieśliśmy się z ławki i przeszliśmy przez Tower Bridge na drugą stronę.
- Też masz jakieś blizny? - spytał nieśmiało, a ja się uśmiechnęłam.
- Kilka na pewno się znajdzie, - odpowiedziałam - ale nie są chyba aż tak duże, jak mi się wydaje.
- Poradziłaś sobie z nimi?
- Nie mam nawet na to czasu - wyznałam szczerze - Staram się je od siebie odsuwać jak najdalej się tylko da. Boję się, że mogą zaburzyć mój osąd rzeczywistości.
- Psychologowie mówią, że gdy się o czymś nie myśli, to się nie odczuwa bólu.
- To spróbuj o czymś nie myśleć - parsknęłam drwiąco.
- Ale nie w tym sensie - zaczął się bronić - Chodzi o to, że póki nie zaczynamy tego rozgrzebywać, to wszystko nas nawet nie dotyka. To tak, jak ze śmiertelnymi diagnozami. Na początku ta informacja do nas w ogóle nie dociera. Nowotwór - to słowo na początku przecież nic nam nie mówi! Dopiero, gdy zaczynamy myśleć o tym, jak o chemioterapii, radiacji, śmiertelnej chorobie, cierpieniu i przemijaniu... Dopiero wtedy zbiera nam się na łzy...
- Chyba coś w tym jest - przyznałam mu w końcu rację - Kiedy dostałam rzekome prochy Szymona, na początku nic nie rozumiałam. Dopiero wtedy pojawiły się te wszystkie makabryczne obrazy, które wywołały tę całą złość...
- Jak sobie z tym poradziłaś? - spytał z autentycznym zaciekawieniem.
- Nie poradziłam - wyznałam, spuszczając wzrok na chodnik - Slawkowicz dał mi własnego wyrobu depresant, który na moment wyłączył odczuwanie bólu. Bardzo długo się za to nienawidziłam, ponieważ zamiast normalnie przeżyć tę żałobę, stchórzyłam.
- Cierpiałaś, więc zrobiłaś wszystko, by poczuć ulgę. To normalne i każdy by tak postąpił.
- Nie każdy - zaprzeczyłam - Sara poradziła sobie bez leków.
- Ale też jej to zaproponowano? - chciał wiedzieć, a ja się zawahałam.
- Chyba nie...
- Ona nie miała wyboru. Gdyby była na twoim miejscu, też by je zażyła. Ale skoro nie miała takiej możliwości, to musiała odbyć żałobę i żyć dalej.
- Ale mogła sobie przecież skrócić męki i odebrać życie.
- Owszem, mogła - zgodził się - Ale skoro tego nie zrobiła, to musiała mieć ku temu jakiś powód. Na przykład, miała kogoś, kto sprawił, że tego nie mogła po prostu zrobić.
Borys miał rację. Sara nie była wtedy sama - miała mnie, Nataszę, a potem nawet i resztę naszej paczki. Pokochaliśmy ją i ona nas również, więc nie mogła nas tak po prostu zostawić.
Dotarliśmy do miejsca, z którego wyrastał i wbijał się w chmury Shard of Glass. Odchyliłam mocno głowę do tyłu, a i tak nie zobaczyłam budowli w całej swojej okazałości.
- Niesamowite - nie było mnie stać na bardziej szczegółowy opis.
- Też tak uważam - zgodził się ze mną Borys.
- Można tam wejść? - spytałam z nagłym ożywieniem.
- Tak, ale to drogie.
- No, cóż - westchnęłam - powiedzmy, że stawiam!
- Ale tam winda nie dojeżdża na każde piętro - wciąż próbował mnie powstrzymać przed pochopną decyzją.
- To wejdziemy jak najwyżej się da i potem zjedziemy na dół - spojrzałam na niego błagalnie, a ten po stoczeniu bitwy z samym sobą, wreszcie skinął głową.
W odpowiedzi, aż zapiszczałam z radości, a potem złapałam go za rękę i pociągnęłam za sobą w stronę budynku.
Borys stanął z boku i tylko przyglądał mi się, jak próbowałam kupić dwa bilety. Trochę było z tym kłopotów, ale wreszcie się dogadałam i odebrałam upragnione bilety.
- Jesteś niemożliwa - zaśmiał się Borys, który myślał, że mówiąc „Ty stawiasz - ty kupujesz" odwiedzie mnie od realizacji tego pomysłu.
- Nie jestem niemożliwa, tylko bardzo zdeterminowana! - poprawiłam go i weszliśmy do windy.
Wjechaliśmy na najwyższe piętro i gdy tylko zbliżyłam się do szyby, widok odebrał mi dech w piersiach.
- No podejdź tu! - zawołałam do Borysa, a ten niechętnie stanął obok mnie.
Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, a chmury odkryły przed mieszkańcami miasta pomarańczowozłote niebo. Ludzie wydawali się wówczas tacy mali - wystarczyłoby ich zgnieść małym palcem, aby zniknąć ich z powierzchni kuli ziemskiej.
Aby dowiedzieć się, jak wygląda władza i potęga, wystarczyło stanąć na jednym z poziomów Shard of Glass.C chciałam się zwrócić do Borysa, ale wtedy zauważyłam coś dziwnego.
W jego oczach ukrywał się strach - dokładnie taki sam jak mój, gdy...
- Masz lęk wysokości - bardziej stwierdziłam, niż zapytałam, ale on i tak skinął w odpowiedzi głową.
- A już się martwiłam, że tylko ja mam irracjonalne lęki - zaśmiałam się pod nosem i podeszłam do niego bliżej - Ja się boję ciemności.
- Nie zgrywasz się? - spytał nieufnie.
- Dlaczego bym miała? - spytałam odrobinę urażona - Nie widziałeś, co się ze mną działo, gdy byliśmy wtedy w kryjówce mojego ojca?
Po raz pierwszy miałam przed sobą tak czyste i klarowne oblicze Borysa - z jego twarzy mogłam czytać jak z księgi. Widziałam, jak pamięcią próbował sięgnąć wspomnień z tamtej nocy. Kiedy wreszcie skończył, zwrócił się do mnie:
- Całkiem nieźle się z tym kryjesz.
- Nabrałam wprawy. Nie zawsze tak było... - rozejrzałam się na boki i do niego się nachyliłam - Kiedyś jak szłam we wrześniu z Krzysztofem i Wiktorem szczecińskim tunelem, jeden z nich kopnął puszkę aluminiową, a ja zaczęłam się drzeć wniebogłosy. Nabijali się ze mnie z jakieś półgodziny.
- Słynna Alicja Dostojewska boi się ciemności... - zamyślił się.
- Każdy się czegoś boi - zwróciłam ponownie na siebie jego uwagę - Mamy tak wiele różnych lęków, ale każdy z nich musimy zwalczać. Strach nie może kontrolować całego naszego życia.
- To właśnie to robiłaś wtedy? - spytał mnie Borys - Walczyłaś ze strachem?
- Robię to całe życie. Grunt to się nigdy nie poddawać.
Telefon znowu nam przerwał rozmowę. Borys już miał wrócić do windy, ale złapałam go za rękę, mówiąc:
- Hola, hola! I po co ja się tutaj przed tobą otwierałam, skoro przy najbliższej okazji uciekasz przed strachem?
- Nie uciekam, tylko nam się po prostu spieszy, Alicja! - protestował Borys, ale się ze mną nie szarpał.
- Ile nam punktów zostało?
- Jeszcze trzy...
- To myślisz, że przez te dziesięć sekund gapienia się przez okno nie zdążymy ich zaliczyć? - spytałam, unosząc znacząco brew.
Chłopak westchnął, a ja pociągnęłam go w stronę szyby. Nie stawiał już żadnego oporu, więc zrobiłam to znacznie delikatniej.
W pewnym momencie się zatrzymałam i od przezroczystej powierzchni dzieliły nas zaledwie centymetry. Złapałam go za rękę i przystawiłam jej wnętrze do chłodnej szyby.
- Nie patrz w dół - zwróciłam mu uwagę i palcem wskazałam horyzont - Nie skupiaj się na tym, jak strasznie wysoko tutaj jest, tylko jak wiele piękna możesz tutaj odnaleźć!
- Szukasz piękna w mroku? - spytał drwiąco, co świadczyło o tym, że moja paplanina mu jednak mimo wszystko pomaga.
- Nie, przypominam sobie, że to ja wyolbrzymiam cały mój strach - odpowiedziałam wskazując palcem na szybujący po niebie klucz ptaków - Jeśli to ja wybieram kąt, z którego chcę patrzeć na świat, to wolę wybierać ten, który w niczym nie przypomina tego, co kształtuje we mnie lęk.
Borys chwilę jeszcze dyszał, ale z czasem się odprężał.
- Pięknie tu - powiedział nagle, wypuszczając powietrze.
- Mówiłam - uśmiechnęłam się do lśniącej tafli Tamizy - a teraz spójrz w dół.
- Zwariowałaś?
- Już dawno - odpowiedziałam odrobinę znudzona tym samym pytaniem - Spójrz na to, jak wiele tu jest samochodów! Jak wiele ludzi pędzi, niewiadomo dokąd. Nie jesteś ciekawy ich historii oraz tego, co przeżyli? - pytałam retorycznie, a on naprawdę zaczął patrzeć w dół - Ludzie próbują znaleźć odpowiedź na to, czym jest życie. Moją definicją życia jest właśnie to - wskazałam ręką na ten cały krajobraz - Życie jest tajemnicą, sekretem i pięknem, które warto zgłębiać, mimo że i tak nie odkryjesz całości.
- Nie sądziłem, że mógłbym się czegoś takiego od ciebie nauczyć - wyznał cicho, wciąż nie odrywając wzroku od widoku za oknem - Zwłaszcza od takiej dziewczyny jak ty.
- W sensie takiej niepoczytalnej i aroganckiej? - spytałam żartobliwie.
- Nie - zaprzeczył i spojrzał na mnie poważnie - Od takiej, która całe życie musi o siebie sama walczyć. Na początku myślałem, że jesteś bardziej pesymistyczna.
- Kiedyś faktycznie taka byłam - westchnęłam - Widziałam w tym całym świecie tylko złe rzeczy i trzymałam się zasady „Nie wymagaj od niego zbyt wiele, bo się zawiedziesz". Kiedyś jednak przyszedł taki dzień, że ponownie uwierzyłam, że dobro istnieje na świecie. Trzeba tylko poszerzyć własne horyzonty, aby je dostrzec - uśmiechnęłam się i sprawdziłam zegarek na ręku - No, to gratuluję wytrzymania ze mną tych kilku minut! Jesteś wolny!
Ale on tam tylko stał i na mnie patrzył.
- Tak, dobrze usłyszałeś. Już nie będę cię męczyć.
- Nie o to chodzi.
Spojrzałam na niego pytająco, ale zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, on mnie uprzedził:
- Świat rzuca w ciebie wszystkim, co tylko ma pod ręką, a ty wciąż stoisz dumna i uśmiechnięta.
Kiedy dotarł do mnie sens jego wypowiedzi, zaczęłam się śmiać.
Taka przecież właśnie była Sabina.
- Ktoś mnie tego kiedyś nauczył - uśmiechnęłam się smutno i oboje weszliśmy do windy.

Następnymi punktami okazały się: Trafalgar Square, Pałac Westminister oraz Big Ben. Już wtedy oboje mieliśmy całkowitą pewność, że Monika nam po prostu zorganizowała wycieczkę po Londynie.
Idąc ulicami, napotykaliśmy na swojej drodze przeróżnych artystów ulicznych.
Breakdancerzy, śpiewacy, gitarzyści, magicy...
To wszystko było naprawdę niesamowite, zwłaszcza, że już dawno zaszło słońce.
Muszę przyznać, że całkiem dobrze się bawiłam, podczas zwiedzania Londynu. Żałowałam, że nie mogłam spędzić trochę więcej czasu w tym miejscu.
Już byliśmy w drodze powrotnej, gdy Borys nagle się zatrzymał.
„Wiedziałam, że szło nam za dobrze"
- Coś się stało? - spytałam z niepokojem, a ten tylko machnął ręką.
- Popatrz - wskazał palcem na ścianę, na której ktoś stworzył mural.
Stanęłam obok swojego towarzysza i zaczęłam się przyglądać malowidłu.
Technicznie nie było jakoś szczególnie wyszukane, ale jak się potem okazało, dzieło zawierało bardzo silny przekaz.
Dwóch całujących się brytyjskich policjantów. Scena została tak przedstawiona, że nie odczułam żadnego wstrętu (no, cóż, może to dlatego, że nie mam nic przeciwko innym orientacjom). Co więcej, w pewnym sensie trudno było stwierdzić, czy jeden z nich na pewno jest mężczyzną.
- Wiesz, kto to zrobił? - spytał, a mnie się coś skojarzyło.
- Gdzieś to widziałam, ale nie wiem gdzie...
- A wiesz, kto to Banksy?- zapytał, a ja pstryknęłam palcami.
- U mnie w szkole w ramach projektu zrobiono wystawę prac Banksy'iego!
- W Stowarzyszeniu Araj? - spytał zdezorientowany, a ja parsknęłam śmiechem.
- Zanim trafiłam do Araj, chodziłam do normalnego liceum, gdzie nikogo nie uczyli posługiwania się bronią - wyjaśniłam.
- No tak - zaśmiał się - Powinienem się był domyślić.
- Chodziłeś kiedyś do liceum? - chciałam się dowiedzieć.
- Tak, ale nie chodziłem zbyt długo, ponieważ musiałem iść do pracy - odpowiedział, wkładając ręce do kieszeni, a ja spojrzałam na niego ze współczuciem.
- Kto zawinił? - spytałam cicho.
- Oboje - odparł szeptem - Ojciec odszedł, a mama zaczęła pić.
- Przykro mi...
- Próbowałem jej pomóc, ale ona nie chciała mojej pomocy. Kazała mi się wynosić i zostawić ją w świętym spokoju.
- Ale tego nie zrobiłeś.
- Nie mogłem i nie chciałem - odpowiedział, biorąc większy oddech - Wciąż miałem nadzieję, że uda mi się ją z tego wyciągnąć... a poza tym był ktoś jeszcze, kto potrzebował pomocy bardziej niż ja sam.
- Kto?
Wziął głęboki oddech i spojrzał na mnie swoimi ciemnymi oczami. Nie miałam pojęcia, czego szukał w moim spojrzeniu.
Żalu? Potępienia? Kpiny?
Otworzył się przede mną i bardzo to szanowałam. Nie zobaczył żadnej z wyżej wymienionych rzeczy.
Zobaczył troskę i współczucie. Postanowił kontynuować.
- Siostrę - odpowiedział na moje pytanie - Miałem młodszą siostrę, która sobie na to nie zasłużyła. Nie mogłem jej tam zostawić. Była taka krucha...
- „Była"? - spytałam, a on uśmiechnął się smutno.
- Była, ponieważ odeszła jako pierwsza, a ja wciąż na nią czekam. Żadne z nas nie mogło na to nic poradzić.
- Jest szczęśliwa?
- Nie wiem... - odpowiedział, a ja zrozumiałam, że miał już dość.
- Gdyby tylko cię tutaj zobaczyła, byłaby z ciebie dumna, że wszedłeś na Shard of Glass - próbowałam rozluźnić atmosferę i chyba mi się udało.
Chłopak zaśmiał się, a ja chwyciłam go za rękę i ponownie ruszyliśmy w drogę powrotną.
- Nikomu o tym nie powiem, obiecuję - uprzedziłam jego pytanie, a on się uśmiechnął.
Przed północą na pewno już wróciliśmy do mieszkania.
- Jak wam poszło? - spytał Shizune.
- Dobrze, - uprzedziłam Borysa, nic więcej nie tłumacząc naszym towarzyszom - Musimy się tylko skontaktować z dziewczętami, aby dowiedzieć się, czy coś pomogliśmy.
- Możemy zrobić to teraz - zaproponował Szymon, sadowiąc się na fotelu, a ja wyjęłam telefon i włączyłam głośnomówiący.
- To jak tam wam się spodobał Londyn? - spytała z entuzjazmem Monika, a Borys pokręcił głową z niedowierzaniem.
- Wspaniale! Ale czy udało ci się wejść?
- Tak, pewnie! Bardzo mi pomogliście!
„Na pewno!" - pomyślałam.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz