Rozdział 37

2.1K 196 67
                                    




„Jesteś ze mną tu do bezczasu końca
Ja upadam znów, Ty mówisz mi <<powstań>>
Jesteś ze mną tu do bezczasu końca
Ja upadam znów, Ty mówisz mi <<powstań>>" ~ Bovska, „Składak"

Zabraliśmy bilety powrotne i całą zawartość teczki, a następnie złapaliśmy taksówkę. Podaliśmy kierowcy adres hotelu, w którym się zatrzymaliśmy.

Biegiem udaliśmy się do pokoju. Byliśmy tak oszołomieni tym wszystkim, o czym się dzisiaj dowiedzieliśmy, że nie zachowaliśmy podstawowej czujności, co mogłoby nas wiele kosztować.

Weszliśmy do pokoju i zaczęliśmy się w pośpiechu pakować. Praktycznie wybiegliśmy z hotelu i skierowaliśmy się do taksówki, którą poprosiliśmy o poczekanie.

W pewnym momencie dostrzegłam kątem oka jakiś ruch po prawej stronie. Kiedy odwróciłam się w tamtą stronę, zobaczyłam biegnącego w naszym kierunku Markosa i Roberta.

- Borys! – zawołałam i wskazałam ręką w ich kierunku.

- Pospiesz się, Alicja! – odwrzasnął tylko, w momencie, w którym Robert we mnie chybił. Niewiele brakowało.

Wsiedliśmy do taksówki, która ruszyła z piskiem opon.

- Na lotnisko! – zawołał zestresowany Borys.

- Borys... – szepnęłam.

- Wiem, spokojnie – odparł, zanim zdążyłam skończyć i ścisnął moją rękę – Ja wszystko wiem...

Po chwili, dostrzegliśmy w oddali Range Rovera Araj i natychmiast poprosiliśmy kierowcę o przyspieszenie.

Kiedy zaparkował pod samym lotniskiem, daliśmy mu o wiele więcej pieniędzy niż kosztował sam przewóz, mówiąc, że nie chcemy reszty.

Zabraliśmy nasze walizki i wbiegliśmy na lotnisko z nadzieją, że nas nie dogonią.

- Jak oni nas znaleźli? – spytałam wściekła.

- Wandorowie – odpowiedział tylko mój towarzysz i okazaliśmy dokumenty pracownicom lotniska.

Potem przeszliśmy przez odprawę i na ostatnim przystanku przed odlotem, dopadli nas łowcy.

Kiedy wywołano nasz lot, puściliśmy się pędem przed siebie.

Słysząc czyjeś głośne westchnienia i krzyki, spojrzałam się za siebie. Widok celującego idealnie w moja głowę Markosa sprawił, że poczułam nieodwracalny wyrok śmierci na plecach.

- Uciekaj! – zdołałam ledwie wykrzyczeć do Borysa, podczas gdy Markos już prawie pociągał za spust.

Pocisk nie wystrzelił.

W ostatniej chwili, zza ramienia Markosa wyrósł Robert, który gwałtownie złapał go rękę o i uniósł ją do góry.

- Nie strzelaj, idioto! – powiedział ostro do chłopaka i pociągnął jego nadgarstek mocno w dół  – Nie trafisz jej! Jest tutaj zbyt wiele ludzi!

Ledwo wznowiłam ucieczkę, a usłyszałam za sobą jeszcze jego ostatnie słowa:

- Teraz należy do niej...

Wsiedliśmy do samolotu, ale dopiero gdy wzbiliśmy się w przestrzeń powietrzną, rozpłakałam się na dobre.

- Ala, nie płacz, proszę cię... - wciąż powtarzał Borys, zamykając mnie w uścisku.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz