Gdy byłam już spakowana, po raz ostatni rzuciłam okiem na swój pokój – przypomniałam sobie wówczas, jak wielkim szokiem było dla mnie odkrycie, że wyglądał dokładnie tak, jak ten w Warszawie.
Teraz czułam nostalgię . To fakt, że na początku byłam naprawdę przerażona i nie ufałam nikomu, lecz z czasem, odkryłam że naprawdę czułam się jak w domu. Nawet nie wiem, czy mieli na to wpływ ludzie, do których się tutaj przywiązałam, czy to że czasami wyobrażałam sobie świat, w którym wciąż mieszkałam z rodzicami – niby zabawne, a wręcz absurdalne, że osoba w moim wieku zamiast cieszyć się wolnością, tęskniła za rodzicami.
Jednak czasami sobie myślę, że wielu moich rówieśników mogłoby się poczuć tak samo, gdyby tylko byli na moim miejscu.
Z zamyślenia wyrwało mnie pukanie do drzwi.
- Wejdź, Robert – bez trudu odgadłam jego tożsamość, ponieważ po powstaniu nikt inny nie miałby powodu mnie odwiedzać.
- Możemy pogadać? – spytał niepewnie zamykając za sobą drzwi.
- Słucham – odpowiedziałam wciąż gapiąc się w okno.
- Mogłabyś się już tak na mnie nie boczyć?
- To się nazywa próba panowania nad swoimi emocjami – odparłam, wciąż nie reagując na jego dotyk.
- Taki jestem pociągający? – uśmiechnął się.
- A Aleksandry pytałeś o zgodę na dotykanie mnie? – wyrwałam się z jego objęć – Czy może powiedziała ci, że jeśli myślisz o mnie jak o niej, to zdradą to nie jest?
- Możesz przestać, do cholery?! – zirytował się i zaczęliśmy się mierzyć wzrokiem – Ja po prostu nic na to nie poradzę!
- "Nie możesz, albo po prostu nie chcesz" – zacytowałam go złośliwie, a potem chwyciłam walizkę i czekałam na niego na zewnątrz.
- Jesteś niesprawiedliwa! – powiedział wciąż stojąc w przedpokoju.
- A ja uważam, że to ty jesteś niesprawiedliwy! Nie liczysz się z tym, że sposób w jaki mnie traktujesz mnie boli – a traktujesz mnie jak przedmiot! Ja cię kochałam, Robert. Dlatego mnie to tak cholernie boli, a ty wymagasz, abym się tym tak po prostu przestała przejmować.
Kiedy skończyłam, on wciąż się na mnie tylko patrzył. Gdy usłyszałam westchnienie na końcu korytarza, oderwałam od niego wzrok. Na końcu korytarza, zauważyłam dwie dziewczyny: szatynkę i blondynkę, które mi się nerwowo przyglądały.
Widok dwóch największych plotkar w szkole, które wyglądały tak, jakby przyłapano je na gorącym uczynku nawet mnie nie zdziwił. Bardziej interesował mnie powód, dla którego stały w tamtym korytarzu, zamiast siedzieć na lekcjach.
- Pomóc wam w czymś? – spytałam je, opierając jedną rękę na biodrze i mierząc je, niekoniecznie ciepłym, spojrzeniem.
- Dyrektor chciał tylko przekazać... - zająkała się jedna. Musiałam ją wtedy nieźle przestraszyć.
- ...że czeka na was przed szkołą! – dokończyła za nią koleżanka.
- Dzięki - odpowiedziałam oschle. Robert wyjrzawszy na korytarz, gestem odprawił dziewczęta.
- Nie musiałaś robić takiego przedstawienia na korytarzu! – skarcił mnie, kiedy przemierzaliśmy korytarze.
- Cóż, przynajmniej teraz wiedzą, że jesteś do wzięcia – odparłam bezlitośnie, wzruszając ramionami.
Robert natychmiast szarpnął mnie za nadgarstek i obrócił ku sobie. Chciał już coś powiedzieć, ale znowu usłyszeliśmy kroki na korytarzu. Gdy tylko mnie puścił, pojawili się łowcy. Wśród nich był Markos i wszyscy ruszali w naszym kierunku.
- Witaj, Alicjo – skłonił się jeden z nich, a w ślad za nim poszła reszta grupy.
- No dzień dobry.
- Mam nadzieję, że dorwiesz tego sukinsyna, co zabił Szymona. Przyszliśmy ci życzyć powodzenia.
- Nie dziękuję – odparłam z uśmiechem, który wszyscy (no, oprócz Markosa) odwzajemnili – Mam tego drania od was pozdrowić?
- Jak najdotkliwiej, jeśli możemy o to prosić... - poprosił i spojrzał się na mnie chytrze.
- Z przyjemnością. Trzymajcie się!
- Wy też! – odpowiedzieli chórem, a następnie odmaszerowali w swoją stronę.
- Mogłabyś chociaż udawać, że nie jesteśmy ze sobą pokłóceni? – zapytał przed wyjściem na podjazd, a ja wiedziałam że mówił o przedstawieniu dla Slawkowicza, który bądź co bądź, nie wypuszczał mnie poza szkolne mury z wielką chęcią.
Kiedy nic nie odpowiedziałam, on słusznie potraktował to jako zgodę i złapał mnie pod ramię.
Na podjeździe stał konwój czarnych Bentleyów i Hummerów. Jak zwykle, przy jednym z nich stał uśmiechnięty Slawkowicz. Naprawdę trudno mu było się ze mną rozstawać.
Gdy podeszliśmy bliżej, byłam prawie pewna że uściskamy sobie dłonie, a on w ostatniej sekundzie mnie przytulił. Byłam w szoku.
- Jesteś pewna, że dasz radę go zabić?- spytał szeptem.
„Serio???" – pomyślałam.
- Kiedyś i tak to zrobię – odpowiedziałam.
- Jeśli nie dasz rady, Robert ma ci pomóc. To będzie tajemnica – chciał mnie uspokoić, jak ojciec swoje dziecko przed pierwszym dniem w szkole – Bez łupu nie wracaj! – zawołał odsuwając się ode mnie.
- Nie zawiodę pana – skłamałam.
- Wiem – odpowiedział zadowolony i gestem rozkazał nam oddać bagaże, a następnie wsiąść do auta, które miało nas zawieźć prosto na lotnisko.
Przez całą podróż, nie zamieniłam z nikim ani słowa, ponieważ nie miałam na to najzwyczajniej ochoty. Zamiast tego, próbowałam ocenić, czy nie za ostro traktowałam Roberta.
„Może jest jeszcze jakaś szansa?" – myślałam z nadzieją.
Dojechaliśmy na lotnisko, gdzie ominęliśmy kontrolę (pieniądze jednocześnie tworzą jak i niszczą bariery między ludźmi) i od razu wsiedliśmy do samolotu.
Slawkowiczowi udało się wykupić lot tylko dla nas dwojga, dlatego całą pierwszą klasę mieliśmy tylko dla siebie. Chwilę po tym, jak wystartowaliśmy i już można było odpiąć pasy, zwróciłam się do siedzącego obok Roberta:
- Nie wsypałam się, idę nadrobić braki.
On, nie podnosząc wzroku znad książki, kiwnął głową, a ja przesiadłam się na inne siedzenie, z dala od niego.
Widząc go czytającego książkę, przypomniałam sobie o Wiktorze i o tym, jak bardzo mi go brakowało.
„Spotkacie się – pocieszyłam swoje odbicie w oknie – Już niedługo"
W rzeczywistości nie miałam zamiaru iść spać i myślę, że on o tym wiedział – ale co mógł mi wtedy zrobić?
Chciałam się od niego oddalić, aby przemyśleć sobie plan, który obejmował następne kilka godzin mojego życia, a może nawet i więcej.
Ale najdłużej rozmyślałam nad tym, czy dać Robertowi następną szansę.
„Może gdybyśmy zaczęli od nowa, wówczas pokochałby prawdziwą mnie a nie wyobrażenie Aleksandry?"
Przez szparę między siedzeniami, spojrzałam na niego dyskretnie. Zauważyłam wówczas ślady, jakie zostawiło na nim nieustanne zmęczenie i zmartwienie.
„Nie martw się – próbowałam mu przekazać telepatycznie – Dam ci szansę, ale wszystko w swoim czasie..."
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
Action|Jestem w trakcie poprawy błędów| betuje: HAAAAX, za co bardzo dziękuję. "Chodzi o to, że wciąż uważasz, że mamy wybór w kwestii dobra i zła. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, chcemy tego samego. Skrycie pragniemy potęgi i władzy. Ty też jej...