Rozdział 21

5.2K 348 20
                                    

Dziewczęta opuszczające klasę rzucały mi zazdrosne i nienawistne spojrzenia, a że robiły to tak niedyskretnie to miałam ochotę rzucić w nie krzesłem.
Szłam obok Wiktora i Szymona w milczeniu. Emocje Wiktora jak zwykle były zagadką. Natomiast Szymon zachowywał się odwrotnie- szedł szybkim i wściekłym krokiem z zaciśniętymi dłońmi w kieszeniach. Próbowałam się zebrać na jakiś żart, który rozładowałby ciężką atmosferę, ale każdy wydawał mi się nie dość zabawny, jak na tę chwilę, więc wybrałam milczenie.
Kiedy weszliśmy na stołówkę, poczułam woń spaghetti- jedno z najlepszych według mnie dań. Wiktor rzucił teczkę na podłogę i się przeciągnął, po czym poszedł po porcję dla mnie i dla siebie. Szymon usiadłszy na krześle oznajmił, że nie pójdzie po swój obiad.
Patrzyłam na niego chwilę, ale on nawet na mnie nie spojrzał. Westchnęłam i wstałam, albowiem miałam nadzieję, że przecudowny zapach sphagetti zakończy jego strajk głodowy.
-Przecież ci niosę, po co idziesz?- spytał zaskoczony Wiktor, kiedy się mijaliśmy. Wskazałam na Szymona i odparłam:
-Nic sobie nie chce wziąć, a ja nie dam mu umrzeć z głodu.
-Okej.
Ustawiłam się w kolejce i zaczęłam się zastanawiać, jak dużo osób się tutaj uczy.
„Pięćset? Może trochę więcej? A ile osób już się przewinęło przez tę szkołę i ile jeszcze ma po raz pierwszy przekroczyć jej próg?"
A później przypomniałam sobie kartotekę i wstrząsnęły mną ogromne dreszcze.
„Posiadanie ogromnej wiedzy to duże brzemię i wymaga odpowiedzialności. Skąd mam wiedzieć, czy wiedza na mój temat jest w dobrych rękach?"
-Proszę bardzo!- zawołałam radośnie kładąc przed Szymonem talerz ciepłego spaghetti.
-Nie jestem głodny.
-Daj spokój! Spaghetti nie tkniesz?- spytałam niedowierzając.
-Ja też bym go na waszym miejscu nie jadła.- odparł zadziorny i znajomy głos. Nie zdążyłam się odwrócić, a obok Szymona usadowiła się moja czerwonowłosa sąsiadka.
-Sara!- zawołał rozradowany Szymon. Nagle, nie wiedząc czemu, coś mnie wtedy zabolało.
-No cześć!- odparła Sara odwzajemniając uścisk chłopaka. Kiedy od siebie się odsunęli, jej wyraz twarzy momentalnie się zmienił napotkawszy mój wzrok.
-A, cześć sztywniaro. Już odrobiłaś lekcje?- przywitała się pogardliwie. Jak ja nie cierpiałam tej dziewczyny.
-Cześć ćpunko. To zależy jak długo masz zamiar zgrywać wredną sukę.- odpowiedziałam tylko, a Szymon się poruszył.
-Auć- odparła tylko.
-Alicja, spokojnie!- zawołał Szymek, a ja nawinęłam jak najwięcej makaronu i wpakowałam go do ust, aby zapobiec kolejnemu wybuchowi.
-Wybacz mi, ale raz byłam spokojna i się już na tym sparzyłam.
-Ale nie musisz jej obrażać.
-Natomiast ona ma specjalne pozwolenie na nazywanie mnie sztywniarą?
-Ale ty też mnie nazywasz „sztywniakiem". Też mam ci powiedzieć, że jesteś wredną suką?
-A jestem?- spytałam z wyzwaniem.
-Wygląda na to, że tak- odparła Sara porywając z mojego talerza nitkę makaronu i wciągając ją na miejscu. W jej oczach błyszczała dzika satysfakcja, której nie potrafiłam znieść.
Zjadłam jeszcze trochę, a potem nałożyłam klopsika na łyżeczkę i strzeliłam Sarze w dekolt. Nie chybiłam. Dziewczyna nie zdążyła nawet krzyknąć i dopiero po chwili zrozumiała, co się właśnie stało.
-Alicja!- zawołał Szymon.
-Szymon!- również zawołałam i odeszłam.
Kiedy uderzyłam plecami o materac, podliczyłam, że coraz częściej pierwsza opuszczam plac boju. Można by było powiedzieć, że to źle o mnie świadczy, ale w moim wypadku dla Sary to było zbawienie, że tam dłużej nie zostałam. Mam raczej wybuchowy charakter, ale staram się nad nim panować.
„Ale z Sarą w pobliżu tak się po prostu nie da"- usprawiedliwiałam się.
Spojrzałam na zegarek i uświadomiłam sobie, że za chwilę zaczyna się mój szlaban. Założyłam granatową, rozpinaną bluzę i rozpuściłam włosy. Zawiązałam trampki i czym prędzej pognałam do skrzydła szkolnego.
Po drodze zaczęłam się zastanawiać, jakim cudem taka dziewczyna jak Sara dogaduje się z Szymonem.
" Muszę o to przy najbliższej okazji wypytać Wiktora."
Zapukałam nieśmiało do klasy. Nikt się jednak nie odezwał.
Już miałam odejść, gdy nagle w drzwiach pojawił się Robert.
-Nie masz przy sobie kurtki, prawda?- spytał krzywiąc się na widok mojej bluzy.
-Jak widać.- odparłam i objęłam się ramionami lekko zawstydzona.
-Dobra, pożyczę ci swoją, chodźmy już.- rozkazał i ruszył w kierunku deptaku. Przed drzwiami na zewnątrz podał mi swój płaszcz, a ja go założyłam.
Mimo że był wrzesień, pogoda nie próżnowała i codzienne opady deszczu zaczęły stawać się normą. Wiatr był mocny i porywisty, dlatego kiedy spojrzałam na marynarkę Roberta, chciałam mu oddać jego płaszcz. Mężczyzna dostrzegł mój zamiar i pomachał głową, ale ja wciąż nie byłam przekonana. Westchnął, zatrzymał mnie i zapiął mi płaszcz pod szyję i założył kaptur, a potem ruszył dalej.
-Nie jestem dzieckiem.- rzuciłam do jego pleców.
-Ale czasami się tak jednak zachowujesz.- odpowiedział nie zaszczycając mnie spojrzeniem.
Myślałam, że zaprowadzi mnie na ławkę na deptaku, ale tak się nie stało. W zamian, okrążyliśmy całą szkołę w milczeniu. Z nieskrywaną ciekawością i podziwem oglądałam mury szkolne i klasowe okna. W pewnym momencie nawet rozpoznałam okna z pracowni plastycznej. Gdzieniegdzie, ściany były omszone i pokryte bluszczem. Chciałam zapytać Roberta, ile ta szkoła ma lat, ale przypomniałam sobie jego sugestię, że jestem dziecinna i jakoś straciłam ochotę do rozmowy.
Mimo wszystko szłam obok niego dalej, aż doszliśmy do drzwi zewnętrznych internatu, których nie spodziewałam się zobaczyć. Próbowałam wydedukować, dokąd mnie zabiera, ale każdy pomysł wydawał się nielogiczny. Tym miejscem na pewno nie mogłaby być Sala Pamięci, ponieważ o tej godzinie roi się tam od zakuwających uczniów. Z kolei ogród wydawałby się zbyt banalny jak na konspirację, więc moje starania spełzły na niczym.
W momencie gdy Robert zszedł z ścieżki, zagadka ułożyła się w logiczną całość. Zabierał mnie do lasu.
Kiedy weszliśmy między wysokie sosny i dęby, wiatr jakby trochę złagodniał i przestał chłostać niemiłosiernie nasze twarze. Atmosfera była ponura. Minęliśmy wydeptaną ścieżkę i zaczęliśmy przedzierać się przez krzaki. Im dalej się zapuszczaliśmy, tym mój niepokój rósł.
„Brawo, Alicja.- pogratulowałam sobie- Właśnie zapuściłaś się w sam środek obcego lasu z facetem, którego dobrze nawet nie poznałaś, a w wolnych chwilach na przemian próbuje cię zabić lub ratować ci życie- to zależy od nastroju"
Moje serce zaczęło bić szybciej, a zmysły się wyostrzyły. Nerwowo spoglądałam to na Roberta, to na drzewa próbując znaleźć cechy charakterystyczne, dzięki którym w razie wypadku mogłam bezpiecznie powrócić do szkoły.
Kiedy przeszliśmy przez kolejny krzak, moim oczom ukazała się piękna polanka, na środku której stała misternie rzeźbiona, drewniana altanka, a za nią płynęła najprawdziwsza rzeka. Po jej drugiej stronie stała mała szopka, obok której rósł obumarły.
Robert podszedł do altany i usiadł na barierce, a potem wskazał, abym uczyniła to samo. Ja jednak usiadłam elegancko na ławeczce i szczelniej otuliłam się robertowym płaszczem.
-Nie mogliśmy się od razu spotkać przed lasem?- spytałam rozdrażniona.
-Wtedy nie wyglądałoby to kozę i nie zobaczyłbym twojego kochasia w akcji.- odparł rozbawiony.
-To nie jest mój kochaś- nastroszyłam się.
-Przyjaciel?
-Też nie.
-To kto?
-Dlaczego cię to interesuje?- spytałam.
-A dlaczego miałoby nie?
-Bo to nie twoja sprawa i mnie nienawidzisz- wyrzuciłam z siebie.
-Ja cię nienawidzę?- spytał urażony.
-Rzucając mną o ścianę okazywałeś mi sympatię?
-W innych okolicznościach byłabyś zadowolona.- odparł z łobuzerskim uśmiechem, a ja tylko podniosłam oczy do góry.
-Masz mi coś ważnego do powiedzenia, czy mogę sobie pójść?- spytałam szykując się do wyjścia, zapominając że nawet nie wiedziałam skąd przyszłam.
-Nie możesz, bo dałem ci kozę.
Jęknęłam poirytowana.
-To w takim razie co mam tutaj robić?
-Może zadaj mi pytania, na które chcesz znać odpowiedź? Będziemy tu siedzieli godzinę, więc możemy ją jakoś ciekawie spędzić.
Zaczęłam rozważać jego propozycję, która po dzisiejszym dniu brzmiała interesująco. Tym bardziej, że chyba nie było nic bardziej niezręcznego niż przesiadywanie ze swoim nauczycielem w środku lasu, w altance w ramach kozy.
-Po co jest ta kartoteka?- spytałam w końcu. Na samo wspomnienie moich akt, poczułam ogromną złość.
-Zadałaś jedno z najbardziej niezręcznych pytań.
-Wiesz co jest bardziej niezręczne? Czytać własne akta, które zawierają informacje o całym twoim życiu i fakt, że nawet nie wiesz, kto ma do nich dostęp.- odparłam z zaciętym spojrzeniem.
-Czyli zdążyłaś je przeczytać...
-Widziałeś je?
-Tak, widziałem.- odparł z autentycznym smutkiem i zawstydzeniem, a ja z bólu zamknęłam oczy. Znowu leżałam w wannie.
-Od kiedy?- spytałam tylko.
-Co „od kiedy"?
-Od kiedy grasz ze mną w te pieprzone gierki?! Co?!- teraz już stałam nad nim i wrzeszczałam- Od kiedy udajesz, że chcesz mnie bliżej poznać, a tak naprawdę wiesz rzeczy, których nigdy nie powinieneś się dowiedzieć?
Robert nawet na mnie nie patrzył, a na jego twarzy nie było żadnych emocji, co mnie jeszcze bardziej rozjuszyło. Chciałam, aby żałował.
-Usiądź, a ci wszystko wytłumaczę.- powiedział cicho podnosząc na mnie wzrok. Zrobiłam to, o co mnie poprosił.
-Nigdy niczego przy tobie nie udawałem.- zaczął- Kiedy po raz pierwszy spotkałem cię w Szczecinie, naprawdę mi się spodobałaś i nawet nie podejrzewałem, że następnego dnia spotkam cię wychodzącą ze szkolnej stołówki.
-Akurat.
-Musisz mi uwierzyć, chociażby z tego powodu, że nigdy nie chciałem dla ciebie źle.
-Tak, a następnego dnia, tak się ucieszyłeś na mój widok, że kazałeś mi się wynosić z tej szkoły.
-Chciałem cię chronić!
-Przed czym?- ponownie się poderwałam w górę- Przed czym tak bardzo chciałeś mnie chronić?
-Ponieważ ta szkoła cię zniszczy!- wyrzucił z siebie- Tak jak to zrobiła z innymi uczniami!
-Jak ma mnie zniszczyć?- spytałam autentycznie zaskoczona.
-Ta szkoła jest inna niż wszystkie i ma inne, powiedzmy „wyższe" cele niż takie normalne liceum prywatne.
-Ta szkoła jest prywatna?- spytałam, a on pokiwał głową.
-Owszem i szkół tego typu jest więcej. Tutaj nie przygotowujesz się do matury, a o zdawaniu nawet nie wspominając. Kończąc tę szkołę od razu dostajesz wysoki wynik z matury na świadectwie i nikt tego nawet nie sprawdza.
Byłam w szoku i przez moment miałam wrażenie, że Robert robi sobie ze mnie żarty. Później przypomniałam sobie o wszystkich zdarzeniach, odkąd wysiadłam z autobusu i postanowiłam mu jednak uwierzyć.
-Jak to możliwe? Dlaczego tak się dzieje?- spytałam.
-Szczególną opiekę nad tą szkołą sprawuje rząd, który ukierunkowuje tutejszych uczniów do innych celów.
-Innych?
-Tak. Czy zauważyłaś, że od was wymaga się większej sprawności fizycznej, psychicznej i logicznego myślenia?- spytał, a ja zaczęłam analizować każdą lekcję od początku. Co prawda, jeszcze nie doszłam do zajęć oznaczonych tajemniczymi skrótami na planie, ale miałam już zajęcia wychowania fizycznego i wycisnęli ze mnie siódme poty.
-A po co nas tego uczą?
-To jest bardziej zagmatwane niż ci się wydaje i jak na razie wszyscy nowi uczniowie są pod ścisłą obserwacją predyspozycji, ale ty jesteś ich kandydatką numer jeden.
-Kandydatką do czego?
-Do specjalnego szkolenia.
-Ale do czego? Jak zaczynasz jeden wątek to go kończ!- powiedziałam zirytowana.
-Nie mogę tego zrobić, dopóki nie wybiorą ciebie do tego szkolenia. Nie mogę ci tego powiedzieć, ponieważ byłabyś zagrożona, dlatego proszę, nie pytaj mnie o to.
Nie miałam siły się na niego denerwować, więc zadałam inne pytanie:
-No dobrze, w takim razie opowiedz mi, co się dzisiaj rano wydarzyło, bo nie do końca wszystko rozumiem.
-Ale najpierw powiedz mi, jak w ogóle dotarłaś do kartoteki i co widziałaś?
-Na początku to miała być zwykła wycieczka...
Robert parsknął, a ja się lekko uśmiechnęłam.
Opowiedziałam mu wszystko dokładnie, pomijając może tylko moje chwilowe załamanie nerwowe. Kiedy dotarłam do momentu przybycia pani Pauliny i Korneliusza, Robert mi przerwał:
-Czyli byłaś wtedy w pokoju, kiedy oni przyszli?
-Tak i sprawdzali, czy ktoś nie zabrał jakiś akt, a później strasznie się zestresowali ponieważ któreś zniknęły.
Robert wyglądał tak, jakby układał puzzle i rozwiązywał zadanie.
-Słyszałem o tym.- odpowiedział tylko- I mówisz, że wtedy wpadłaś na mnie?
-Tak, ale nie powiesz mi, które akta zaginęły?
-Niestety nie.
-W takim razie powiedz mi o swoich domysłach dotyczących intruza.
-Tak naprawdę nie podejrzewam, że to mógłby być ktoś z zewnątrz i dyrektor też nie, ale oficjalnie tego nie powie tylko sprawdza wszystkie opcje, aby nikt nie nabierał podejrzeń.
-Kto miałby nabrać podejrzeń?
-Pracownicy szkoły byliby niespokojni, a sprawca mógłby szybko się ulotnić, gdyby tylko poczuł nóż na gardle. A poza tym twierdzi, że kiedy jesteśmy zjednoczeni to mamy większe szanse.
-Dobrze, a wiesz w jakim celu mógłby użyć tych akt?
-Nic nie jest pewne, ale myślę że oboje mamy podobne podejrzenia.- spojrzał na mnie wymownie.
-W tych aktach jest wszystko...- wyszeptałam.
-Miejsce, gdzie jest tak dużo ukrytych informacji nigdy nie będzie bezpieczne.- dopowiedział równie cicho.
-Myślisz, że chodzi o szantaż?
-Być może. Te dzieciaki w większości mają bardzo silnych i wpływowych rodziców, a niektórzy z nich też skończyli tę szkołę.
- I teraz kim oni są?- zainteresowałam się.
-Przykro mi, ale tego też ci nie mogę powiedzieć.
-No dobrze- odparłam- W takim razie wytłumacz mi, czy ci strażnicy przed którymi próbowałeś mnie ukryć szukało szantażysty?
-Tak i miałaś naprawdę dużo szczęścia, że wpadłaś na mnie. Inaczej byś im nie uciekła.
-Dlaczego?
Chwilę milczał, a potem odrzekł:
-W sumie to mogę ci powiedzieć- przerwa na podrapanie się po karku- Bo sam ich szkoliłem.
Otworzyłam szeroko oczy.
„No tak, teraz wszystko by wyjaśniało, dlaczego zachowywał się tak agresywnie i robił wszystko odruchowo. Działał pod wpływem adrenaliny i robił to, czego go nauczono"
-A tak w ogóle, to czym jest ten tunel?
-Ten tunel jest już bardzo stary i znają go tylko pracownicy szkoły i nieliczni uczniowie. Tak naprawdę jest ich więcej, a rozmieszczenie każdego z nich zna tylko dyrektor szkoły. Służy nam do pokonywania dystansów w krótszym czasie.
Nagle przypomniałam sobie o tajemniczej postaci w tunelu. Przełknęłam ślinę.
-Muszę ci coś powiedzieć.- powiedziałam cicho, a on przykucnął przede mną- Ja tam kogoś spotkałam.
Opowiedziałam mu o wszystkim dokładnie i wstrząsnęły mną dreszcze. Spotkałam intruza, złodzieja, szantażystę, który równie dobrze mógł próbować wykraść moje akta. Wysłuchał mnie uważnie, a potem spytał:
-Jesteś tego pewna?
-Nie, tak w sumie to sobie to właśnie wymyśliłam.- odparłam krzywiąc się.
-W takim razie poszukiwanie tożsamości szantażysty możemy zawężyć do pracowników szkoły. Gdyby to był uczeń, to nie wracałby do skrzydła nauczycieli.
Nagle coś zadzwoniło, a ja podskoczyłam. Okazało się, że to był telefon Roberta. Nasz czas właśnie minął.
-Musimy wracać, jeśli nie chcemy być posądzeni o romans- oznajmił znacząco unosząc brew.
-Daj spokój- odparłam- twoje ulubienice wydrapałyby mi oczy.
Zachichotał i ponownie pochłonął nas las.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz