Rozdział 49

4K 305 10
                                    

- Całkiem ładnie masz w pokoju - przyznała Marii sadowiąc się na moim fotelu.
- Dzięki - odpowiedziałam kończąc dobierańca Sabiny. Wszystkie razem umówiłyśmy się na spotkanie w moim pokoju przed pierwszym moim szkoleniem i na wejściu Sabina zażądała, abym zrobiła takiego samego dobierańca, jakiego mam na głowie.
- A wiesz kogo będziesz miała na początku za mentora? - spytała Sabina.
- Mentora? - powtórzyłam.
- No wiesz, - wtrąciła się Marii - twój tak jakby opiekun. Ma za zadanie najpierw cię podszkolić, a dopiero potem dołączysz do treningu grupowego. Potem będzie ci doradzał, podpowiadał, pilnował i tak dalej...
- Coś jak twoja niańka - zażartowała Sabina i wszystkie się roześmiałyśmy.
- A wy kogo macie za mentorów? - spytałam.
- Moim jest Renatka! - pochwaliła się Sabina w momencie gdy skończyłam pleść warkocz. Od razu przypomniała mi się uśmiechnięta plastyczka w garniturze i dredach - Niech lepiej Marii się pochwali, kto jest jej mentorem! - zaproponowała dziewczyna i oberwała od przyjaciółki poduszką.
- Już cię nie lubię! - zawołała Marii, a Sabina zaczęła się zwijać na podłodze ze śmiechu.
- Korneliusz!!! - zawyła rudowłosa.
- Korneliusz? - również zachichotałam, ale byłam prawie pewna, że już gdzieś słyszałam te imię.
- Tak - westchnęła Marii - Moim mentorem jest nasz biolog, Korneliusz.
Nagle przypomniałam sobie o bliskim przyjacielu pani Pauliny. Był niewysoki, uśmiechnięty i miał siwe włosy. Bardzo dobrze uczył, był z natury miły i lubił żartować, ale był też tradycjonalistą. Mogłam sobie tylko wyobrażać jak Marii i on dobrze się razem bawią.
Taki obraz wywołał we mnie kolejną falę śmiechu.
- Nie bądź taka cwana! - zawołała Marii - Jeszcze zobaczymy kogo ty dostaniesz!
- Może Korneliusza? A nie, czekaj! - zażartowała Sabina i przybiłyśmy sobie piątki.
Treningi zawsze zaczynałyśmy po lekcjach o różnych godzinach, dlatego dostarczano nam co miesięczny harmonogram.
Ubrane w normalne ubrania dzienne z torbami sportowymi, udałyśmy się na halę gimnastyczną.
Już chciałam się iść do naszej szatni, gdy Marii pociągnęła mnie do tyłu.
- Dzisiaj nie przebieramy się tutaj - odpowiedziała prędko i poszłyśmy dalej korytarzem.
W końcu natrafiłyśmy na otwarte na oścież drzwi, przy których stał Modrzewski. W środku znajdowały się schody prowadzące na dół.
- Dzień dobry! - zawołałyśmy chórem.
- Cześć dziewczyny - odpowiedział z uśmiechem.
Zeszłyśmy cztery piętra niżej i dotarłyśmy na część treningową. Korytarze były zadbane, jasne i urządzone w stylu nowoczesnym. Skręciłyśmy w prawo i po obu naszych stronach znajdowały się sale treningowe, do których można było zaglądać dzięki szklanym drzwiom i szybom. Śmiem nawet twierdzić, że były lepiej wyposażone i urządzone niż hala sportowa.
Ponownie skręciłyśmy i natrafiłyśmy na oświetlone drzwi z jasnoniebieskim kółkiem na drzwiach.
Sabina nacisnęła klamkę i weszłyśmy do żeńskiej szatni, w której już było pełno dziewcząt. Ze zdziwieniem zauważyłam, że wiele z nich w ogóle nie kojarzę, a mam całkiem dobrą pamięć do twarzy.
Położyłyśmy torby na ławeczce i zaczęłyśmy się przebierać.
Nagle poczułam jak ktoś zaczyna mnie dusić od tyłu. Kiedy zdążyłam rzucić okiem na dłoń napastnika od razu ją rozpoznałam.
- Cześć Sara! - zawołałam radośnie. Wszędzie poznam jej czarne, matowe paznokcie.
- Cześć wam! - zawołała do naszej trójki - Jak ci się podoba baza szkoleniowa? - zwróciła się do mnie.
- Nie spodziewałam się czegoś takiego - wyznałam - Nasza szkoła wygląda prawie jak zamek, a tutaj wszystko jest takie futurystyczne.
- Tak uważasz? - spytała krzywiąc się z niesmakiem - Mnie się ten wystrój w ogóle nie podoba.
- Nie martw się! Mnie również! - zawołała przyjaźnie Sabina, a Sara się uśmiechnęła.
- Dobra, muszę się jeszcze przebrać - oznajmiła - Powodzenia na szkoleniu!
- Widzę, że między tobą i Sarą już jest w porządku, co?- odezwała się Marii, gdy Sara skierowała się do przeciwnego rogu szatni.
- Tak, zbliżyłyśmy się do siebie po tym jak dowiedziałyśmy się, że Szymon nie wrócił.
- W sumie dobrze zrobiłaś - odpowiedziała niby obojętnie Marii - Ona jest trochę podobna do mnie, tylko że ja mam Sabinę, a ona teraz nie miała nikogo.
- A już coś tak w ogóle wiadomo? Pytałaś Roberta? - spytała Sabina.
Niedawno powiedziałam dziewczynom o mojej dobrej relacji z matematykiem, ale nie opowiedziałam im o wszystkim. Jedyne co wiedzą to to, że jestem jego prymuską.
- Pytam, ale jak do tej pory wciąż nie może mi wiele powiedzieć - westchnęłam - Z tego co wiem to nawet starszym członkom stowarzyszenia nic nie mówią.
- Coś poszło nie tak - pomyślała głośno Sabina.
- To już wiemy, Sherlocku - odpowiedziała Marii.
- Nie o to mi chodzi. Coś naprawdę poszło nie tak, skoro nie mówią o tym nawet starszym Araj, a zwłaszcza Markosowi.
- Myślisz, że... - zawahałam się na moment - myślisz, że to co się stało na jego misji może... no wiesz, zachwiać stary porządek?
- Raczej na pewno - zgodziła się jednak Marii.
Niewiele więcej zdążyłyśmy potem omówić, ponieważ usłyszałyśmy trzy mocne puknięcia do szatni. Na znak wszystkie dziewczyny przestały cokolwiek robić i jedna po drugiej zaczęły opuszczać szatnie.
- Co się dzieje? - spytałam Sabiny.
- Tak nas wołają na trening. Mamy być czujni i nie za głośni.
Całą trójką wmieszałyśmy się w tłum, który nas zaprowadził na jedną z największych hal treningowych. Normalnie, jak na wuefie, kazano nam się ustawić w szeregu. Potem przyszli chłopcy, którzy ustawili się za nami.
Przed nami stała Renatka i Modrzewski. Oboje obserwowali nas w milczeniu. W pewnym momencie ktoś z szeregu wreszcie postanowił się odezwać:
- Na coś czekamy?
- Na dyrektora - odparła jak zwykle z uprzejmym uśmiechem Renatka. Dzisiaj ubrana była w czarny podkoszulek i dresy.
Kiedy zaczęłam się rozglądać po innych uczniach, zauważyłam że coś jest nie tak. Wszyscy zaczęli między sobą wymieniać nerwowe szepty. Oznaczało to, że wizyta dyrektora nie jest czymś codziennym i podejrzewam, że niestety może mieć związek ze mną.
Jak na zawołanie, do sali wszedł dyrektor w towarzystwie Roberta. Matematyk był ubrany na sportowo, a Slawkowicz jak zwykle elegancko.
- Czy jest już Alicja? - spytał nauczycieli na wejściu, a wszyscy uczniowie się mu ukłonili.
- Wiedziałam! - wyszeptała do nas podekscytowanym tonem Marii, podczas gdy ciało pedagogiczne zbiło się w małą grupkę.
- Co? - spytała Sabina.
- No Robert będzie twoim instruktorem!
- Ale to byłoby niemożliwe - odpowiedziała Sabina z zaintrygowaną miną - Robert od dawna nie był mentorem.
- Alicjo, możemy cię prosić? - spytał Slawkowicz wyciągając do mnie rękę.
Niemalże czułam jak wszyscy w rzędzie wstrzymali oddech i zaczęli mi się przyglądać. Wyprostowałam się, odetchnęłam i jakby nigdy nic podeszłam do Slawkowicza. Nie podałam mu ręki. Dyrektor roześmiał się szczerze, poklepał mnie o plecach i ruchem ręki zasugerował, abym z nim opuściła salę.
- Miłego treningu, dzieciaki! - rzucił na odchodnym, a wszyscy jak jeden mąż skłonili się nisko.
Odkąd wyszliśmy z sali całą trójką nie zadałam ani jednego pytania. Wiedziałam dokąd i po co szliśmy. Dyrektor wybrał jedną z mniejszych sal treningowych, otworzył drzwi i uprzejmym gestem zachęcił mnie do przekroczenia progu.
Gdy Robert zamknął za sobą drzwi, ustawiliśmy się obok siebie i dyrektor przemówił:
- Domyślasz się dlaczego cię tutaj zaprosiłem?
- Tak, proszę pana.
- W takim razie skoro wprowadzenie mamy za sobą, to chciałbym przejść do części, w której przedstawiam ci Roberta jako twojego mentora.
Robert skinął mi i Slawkowiczowi głową, a ja odpowiedziałam tym samym.
- Zauważyłem, że niewielu nauczycieli jest w stanie zdobyć twój respekt i zaufanie. Mimo to wszystko Robertowi się udało - powiedział z uśmiechem, jak zwykle badając moją reakcję - Dlatego aby twoje szkolenie przebiegło pomyślnie, przywróciłem go do roli mentora.
Robert w ogóle na mnie na patrzył, natomiast Slawkowicz wprost przeciwnie. Niemalże czekał, aż rzucę mu się na szyję z wdzięczności.
Zupełnie tak, jakby chciał abym go polubiła, co wydało mi się niemalże absurdalne.
Mimo to postanowiłam dać mu to, co chciał.
- Bardzo dziękuję, panie dyrektorze - odpowiedziałam uprzejmie, co go pozytywnie zaskoczyło.
- W takim razie miłego treningu życzę - odpowiedział, a potem ruszył w kierunku drzwi.
Gdy tylko wyszedł, już chciałam podejść bliżej do Roberta, ale on szybko odparował:
- Obraz z tej sali treningowej jest monitorowany przez kamery, ale za to możemy swobodnie rozmawiać - odpowiedział wciąż poważnym tonem - Najpierw rozgrzewka, potem pogadamy.
Poczułam się odrobinę urażona, ale potem uznałam, że niesłusznie. Los chciał, że poznaliśmy się gdzieś, gdzie byliśmy dla siebie po prostu zwykłymi ludźmi na ulicy, a teraz muszę się do niego zwracać per pan. Na dodatek został moim mentorem - kimś, kogo mam się słuchać i bez względu na wszystko szanować. Postanowiłam mu bardziej nie utrudniać pracy i przebiegłam kilka kółek truchtem.
Po rozgrzaniu mięśni usiedliśmy na końcu sali, aby rozciągnąć mięśnie.
- Wiedziałeś, że będziesz moim mentorem? - spytałam wykonując skłony.
- Szczerze mówiąc, to w ogóle nie powinienem mieć podopiecznego - odpowiedział.
Nie wiem dlaczego, ale trochę mnie to zabolało.
„Uwielbiam, gdy nasza relacja robi się coraz bardziej skomplikowana."
- Więc dlaczego tak się stało, mentorze? - spytałam dowcipnie, w celu rozluźnienia atmosfery. Niestety, na daremno.
- Bo Slawkowiczowi strasznie na tym zależało - odpowiedział obojętnie - Zrób dwadzieścia pompek.
- Myślisz, że wie o nas? - spytałam i dopiero gdy zrozumiałam, co właśnie powiedziałam Robert uniósł znacząco brew. Już czułam jak na moich polikach pod jego wpływem wykwitają ogromne rumieńce.
- Nie, nie sądzę, aby wiedział o nas. Wydaje mi się, że chciał sobie u ciebie zapunktować.
- Słucham? - spytałam zaskoczona i z nieuwagi upadłam na ziemię. Robienie pompek nie jest moją mocną stroną.
- Nie zauważyłaś jeszcze? - spytał zdziwiony - Przecież on ma na twoim punkcie obsesję.
- Zgrywasz się. Niby dlaczego miałoby mu aż tak na mnie zależeć?
- Tak szczerze, to nie mam pojęcia - wyznał Robert - Myślę, że to może działać na takiej samej zasadzie, na której ludzie tak bardzo chcą rzeczy, których nie mogą teoretycznie mieć.
- A co on ode mnie może chcieć? - spytałam - Moi rodzice powiedzieli, że nie są moimi rodzicami, więc teoretycznie nawet nie mam środków do życia.
- Wiesz, wszyscy uczniowie go uwielbiają już od samego początku i podejrzewam, że nawet trochę ci zazdroszczą, że tak często chce się widywać z tobą.
- Niech mi uwierzą, nie mają czego zazdrościć - odpowiedziałam ze złością i z triumfem kończąc pompki.
- No i właśnie o to mu chodzi! Wszyscy go lubią ot tak sobie, a ty nie! - wyjaśnił i pomógł mi się podnieść - Dobra, teraz może nauczę cię podstawowych ciosów. Chodziłaś na lekcje samoobrony?
- Chodziłam, ale to były tylko części teoretyczne.
Nie kłamałam, na samoobronie tylko przez pierwszy miesiąc uczono nas jakiś ciosów. Już potem zazwyczaj omawialiśmy zachowania podczas napaści, poznawaliśmy rodzaje broni i tak dalej.
- Dobra, rozumiem. Poczekaj tu chwilę - rozkazał, a potem podszedł do drzwi w drogim rogu sali. Wrócił z workiem bokserskim i przewieszonymi przez ramię rękawicami.
Kiedy już je założyłam, Robert wyjaśnił mi w jaki sposób ułożyć pięść, jak ma pracować bark i gdzie celować, a potem przez większość czasu tylko uderzałam w worek. Robert za każdym uderzaniem tylko się krzywił, ponieważ nie robiłam tego specjalnie mocno (pompki w moim wydaniu już dawno powinny mu to zasugerować), ale starał się to robić bardzo dyskretnie.
Pod koniec treningu, Robert ponownie kazał mi przebiec się dwa kołka wokół sali, a potem dowalił mi jeszcze kolejne dwadzieścia pompek, za które miałam ochotę go udusić.
- Jesteś wolna - oznajmił z uśmiechem, gdy wreszcie wykonałam wszystkie ćwiczenia.
- Nienawidzę cię - wyrzuciłam z siebie między nierównymi oddechami.
- Och, jak ja to zniosę - złapał się teatralnie za głowę, co wywołało mój chichot.
Oboje wyszliśmy z sali w dobrych humorach, który nieoczekiwanie prysnął, gdy stanęłam oko w oko z Kacprem.
- O, cześć - przywitałam się niezdarnie. Czułam się tak, jakby właśnie mnie przyłapano na gorącym uczynku. Najgorsze chyba jednak było to, że i Robert to wyłapał - Jak poszedł trening?
- Dobrze. Natomiast tobie chyba wyśmienicie, mam rację? - spytał chłodno. Kątem oka dostrzegłam, że Robert odchodzi od nas bez pożegnania. Westchnęłam.
- Coś zrobiłam złego? - spytałam. Byłam autentycznie ciekawa jego odpowiedzi, ponieważ sama nie wiedziałam dlaczego tak się zachowuję.
- Nic, chyba nic - odparł.
- Okej - odpowiedziałam - Mogę cię odprowadzić pod szatnię?
- Skoro proponujesz - wzruszył ramionami i ruszył do przodu.
- To zabawne, wiesz? - spytałam jego plecy po kilku minutach marszu.
- Co? - przystanął na chwilę.
- Że kiedy się poznaliśmy to szliśmy w podobny sposób tak jak teraz. Tylko z tą różnicą, że ja byłam z przodu, bo nie chciałam z tobą rozmawiać - dokończyłam myśl z nieśmiałym uśmiechem - A teraz ty robisz podobnie. Czym sobie na to zasłużyłam?
Chłopak chwilę mi się przyglądał, aż wreszcie zwiesił ramiona i przeczesał włosy.
- Przepraszam. Po prostu chyba mam okres - odpowiedział żartobliwie.
- W takim razie zapraszam cię do siebie na wieczór z kisielkiem! - zaproponowałam, a chłopak się uśmiechnął.
- Niestety, ale chyba muszę odmówić. Mam jutro test z chemii.
- No cóż, chyba poczekam do następnego miesiąca - odpowiedziałam i oboje się roześmialiśmy.
Kiedy już miał wchodzić do szatni, podobnie jak podczas naszego pierwszego dnia, zawołałam go po imieniu. Odwrócił się i podszedł bliżej.
- Dziękuję ci za pomoc z analizą - wyszeptałam - Gdyby nie ty, prawdopodobnie umarłabym tam ze strachu.
- Nie umarłabyś - odpowiedział z uśmiechem.
- Nie no wiadomo, że by mnie nie zabili. Ale wiesz o co mi chodzi - odpowiedziałam lekko zażenowana.
- Wiem - przerwał mi - Wiem też, że tak czy inaczej rozłożyłabyś ich na łopatki - podszedł jeszcze bliżej, co odebrało mi na moment oddech - Wiem to, ponieważ jesteś niesamowita, Alicja. Ty to robisz naturalnie. I za to ludzie cię albo podziwiają albo nienawidzą.
- Chyba tak już chyba jest z każdym, kogo uważamy za niesamowitego - odpowiedziałam lekko się czerwieniąc.
- Ale ja nie każdego podziwiam, a ciebie tak. Więc już nie rób mi sieczki z mózgu, proszę ja ciebie, i ładnie mi podziękuj za komplementy, bo zrobi mi się smutno - odpowiedział żartobliwie.
- Okej, dziękuję - powiedziałam wreszcie z uśmiechem.
- Do jutra - przytulił mnie i przytrzymał kilka niebezpiecznych sekund, a potem pozwolił mi odejść.
Gdy tylko usłyszałam za sobą jak drzwi się zamykają od razu oparłam się o ścianę. Nogi po prostu odmawiały mi posłuszeństwa.
„Alicja, co ty wyprawiasz?!"
- Możemy się do ciebie wprosić na kisielek? - spytała z nadzieją Sabina wyglądając z Marii zza rogu.
- Ale z was świnie - powiedziałam i mimowolnie wszystkie wybuchłyśmy śmiechem.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz