Zamknęłam oczy i próbowałam opanować oddech.
„Stracisz go."- wciąż powtarzał mi mój strach, podczas gdy walczyłam z napływającymi łzami.
Musiałam się wziąć w garść i spróbować go mimo wszystko zrozumieć.
- W porządku, - zaczęłam - skoro teraz nie jesteś mi w stanie tego wytłumaczyć, opowiesz mi wszystko gdy wrócę - ustaliłam i odwróciłam się w kierunku drzwi.
On wciąż milczał. O nic nie pytał i nic nie protestował. Nie chciał kłamać, niczego tłumaczyć, czy nawet się kłócić. On tam po prostu siedział, pozwalając mi odejść.
Mimo że o jedynej rzeczy, jakiej wówczas marzyłam, to schować się w szafie i nigdy z niej nie wychodzić, postanowiłam zachowywać się tak, jakby to się nigdy nie wydarzyło.
Kacper nigdy nas nie nakrył, nigdy się z nim nie pokłóciłam i nigdy nie dowiedziałam się, że na świecie istnieje ktoś bardzo do mnie podobny, ma na imię Aleksandra i była dziewczyną mojego chłopaka.
„Mojego chłopaka" - pomyślałam i od razu skarciłam się za złamanie świeżo ustanowionej zasady.
Wydostałam się ze skrzydła nauczycieli i i dyskretnie przemknęłam do szkolnego. Wspięłam się na pierwsze piętro i na korytarzu otworzyłam okno. Spojrzałam w dół i ścisnęło mnie odrobinę w żołądku.
Byłam gotowa na nocną wyprawę, ale gdzieś w głębi duszy wiedziałam, że jeśli tej nocy miałabym umrzeć, to żadne przygotowanie, czy szkolenie mnie przed tym by nie uchroniło.
„Ale i tak tam pójdziesz - przypomniałam sobie - Dla Sabiny."
Usiadłam na krawędzi okna, zapięłam na piersi plecak, a potem odwróciłam się twarzą do wejścia, złapałam obiema dłońmi za ramę okna i nogi oparłam o ścianę. Próbowałam w ten sposób zejść jak najniżej, ale gdy już nie miałam czego się trzymać, to skoczyłam na dół.
Istniało prawdopodobieństwo, że ktoś mnie zobaczył, dlatego założyłam kaptur na głowę i pobiegłam w kierunku lasu.
Tamtej nocy, wszystkie siły przyrody stały po mojej stronie: pełnia była może z dwa tygodnie temu, dlatego księżyc nie mógł mi oświetlić drogi, ale nie czułam w ogóle takiej potrzeby. Znałam już ten las tak dobrze, jak zna się przyjaciela- zna się go na tyle dobrze, że można mu zaufać.
Krążyłam chwilę między gałęziami, a gdy byłam wystarczająco głęboko, podeszłam do drzewa i po ułożeniu mchu odnalazłam północ. Na tej podstawie skierowałam się na polanę, gdzie znajdowało się wejście do tunelu. Minęło zaledwie piętnaście minut, gdy wkroczyłam na najpilniej strzeżony sektor lasu. Przykucnęłam i zaczęłam nasłuchiwać oraz wypatrywać strażników.
Usłyszałam w oddali trzask gałązki oraz kaszlnięcia. Natomiast z drugiej strony dostrzegłam innego mężczyznę, który z pasją rozkopywał skąpane w świetle latarki mrowisko. Trwałam w bezruchu zaledwie kilka minut i naliczyłam jak do tej pory około pięciu strażników. Aby dostać się do tunelu, musiałam ich minąć. Zza paska z amunicją wyjęłam nóż i ruszyłam w sam środek tańca z cieniami.
Założyłam, że strażnicy nie widzą siebie nawzajem, dlatego jeśli będę szła spokojnie i naśladowała ich ciężki chód, to prawdopodobnie nie zwrócą nawet na mnie uwagi.
Jak założyłam, tak też się stało. Gdy przytrzasnęłam gałązkę, siłą woli zmusiłam się do spokojnego spaceru. Wszyscy dookoła uznali mnie za swojego i żaden z nich nie podniósł alarmu. Szłam dalej.
I nagle na kogoś wpadłam. Na samym końcu, cholernej, drogi.
Od razu chwyciłam nóż, pchnęłam przeciwnika na pień drzewa i przystawiłam mu ostrze do gardła.
- Jak podniesiesz alarm, to obiecuję ci, że to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobiłeś w życiu - zagroziłam, ale on tylko parsknął.
- Twoje niedoczekanie, gówniaro - odpowiedział drwiąco, a ja przejechałam mu wolno ostrzem po szyi w taki sposób, że z rany wypłynęła strużka krwi.
- Ja nie żartuję - odpowiedziałam - A jak tam twój kolega? Zagoiło mu się to udo, które mu tak poharatałam? - spytałam sugestywnie, a on nagle zastygł.
- Jesteś chora - odpowiedział.
- Tak samo, jak wy wszyscy - odpowiedziałam w ciemnościach przewracając oczami, a potem sięgnęłam po broń i przystawiłam mu do skroni - Czujesz broń?
- Czuję - odpowiedział po tym jak przełknął głośno ślinę.
- W takim razie, w tej chwili podbiegniesz w kierunku strażników. Będę stała za tobą i gdy tylko coś krzykniesz lub się zatrzymasz, to strzelę. Rozumiesz? - spytałam z nadzieją, że się zgodzi, ponieważ nie miałam zamiaru nikogo zabijać.
- Jest ciemno, nie trafisz - odpowiedział nagle z pewnością siebie.
- A chcesz ryzykować swoje życie i swoich kompanów? - spytałam - Jak chcesz, to możemy zaraz sprawdzić moje umiejętności strzeleckie.
- Dobra, zrobię to - poddał się nareszcie, a ja szarpnęłam go za ramię i odsunęłam od drzewa.
- Świetnie, a teraz biegnij! - zarządziłam i popchnęłam go w kierunku strażników i zaczęłam się powoli cofać.
Kiedy przebiegł kilka metrów, ruszyłam pędem w kierunku tunelu. Za plecami usłyszałam krzyk strażnika, który prosił, aby do niego nie strzelać, ale ja już byłam daleko. "Jeśli się nie zatrzymam, to mnie nie dogonią"
Dopięłam swego i dobiegłam na polanę. Rzuciłam się na ziemie i zaczęłam szukać dłońmi włazu. Serce waliło mi jak młot i nawet przez chwilę pomyślałam, że pomyliłam drogę, ale w ostatniej chwili dojrzałam go kilka metrów dalej. Od razu się podczołgałam i już miałam go otworzyć, gdy padł strzał w moje ramię.
Położyłam się na ziemi walcząc z sobą samą, aby nie zacząć się wydzierać. To by tylko pogorszyło moją sytuację.
Z cieknącymi łzami, podważyłam właz, a następnie weszłam do środka, zasuwając go za sobą z powrotem.
Kiedy poczułam, że niebezpieczeństwo minęło, zeszłam kilka szczebelków w dół, a potem już dłużej nie byłam w stanie ignorować rozrywającego bólu, więc puściłam się drabinki i spadałam.
„Teraz to już wszystko mnie boli " - skarciłam swoją głupotę.
Doczołgałam się pod ścianę, a potem się o nią oparłam. Zdjęłam plecak i zdrową ręką wyjęłam z niego apteczkę. Ściągnęłam kurtkę oraz koszulkę i w samym staniku sportowym wyciągnęłam kulę oraz opatrzyłam ramie. Niestety, ale trochę mi to zajęło, ponieważ wciąż musiałam walczyć ze swoim własnym bólem, a chęcią przetrwania.
Gdy udało mi się zdezynfekować ranę oraz posmarować ją jakimś szkolnym wyrobem przeciwbólowym, który wyglądał jak zwykła maść, owinęłam ją banadżem, ubrałam się z powrotem i z pomocą zdrowej ręki podniosłam się z ziemi. Ze zdzwieniem zauważyłam, że ból zniknął.
"Nie zajmuj się duperelami" - przypomniałam sobie o godzinie spotkania.
Wyjęłam z plecaka latarkę i ruszyłam przed siebie, w głąb tunelu. Przez to, że mnie trafiono straciłam dużo cennego czasu i byłam prawie pewna, że będę spóźniona.
Podczas marszu, zaczęłam wspominać swoją pierwszą nocną wyprawę, z której uciekliśmy właśnie tym tunelem. Teraz było inaczej, ponieważ miałam ze sobą latarkę, która w momentach krytycznych dawała mi wsparcie w walce z lękiem przed ciemnością.
Oświetlając ściany korytarza, mogłam dostrzec niemieckie napisy. Niektóre z nich byłam w stanie zrozumieć, dzięki zachęcie Wiktora do dodatkowej nauki niemieckiego. Na początku powiedziałam mu, że mój związek z tym językiem będzie związkiem toksycznym, ponieważ ja będę go nieustannie kaleczyć, a on zniszczy moją psychikę. Jednak, gdy przyrzekł, że mi ze wszystkim pomoże, postanowiłam się zgodzić.
Po kilku godzinach od wejścia do tunelu, udało mi się odnaleźć wyjście, które oznaczono białym napisem, wymalowany na drzwiach „Ausgang".
Otworzyłam stare i ciężkie drzwi, a potem znalazłam się w piwnicy starej kamienicy. Dokładnie zamknęłam za sobą drzwi, a potem wchodząc schodami na górę, zorientowałam się, że miałam dwadzieścia minut do spotkania.
Wychodząc na ulicę, poczułam ulgę. Z radością wciągnęłam słodkie, toksyczne, a zarazem świeże powietrze w płuca i przez jakiś czas go nie wypuszczałam. Spędziłam pod ziemią zaledwie kilka godzin, w całkowitej ciemności, dlatego dobrze było znów poczuć się wolnym chociażby i na chwilę.
Wsiadłam w autobus, kilka razy się przesiadłam, aż wreszcie dotarłam do Parku Kasprowicza.
Minęłam pomnik trzech, ogromnych orłów i weszłam do skrytej pod drzewami części parku. Teren oświetlały żółte światło lamp ulicznych, a na ławkach spało po kilku bezdomnych. Wówczas panowała tam taka cisza, że słychać tylko było chrzęst ziemi pod moimi stopami oraz chrapanie śpiących mężczyzn.
Kiedy wreszcie dotarłam do bramy Amfiteatru Letniego, przeszłam przez ogrodzenie. W ogóle nie zawracałam sobie głowy ochroną, ponieważ przychodziłam tu już o wiele wcześniej i wiedziałam, że po którejś godzinie ich tu po prostu nie ma.
Zakradłam się na widownię tak, aby móc z ukrycia obejrzeć teren. Spojrzałam na zegarek, który wskazywał piętnaście minut po północy. Następnie skierowałam swój wzrok na scenę Amfiteatru, na którego deskach czekała na mnie jakaś postać. Była wyraźnie zdenerwowana, co wnioskowałam z jej niespokojnych ruchów i ciągłego spoglądania na zegarek. Siedziałam w ukryciu jeszcze chwilę, a gdy się upewniłam, że nikogo z nim nie ma, zakradłam się na kulisy i zaszłam agenta Egidy od tyłu, wymierzając w niego pistolet.
- Oddaj mi całą broń jaką masz i wtedy pogadamy - zażądałam oschłym głosem, a on zrobił się cały sztywny.
- Nie widzieliśmy się od września, a sam głos już tak ci się zmienił - oznajmił z wyczuwalną czułością znajomy głos, przez który nagle zrobiło mi się słabo.
Agent powoli się odwrócił do mnie twarzą z rękami wysoko uniesionymi do góry.
- Cześć Ala - przywitał się Szymon, świeżo powróciwszy z zaświatów.
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
Action|Jestem w trakcie poprawy błędów| betuje: HAAAAX, za co bardzo dziękuję. "Chodzi o to, że wciąż uważasz, że mamy wybór w kwestii dobra i zła. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, chcemy tego samego. Skrycie pragniemy potęgi i władzy. Ty też jej...