Kacper i ja chwilę staliśmy nad ciałem nieprzytomnego strażnika, ciężko dysząc.
Kiedy poczułam się już lepiej, zaczęłam się na niego drzeć:
- Oszalałeś?! Mogłeś go zabić!
- Nie obchodzi mnie to i ciebie też nie powinno - odpowiedział obojętnie chwytając strażnika za ręce i ciągnąc go w kierunku samochodu.
- Jak to nie powinno? To wciąż jest człowiek! - zawołałam wskazując na bezwładne ciało. Kacper się zatrzymał i spojrzał wymownie w niebo.
- Pomożesz mi zaciągnąć go do samochodu, czy dalej będziesz mnie umoralniała? - spytał zniecierpliwiony, a mnie zamurowało.
- To nie do wiary... - wyszeptałam, a on westchnął i przewiesił strażnika przez ramię.
- Nie to nie...
- Mówisz o tym tak lekko, jakby nic się nie stało - jakbyś robił to codziennie! - zawołałam do jego pleców.
- Możesz się tak nie drzeć i otworzyć mi te głupie drzwi, czy mam rozbić jego głową szybę?
Byłam niesamowicie na niego wściekła, ale podeszłam czym prędzej i otworzyłam mu drzwi Poloneza.
- Dziękuję - odpowiedział opuszczając ciało na tylne siedzenia auta.
- Dlaczego taki jesteś? - zapytałam - Dlaczego ludzkie życie jest dla ciebie tak mało ważne?
- A dlaczego dla ciebie jest? - spytał - Tak w ogóle, to drzesz się na mnie ponieważ go zabiłem, czy dlatego że tego nie zrobiłem?
Miałam nadzieję, że nie zauważył moich łez, które w tym momencie spłynęły mi po policzku. Kiedy chłopak zrozumiał, że nie mam zamiaru udzielić odpowiedzi, westchnął i poradził:
- Lepiej skup się na zadaniu, a pytania filozoficzne zadawaj Wiktorowi. Możesz poszukać jego telefonu, kluczy i indendyfikatora, a ja włączę podsłuch i skontaktuję się z resztą - rozkazał, po czym oddalił się na kilka metrów.
Nie pozostało mi nic innego, jak ponownie wsiąść do tego piekielnego samochodu i przeszukać kieszenie mężczyzny.
Kiedy znalazłam wszystko, co potrzebowałam, wysiadłam z samochodu i zamknęłam drzwi. Po chwili usłyszałam za sobą ciche syknięcie.
- Powinienem ci to chyba opatrzyć - wskazał na moje starte plecy i ramiona, ale ja tylko odwróciłam się do niego przodem.
- Dzięki, ale nie trzeba - włożyłam mu do ręki telefon komórkowy stróża - Skupmy się na zadaniu - powtórzyłam jego słowa i usiadłam z przodu, na miejscu pasażera Poloneza.
Kolejną fazą naszego planu było wywabienie wszystkich ochroniarzy z budynku za pomocą SMS'a z komórki szefa ochrony. Kiedy tylko chłopak usiadł za kierownicą, upewnił się, że wszystkie światła w samochodzie są zgaszone.
- Wiktor, mamy telefon, co im napisać? - zapytał Kacper słuchawki.
Oczywiście nic nie słyszałam, więc nigdy nie dowiedziałam się, co tam zostało napisane. Nawet moja duma nie pozwoliła mi zerknąć na wyświetlacz telefonu i tylko patrzyłam na opuszczony parking. Jednakże przyszło mi do głowy kolejne pytanie (to ci nowość), które zadam dopiero gdy wyłączy słuchawkę.
- Dobra, poszło - oznajmił chłopak - Mamy czekać, aż wyjdą czy od razu iść do was? - chwila ciszy - Okej, zrozumiałem, bez odbioru.
Kacper wyjął słuchawkę z ucha i wyciągnął do mnie dłoń, abym oddała mu swoją. Kiedy obie wyłączył i schował do kieszeni, zapytałam:
- Dlaczego wyłączyłeś wcześniej podsłuch?
Chłopak przez chwilę tylko na mnie patrzył, a ja pomyślałam, że może nie usłyszał pytania. W chwili, gdy miałam je powtórzyć, odpowiedział:
- Chyba byś nie chciała, aby reszta usłyszała jak histeryzujesz i wpadasz w panikę, prawda? - odpowiedział, a potem odwrócił wzrok w kierunku szkoły.
Ciężko było mi to przyznać, ale miał rację. Jednakże była jeszcze jedna rzecz, która nie dawała mi spokoju.
- No dobrze - zaczęłam - A czy to możliwe, że podczas gdy szłam z ochroniarzem do auta, moja słuchawka przestała działać?
- No tak, nawet więcej niż możliwe. Wiktor po prostu się z tobą rozłączył.
- Dlaczego?
- A w jaki sposób dałby mi znać, że mogę za wami iść? Nie wiedzieliśmy, że potrzebujesz stałego nadzoru nawet podczas gdy masz po prostu iść - odpowiedział zgryźliwie, a ja postanowiłam się już więcej nie odzywać. Podczas naszej wcześniejszej kłótni musiałam powiedzieć coś, co go bardzo zabolało, albo po prostu ma dość roli mojej niańki.
Cicho westchnęłam i zaczęłam obserwować budynek. W pewnym momencie zauważyłam jak jakieś czarne postacie opuszczają szkołę. Zapewne to byli ochroniarze, którzy odczytali naszą wiadomość. Pożegnali się ze sobą nawzajem i albo skręcali w poboczne uliczki lub wsiadali do pozostawionych na parkingu samochodów.
Gdy nasze auto było jedynym na parkingu, postanowiliśmy rozpocząć akcję. Kolejnym etapem naszej „imprezy" była zbiórka przed głównymi drzwiami szkoły. Nie musieliśmy długo czekać na pozostałych, gdyż pojawili się oni zaledwie minutę po naszym przybyciu.
Jako pierwsza podbiegła do mnie Sabina, aby upewnić się, że nic mi nie jest.
- Matko boska, Alicja, nic ci nie zrobił? - zapytała zdenerwowana dziewczyna.
- Daj spokój, przecież widzisz, że wszystkie części ciała ma na miejscu. Po co tyle histerii? - spytał znudzony Markos odstawiając plecak na ziemię wraz z innymi chłopcami.
- Sabina, on ma rację. Jestem cała tylko nabiłam sobie parę siniaków - uspokoiłam koleżankę, a ta w odpowiedzi mnie uścisnęła. Po chwili podeszła do nas podniecona Tori.
- Byłaś niesamowita! - oznajmiła na przywitanie dziewczyna, a mnie zrobiło się trochę głupio.
- Cieszę się, że ci się podobało.
- Czy możemy już puścić tę budę z dymem? Zaczynam się nudzić - oznajmiła wszystkim Marii.
- Chyba podoba mi się twój tok myślenia - oznajmił Markos - Wejdźmy do środka.
Kacper wyjął klucze i otworzył nam drzwi do szkoły. Dziwnie się czułam wchodząc tutaj po raz drugi. Tym razem czułam się bardziej spokojna i zdystansowana niż wcześniej. Chłopaki po raz drugi odstawili plecaki i wypakowali ich zawartość na ławce, dwa razy sprawdzając, czy na pewno wszystko wzięli.
- Dobra, chyba wszystko mamy - oznajmił Krzysiek.
- Doskonale, w takim razie tutaj musimy się rozdzielić. Wiktor, Ala i Krzysztof pójdą rozwalić komputery, a reszta zostanie ze mną i zajmie się robieniem bałaganu - przypomniał Markos.
- Chwila, przecież to ja miałem iść z Alą i Wiktorem - zwrócił uwagę Kacper.
- Plany i ludzie się zmieniają - odpowiedział chłopak - No, na co czekacie? Ruchy! Nie mamy na to całej nocy!
- Ale... - Kacper chciał coś dodać, ale Krzysiek złapał go za ramię i zaczął mu coś szybko szeptać do ucha. Kiedy skończył, Kacper się uspokoił i pokiwał głową.
- Ruszamy naukowcu? - zapytał Wiktora Krzysztof.
- Jak najbardziej - odpowiedział i ruszyliśmy biegiem w kierunku klas.
Przemierzaliśmy chwilę korytarze, gdy Wiktor nas zatrzymał i wskazał na plan ewakuacyjny szkoły.
- Tutaj jesteśmy, a tam jest biuro dyrektora - oznajmił wskazując dwa punkty.
Według planu nasz cel miał się znajdować dokładnie dwa piętra wyżej. Podczas drogi, dokładnie chłonęłam wzrokiem wnętrze tego budynku.
Ta szkoła niewiele się różniła od mojej w Warszawie, ale była jakby taka bardziej zadbana, a w niczym nie przypominała tej, do której wówczas chodziłam.
Drzwi do gabinetu dyrektora nie było trudno odróżnić od pomieszczeń klasowych, albowiem jako jedyne były grube i elegancko ozdobione.
Nacisnęłam klamkę, ale drzwi się nie otworzyły.
- Zamknięte - oznajmiłam.
- Nie spodziewałem się, że będą otwarte - wyznał wzdychając Krzysztof, a następnie schylił się do zamka i zaczął szukać czegoś w kieszeni.
- Chwileczkę - wyjęłam pęk kluczy szefa ochrony - może tutaj będą klucze do...
- Lekcja numer jeden: nie licz na cudy - poradził Krzysztof wyjmując kilka drucików z kieszeni - Dyrektor tej szkoły na pewno nie dałby kluczy do własnego gabinetu. Na całe szczęście, mamy lekarstwo na takie problemy jak ten.
Kiedy chłopak nareszcie wybrał jakiś drucik, wsunął go w zamek i zaczął nim manipulować.
- Wielka głowo, poświecisz mi latarką? - zaproponował Krzysztof, a Wiktor niechętnie spełnił jego sugestię.
Nie upłynęło pięć minut, gdy rozległ się trzask zamka, a Krzysztof otworzył drzwi na oścież.
- Damy przodem - oznajmił i skłonił się głęboko.
Wymownie spojrzałam na Wiktora i weszłam do środka. Gabinet był całkiem przestronny i robił niemałe wrażenie. Naprzeciwko nas stało grube, potężne biurko z dwoma monitorami. Za krzesłem na kółkach z wysokim oparciem znajdowało się ogromne okno z zasłonami. Przy ścianach stały wypchane teczkami i segregatorami regały, a nawet i kilka szaf pancernych. Na biurku połyskiwała złota tabliczka z wygrawerowanym imieniem i nazwiskiem dyrektora.
- Niezły ten gabinecik - podzielił się swoją opinią Krzysiek - Myślicie, że trzyma tu szampana?
- Może skupmy się na zadaniu? - zaproponował Wiktor siadając za biurkiem z pendrive'm w ręku.
- Może skupmy się na zadaniu? - powtórzył przedrzeźniając go Krzysztof - Myślałeś kiedykolwiek o tym, aby się rozerwać?- zapytał szczerze Krzysztof.
Wiktor postanowił nie odpowiadać na jego zaczepne pytanie i już po chwili zaczął coś klikać na klawiaturze jak wściekły.
Chłopak westchnął i zawołał do mnie:
- Dobra, chodź. Poszukamy jakiś ładnych dyplomików i dokumentów do zniszczenia.
Podniosłam się z jednego z foteli przed biurkiem dyrektora i podeszłam z blondynem do regałów. Chłopak otworzył pierwszą lepszą teczkę i zaczął przeglądać jakieś dokumenty. Kiedy stwierdził, że coś znalazł zapytał nas:
- Czy bilans roczny oraz statystyki nauczania dla Kuratorium brzmią ważnie?
- Myślę, że tak - odparł Wiktor.
-W takim razie to ląduje do niszczarki - oznajmił radośnie, po czym podszedł i włożył do urządzenia stertę papierów.
Jak na razie mnie trafiały się same nudne dokumenty i kopie podań. Kiedy sprawdziłam cały jeden regał, od razu podeszłam do szafy pancernej, gdzie dla kontrastu znajdowały się same skarby.
- Myślicie, że bardzo im będzie przykro jak zniszczę te czeki i wykresy budżetowe? - zapytałam.
-Do dzieła, moja boginio chaosu - zachęcił mnie wyszczerzony Krzysztof.
Z bananem na twarzy wrzuciłam wszystko do niszczarki.
I tak o to tym sposobem wszystkie świadectwa, listy, podania, umowy, faktury oraz statystyki ulegały bezpowrotnemu zniszczeniu, a my całkiem nieźle się bawiliśmy. Był nawet taki moment, gdy natrafiliśmy na sejf z częścią pieniędzy szkolnych.
- Wiktor, jak dużo już pobrałeś danych? - spytał Krzysztof.
- Może tak z 75%?
- Poszukaj, czy nie ma gdzieś na komputerze lub w notatniku zanotowanego kodu do sejfu.
- Już się robi.
Po kilku minutach Wiktor rzucił mi notatnik z zakreślonym rzędem cyfr i już po chwili Krzysztof chował pieniądze do kieszeni.
„No ładnie Ala. Zabić ochroniarza i włamać się do galerii było ci szkoda, ale kraść to ładnie tak?"- wciąż powtarzał mój wewnętrzny głos, który wreszcie zdusiłam i zaczęłam się dopiero rozkręcać.
Podeszłam do biurka i przetrząsnęłam wszystkie jego szuflady. Znalazłam może z sześć różnych zeszytów oraz notatników i wszystkie trafiły do niszczarki.
Dokumenty wciąż się przesyłały na pendrive Wiktora i znikały bezpowrotnie z pamięci komputera, a nam już skończył się papier do niszczenia, więc zaczęliśmy się odrobinę nudzić.
Jednakże wpadłam na całkiem ciekawy pomysł, aby całą zawartość niszczarki wyrzucić na Krzysztofa i w ten sposób zaczęła się bitwa. Kolorowe paseczki fruwały w powietrzu po to by opaść i z powrotem wznieść się w górę. Wzięłam porządną garstkę tych paseczków i wrzuciłam je za koszulę Wiktorowi, przez co i on przyłączył się do zabawy poważnych licealistów.
W pewnym momencie usłyszeliśmy huk na korytarzu. Krzysztof i ja wyszliśmy zobaczyć, co się stało.
Naszym oczom ukazała się roześmiana i czerwona na twarzy Marii tłukąca ręką jak szalona w puste wiadro po farbie jak w bęben. Tori i Kacper oblewali całe ściany na korytarzu keczupem i farbą.
- Jak tam się bawicie? - spytał nas już rozchmurzony Kacper.
- Wyśmienicie! - zawołał Krzysztof i ruszył na nich z naszym świeżo zrobionym konfetti, co wywołało salwę śmiechu i krzyku.
Kiedy wrzuciłam konfetti Tori we włosy, Kacper podszedł do mnie z tyłu i mnie objął, a następnie zaczął smarować moją twarz, szyję czerwoną farbą. Próbowałam się wyrwać, ale byłam tak rozchichotana, że po prostu nie miałam takiej siły aby to uczynić.
Przez tak duży harmider nie dosłyszeliśmy huku w oddali.
A potem drugiego i kolejnego. Otrzeźwieliśmy dopiero wtedy gdy usłyszeliśmy krzyk Sabiny i tupot stóp.
Postanowiłam czym prędzej pobiec do gabinetu po Wiktora, zostawiając wszystkich w osłupieniu. Biegnąc, usłyszałam za sobą głos Markosa:
- Oni wiedzą, w nogi!!!
A potem kolejny strzał.
Wpadłam do gabinetu cała rozdygotana.
- Wiktor, ktoś tutaj jest! Musimy uciekać!
Wiktor nic nie odpowiedział, tylko kliknął coś po raz ostatni, po czym wyjął pendrive i ruszył ze mną na korytarz. Chwilę po odłączeniu urządzenia z komputera usłyszałam trzask i wybuch w gabinecie. A właściwie całą serię w całej szkole.
- Co się dzieje? - spytałam Wiktora - Skąd te wybuchy?
- Tak działa mój wirus. Widziałaś, dokąd pobiegła reszta?
- Nie, od razu poszłam cię ostrzec.
Chłopak zacisnął zęby, chwycił moją rękę i zaczęliśmy uciekać sami nie wiedząc przed kim.
Zbiegliśmy schodami na dół, gdzie spotkaliśmy jakiegoś uzbrojonego mężczyznę. W momencie gdy ja straciłam nad sobą panowanie, Wiktor zachował całkowitą kontrolę. Niemalże mechanicznie chwycił nadgarstek mężczyzny i pociągnął go w górę, w tym samym momencie gdy broń wystrzeliła. Po chwili rzucił nim tak mocno o ścianę, że wypuścił broń z ręki i niemalże słyszałam jak w ten sposób roztrzaskuje mu czaszkę.
Byłam oszołomiona tym, co właśnie zobaczyłam. Wiktor szybko podniósł broń z ziemi, chwycił moją rękę i zbiegł w dół, do drzwi ewakuacyjnych.
Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, on mnie po prostu prowadził. Gdzieś ktoś krzyczał, gdzieś leciały strzały, kolejny wybuch - tego po prostu było dla mnie za dużo. Gdy zamykałam powieki, pojawiał się obraz pobitego szefa ochrony oraz mężczyzny ze stłuczoną czaszką na schodach.
Nawet nie zauważyłam, gdy zatrzymaliśmy się przed drzwiami ewakuacyjnymi. Wiktor zbił pistoletem szybę w drzwiach, uniósł mnie do góry i przerzucił na drugą stronę. Kiedy oboje już byliśmy na zewnątrz budynku, skierowaliśmy się w mały lasek przed szkołą.
Dostęp tlenu pozwolił mi złagodzić skutki adrenaliny i spytałam:
- Dokąd biegniemy?
- Idziemy do samochodów, czyli miejsca ewakuacyjnego.
Pokiwałam tylko głową. W pewnym momencie usłyszałam strzał, który trafił zaledwie kilka centymetrów ode mnie. Odwróciłam się i zobaczyłam za sobą trzech goniących nas mężczyzn. Jeden z nich ponownie wystrzelił i tym razem trafiłby we mnie idealnie, gdyby Wiktor nie pchnął mnie za drzewo.
- Lekcja numer dwa: jeżeli chcesz przeżyć, uciekając nigdy nie oglądaj się za siebie - pouczył mnie, po czym złapał mnie za ramię i pociągnął głębiej w lasek. Biegliśmy tak i biegliśmy, aż dotarliśmy do ogrodzenia z wyjściem na ulicę.
- Dobra, jesteśmy już niedaleko - uspokoił mnie, po czym pomógł mi wdrapać się na ogrodzenie, a potem sam na nie wskoczył.
Niestety, ale z powodu zbytniego pośpiechu spadłam tak, że stłukłam i zdarłam kolano.
- Alicja, wiem że boli, ale to już jest niedaleko - pocieszał mnie Wiktor, dzięki czemu zacisnęłam zęby i ponownie ruszyłam do przodu ignorując piekący ból.
Biegliśmy po chodniku, od czasu do czasu chowając się za zaparkowanym samochodem, ponieważ przez świecące latarnie przeciwnicy mieli nas jak na dłoni.
- Tam są! - zawołałam, gdy dostrzegłam wreszcie nasze samochody. Pięcioosobowa grupa właśnie wsiadła do Infiniti i odjechała. Został nam już tylko Land Rover.
Oboje przyśpieszyliśmy i zostało nam może z kilka odległości, gdy zauważyłam wybiegającego Markosa, który sprawnie wskoczył do pojazdu i uruchomił go.
- Markos! - zawołał do niego Wiktor i oboje zaczęliśmy do niego machać. Mężczyzna spojrzał na nas i w momencie gdy dzieliły nas zaledwie metry, odjechał.„Skurwiel"
CZYTASZ
Nieprzyjaciel
Action|Jestem w trakcie poprawy błędów| betuje: HAAAAX, za co bardzo dziękuję. "Chodzi o to, że wciąż uważasz, że mamy wybór w kwestii dobra i zła. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy tacy sami, chcemy tego samego. Skrycie pragniemy potęgi i władzy. Ty też jej...