Pojechaliśmy na berlińskie lotnisko, aby tam wsiąść w pierwszą klasę i polecieć do Frankfurtu.
A przynajmniej taki był plan.
Albowiem na swojej drodze napotkaliśmy Araj w cywilnych strojach i wozach. Wśród nich rozpoznałam Roberta i Markosa.
Moi dwaj oprawcy wyprzedzili kilka samochodów na drodze tylko po to, aby znaleźć się tuż za mną. Shizune zrobił się trochę niespokojny i już chciał zameldować reszcie, co się dzieje, jednak udało mi się go powstrzymać, mówiąc:
- Czekaj chwilę – jego ręka zastygła w powietrzu kilka centymetrów od słuchawki.
Odwróciłam się i przez chwilę ich obu obserwowałam.
Oprócz tego, że za nami jechali, to niczego więcej groźnego nie zrobili.
- Chcą nas sprowokować – odezwał się za mnie ze zrozumieniem, a ja skinęłam głową.
- Ale my się nie damy. Powiadomię resztę, lecz nie zmieniamy kursu – oznajmiłam i zabrałam się za przekazywanie komunikatu reszcie członków wyprawy.
- Jak oni się tutaj dostali? I skąd oni o tym w ogóle wiedzą, do cholery? – spytał zirytowany Szymon, a ja westchnęłam.
- Teraz nie jest to ważne, musimy jak najszybciej dotrzeć na lotnisko i unikać konfrontacji.
Markos przez całą drogę się z nami droczył. Od czasu do czasu, dla zabawy, przyspieszał i podjeżdżał do nas niebezpiecznie blisko. Gdy zaledwie kilka centymetrów dzieliło nas od kolizji, natychmiast zwalniał i nie przestawał się śmiać za kierownicą.
Nabrałam wtedy dziwnej chęci wybicia mu wszystkich zębów cegłą.
Nie odwracając się do tyłu, zerknęłam w boczne lusterko i przyjrzałam się Robertowi. Na pierwszy rzut oka, wyglądał na znudzonego. Wiedziałam, że udaje, ale mimo to, odwróciłam wzrok.
Nie chciałam ponownie rozkopywać tej dziury tylko po to, aby odkryć jego wewnętrzny świat emocjonalny.
Zajechaliśmy na parking. Robert i Markos zaparkowali dosłownie obok nas. Shizune natychmiast wysiadł z samochodu i wręcz pobiegł, aby otworzyć mi drzwi.
Kiedy rozprostowywałam nogi, Robert wysiadł z szarej skody, a potem oparł się o lewe drzwi pasażera i tylko mi się przyglądał. Matematyk miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i zwykłe, lekko starte dżinsy.
W kilka sekund dokonałam powierzchownego przeszukania ich wozu oraz ubrań w celu zidentyfikowania czegokolwiek, czym mogliby mnie zabić. Ku mojemu zadowoleniu, nic takiego nie znalazłam, co tylko potwierdziło nasze wcześniejsze przypuszczenia.
Kiedy się wyprostowałam, nasze spojrzenia się spotkały. Nie oderwałam wzroku.
Przechyliłam lekko głowę na bok i spytałam go:
- Przypominam panu kogoś, że mi się pan przygląda z taką uwagą?
Mężczyzna tylko wykrzywił się w złośliwym uśmieszku.
- Tak, jest pani prawie tak samo pyskata jak Marii Walentynowicz – odpowiedział z jadem, a potem udał zdumienie – Może zna ją pani?
- Owszem, znam. Mógłby się pan od niej wiele nauczyć.
- Nauczyć? Na przykład czego?
- Na przykład tego, jak nie być tchórzem.
- W porządku, zapamiętam! – odpowiedział i roześmiał się głośno – Zaraz po tym jak odlecicie stąd samolotem, będziemy się dzisiaj widzieli. Możesz być pewna, że zbadam wszelkie granice jej odwagi i sam spróbuję sięczegoś nauczyć – cała zesztywniałam, a on to zauważył i wykorzystał – Pozdrowić ją od ciebie, jeśli tylko obudzi się po analizach?
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
Action|Jestem w trakcie poprawy błędów| betuje: HAAAAX, za co bardzo dziękuję. "Chodzi o to, że wciąż uważasz, że mamy wybór w kwestii dobra i zła. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, chcemy tego samego. Skrycie pragniemy potęgi i władzy. Ty też jej...