Rozdział 7

2.9K 254 43
                                    

Siedząc przy oknie, usłyszałam pukanie.

- Proszę!

- Państwo Wandor chcą panią widzieć – przekazał wchodzący żołnierz, który bezwstydzie zaczął mnie lustrować wzrokiem.

Kiedy tylko spotkaliśmy się z agentami Egidy na lotnisku w Berlinie, miałam ochotę wytropić Stellę i wyrwać jej wszystkie włosy, w ramach kary za zostawienie moich rodziców na pastwę losu. Powiedziano mi wówczas, że „państwo Wandor" są niesamowicie zmęczeni, więc nie mogli się ze mną zobaczyć.

Bardzo długo się jeszcze wykłócałam, aż w końcu tata położył mi rękę na ramieniu i rzekł:

- Też jesteś zmęczona. Odpocznij sobie.

Ich troska mnie rozczuliła, więc postanowiłam odpuścić.

Zapakowano nas do samochodów, a potem zawieziono na przedmieścia Berlina, gdzie znajdował się nieuprzątnięty plac budowy.

- Po co nas tu przywieźliście? – spytałam podejrzliwie.

- Cierpliwości – szepnął Borys.

Chłopak wyglądał na opanowanego i zrelaksowanego – zupełnie jakby był już w domu – dlatego postanowiłam mu zaufać i tylko czekać na dalszy rozwój akcji.

Weszliśmy do jednego z betonowych, niewykończonych budynków. W środku ściany były gdzieniegdzie pomazane sprejem. 

Napotykaliśmy tagi początkujących, jeszcze niedoświadczonych amatorów graffiti , ale i tak musiałam przyznać, że niektóre murale były naprawdę imponujące. Jednak w pamięci najbardziej zapadł mi mural, przedstawiający małą, przestraszoną dziewczynkę, która wręcza mi -  swojemu obserwatorowi - kwiatek. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie głębia strachu w oczach dziewczynki, która nie odrywała od mnie wzroku – bez względu na to, gdzie stałam.

Ona wciąż na mnie patrzyła i błagała o litość.

- Wszystko dobrze? – spytała mnie mama.

- Tak, już idę – odparłam niemal natychmiast.

- Nie martw się – pocieszyła mnie, gdy spojrzała na dziewczynkę i zrozumiała, o co mi chodziło - To nie ciebie się boi.

Uśmiechnęłam się do swojej rodzicielki tak szczerze, jak tylko potrafiłam.

Kiedy weszliśmy do kolejnego pustego pomieszczenia, gdzie na szerokości całej ściany rozciągnięto przepięknego, czerwonego smoka chińskiego. Kiedy podeszłam bliżej, na jego łuskachdostrzegłam  wymalowane tajemnicze symbole. Po tym jak zaczęłam gładzić dłonią jeden z nich, usłyszałam za sobą głos Borysa:

- To litery greckie.

- Słucham? – odwróciłam się do chłopaka.

- To – wskazał na jeden z gładzonych przeze mnie przed chwilą symboli – jest litera grecka. Nazywa się „psi".

- Ten smok jest przepiękny – westchnęłam i dopiero po sekundzie zrozumiałam, że zrobiłam to na głos.

- Tak uważasz?

Zanim zdążyłam odpowiedzieć, agenci podeszli do Borysa.

- Skoro znasz drogę, to zaprowadziłbyś ich do kwatery? My pojedziemy tam autem, a potem spotkamy się w sali głównej.

- W porządku, zajmę się nimi – obiecał mój towarzysz, a kiedy agenci ruszyli w kierunku wyjścia, zwrócił się do mnie: Chodź, coś ci pokażę.

Zaprowadził mnie do samego środka ściany, na którym zapisano słowo „αιγίς".

- Widzisz to? – spytał mnie, a ja skinęłam głową – Wiesz, co to oznacza?

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz