Rozdział 19

3.3K 258 20
                                    


- Zostałaś łowczynią?! - pisnęła z niedowierzeniem Marii - Pogięło cię?
- A co miałam zrobić?! - odpowiedziałam podniesionym tonem - "Nie, proszę pana, nie zostanę łowczynią bo za kilka tygodni zrobimy panu jesień średniowiecza i będę się z tym czuła źle!"
- Brawo Marii! Właśnie zabierasz się na wojnę z najbardziej tępym przywódcą jakiego nosiła Ziemia! - zalamentowała Marii, a ja zacisnęłam pięści, by znowu nie wybuchnąć.
- Musicie się tak na siebie drzeć? Nie potraficie już rozmawiać jak normalni ludzie? - spytał Krzysztof.
Przed samym zadaniem zwołałam zebranie w pokoju Wiktora. Musiałam powiedzieć im o całej sytuacji, na którą najgorzej zareagowała Marii. Byłam na nią jednocześnie zła jak i zdezorientowana jej zachowaniem.
W lesie, podczas meczu panitballa, gdy Angela mnie zaatakowała przybiegła mi na ratunek, a mimo wszystko zachowuje się tak, jakbym była jej najgorszym wrogiem. Bardzo długo nie byłam w stanie zrozumieć, o co tej dziewczynie chodziło.
- Może rozmawiałyby normalnie, gdyby pani Ironia nie zaczęła się wydzierać - broniła mnie Sara.
- A jak mam się twoim zdaniem zachować? Może mam ją pochwalić albo pogratulować?
- Możesz ją na przykład zrozumieć, że nie miała wyjścia!
- Zawsze jest jakieś wyjście! Jej po prostu nie chciało się go poszukać! - upierała się przy swoim.
- Po tym wszystkim, ty wciąż wierzysz, że gdy Slawkowicz składa ci jakieś propozycje to możesz mu tak po prostu odmówić lub powiedzieć coś w stylu „Zastanowię się"? - wtrącił się Wiktor.
- Jakoś jej jedynej stawianie się temu tyranowi uchodzi na sucho - zauważyła - Jaką mam pewność, że w takich okolicznościach ona nas nie sprzeda?
Byłam tak zła, że nie byłam w stanie się nawet bronić. Trzęsły mi się ręce i gdybym tylko spróbowała coś powiedzieć, natychmiast bym się rozpłakała.
- Marii, przestań! - próbowała przywołać do porządku przyjaciółkę Tori.
- Co przestań? Na litość boską, przejrzyj na oczy! Naprawdę nie widzicie tego co się dzieje? Niby tak nienawidzi Slawkowicza, a gdy ten tylko kiwnie palcem, ona już leci wykonywać jego polecenia! Już zapomnieliście o tamtej nocy, gdy pobiła tego strażnika w jego apartamencie? Albo i nawet porwanie tego cholernego chłopca! - słowa wylewały się z niej niczym lawa z wulkanu, który tylko czekał na to, by wybuchnąć - A Sabina? Przecież to ona ją znalazła! Skąd możesz wiedzieć, czy sama jej nie założyła pętli na szyję?!
- Czy ty słyszysz, co w ogóle mówisz? - oburzył się Kacper - Ona o niczym nie wiedziała!
- Och, daj spokój! Nie widzisz, że ona ciebie nie chce? Nie musisz już jej tak bronić!
Kacper zrobił się natychmiast czerwony i się wycofał. Uderzyła go tam, gdzie najbardziej bolało.
- Marii, spokojnie... - próbował swoich sił Krzysztof.
- Tak, uspokajaj mnie! Sam przecież jej nie do końca ufasz, prawda? - spytała retorycznie, a jego zatkało - Dobrze wiesz, że nie mówi nam wszystkiego!
- Po co chcesz o mnie cokolwiek wiedzieć, skoro nawet nie jesteś w stanie mi zaufać?! - wybuchnęłam wreszcie, a ona zamilkła - Jaką mam pewność, że jeśli powiem ci prawdę, to ty w nią uwierzysz? Mam swoje tajemnice, których się wstydzę - jak każdy - ale to nie oznacza, że jestem winna całego zła na świecie! - spojrzałam na każdego, po kolei i gdy zobaczyłam w niektórych zwątpienie, chciałam się rozpłakać.
Zamiast tego, zacisnęłam zęby i na moment wbiłam wzrok w podłogę. Gdy już wiedziałam, co chciałam powiedzieć, ponownie na nich spojrzałam:
- Nie ufacie mi, prawda? A pamiętacie, co przysięgaliście? Bo ja pamiętam i teraz to ja nie jestem pewna, czy wam ufam - wyznałam całkowicie szczerze, a Marii przestała już stać tak pewnie - Nie mogę tak z wami pracować, więc zastanówcie się do jutra, czy chcecie brać w tym wszystkim udział. Ja na pewno nie zaprzestanę przygotowań do powstania.
Po raz ostatni spojrzałam każdemu z nich głęboko w oczy i opuściłam pokój.
Na początku szłam, a potem zaczęłam biec. Byłam taka wściekła i rozemocjonowana, że musiałam to jakoś rozładować, zanim stawiłam się na zadanie.
- Biegłaś? - spytał zaskoczony Slawkowicz w drzwiach.
- Inaczej bym się spóźniła - skłamałam usiłując wejść za nim do gabinetu, ale mnie zatrzymał:
- Nie wchodź. Wezmę tylko płaszcz i wychodzimy. Dzisiaj pójdziemy na przejażdżkę.
Slawkowicz wziął mnie pod ramię i zaprowadził przed wyjście ze szkoły. Przez całą drogę szedł pewnym siebie, niemal królewskim krokiem. Był dumny, że stałam u jego boku. A może to była pewność zwycięstwa?
Gdy tylko pojawiliśmy się na zewnątrz, czekał na nas konwój ogromnych, czarnych Land Roverów. Przed samochodem stało kilku uzbrojonych strażników, którzy pewnie trzymali karabiny w gotowości. Na ich czele stał Modrzewski.
Gdy tylko chłód nocnej bryzy objął mnie, zatrzęsłam się. Slawkowicz jakby przypominając sobie o mojej obecności, obrzucił spojrzeniem moją czarną marynarkę, a potem zawołał do Modrzewskiego:
- Załatw jej jakąś kurtkę.
- Oczywiście - odpowiedział i zwrócił się do jednego ze strażników, aby zdjął kurtkę.
- Nie trzeba - broniłam się, ale żołnierz posłusznie wręczył mi swoje ubranie - Dziękuję.
Mężczyzna w kominiarce pokiwał głową i wrócił do szyku. Ktoś otworzył nam drzwi, a my wsiedliśmy do środka. Modrzewski usiadł obok kierowcy.
- Dokąd jedziemy? - spytałam.
- Cierpliwości - odpowiedział spokojnie, a Land Rovery wyruszyły spod szkolnego podjazdu.
Patrząc jakiś czas przez okno, zorientowałam się że jedziemy do Szczecina. A dokładniej, to do jednej z hali magazynowych w tym mieście. Zajechaliśmy w okolice portu i wysiedliśmy pod samym wejściem do magazynu.
Pod osłoną konwoju, weszliśmy w trójkę do magazynu, gdzie stacjonował kolejny oddział strażników. Prawie całą przestrzeń wypełniono skrzyniami różnego pochodzenia, ustawionych na półkach. Każdy z żołnierzy zasalutował Slawkowiczowi, a gdy ten im odsalutował; przystąpili do podania raportu:
- Obiekt wciąż nie chce współpracować. Robiliśmy wszystko według pańskich zaleceń.
- Zobaczymy jak mu się spodobasz - uśmiechnął się do mnie - Zaprowadźcie nas do niego.
- Oczywiście, sir - odpowiedział i zgodnie z poleceniami zaprowadził nas na klatkę schodową, do której dostępu bronił czterocyfrowy kod. Po wpisaniu go, drzwi się otworzyły, a my zjechaliśmy na dół widną.
Trafiliśmy do starej piwnicy, gdzie znajdowało się kilka par drzwi, których również bronił kod. Po ponownym wpisaniu szeregu cyfr, weszliśmy do jasno oświetlonego pomieszczenia, w którym znajdowały się komputery oraz szyba, przez którą pilnowano jakiegoś więźnia.
- Widzisz go? - spytał, podchodząc bliżej szyby Slawkowicz - Jest agentem Egidy.
Chwilę się wahałam przed podejściem, ale gdy dyrektor powiedział „Spokojnie, to lustro weneckie" zrobiłam to. Ujrzałam młodego mężczyznę przykutego łańcuchami za ręce do sufitu. Jego głowa z krótko obciętymi włosami zwisała bezwładnie w dół, co dodawało całemu widokowi dodatkowej grozy. W pewnym momencie, do celi więziennej wparowało dwóch strażników, których obecność wybudziła agenta z letargu.
- Cześć, śmiecie - przywitał się z oprawcami, a jeden z nich dał mu za to w twarz. Chłopak trochę się skrzywił, ale się roześmiał. Skierował swoje czarne oczy w naszym kierunku, mówiąc:
- To co? Wreszcie masz zamiar mnie odwiedzić?
Slawkowicz nieznacznie się uśmiechnął.
- Jeden z najbardziej narwanych pracowników Egidy. Złapaliśmy go może z miesiąc temu.
- Co zrobił? - spytałam nie odrywając wzroku od hipnotyzujących oczu chłopaka.
- Uczestniczył w egzekucji Szymona - wyjaśnił - Pomyślałem, że aby stać się prawdziwą Araj, musisz się naprawdę zemścić. Taki prezent ode mnie.
Spojrzałam się na niego, a on wyczekiwał mojej reakcji. Postanowiłam mu dać to, co chciał.
- Jest mój? - spytałam podekscytowana.
- Możesz robić z nim wszystko, co ci się żywnie podoba.
- Mogę zacząć od dzisiaj? - spytałam czując, że muszę się zobaczyć z tym chłopakiem.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - odparł i zawołał strażnika, który wyprowadził mnie z pokoju kontrolnego, a następnie otworzył mi drzwi do celi więźnia.
Chłopak od razu się poderwał, jakby był gotowy na ewentualny atak z mojej strony. Gdy tylko nasze spojenia się spotkały, rozpoznał mnie. Im bliżej podchodziłam, tym trudniej było mu ukrywać zaskoczenie, a chwilę potem rozczarowanie.
- Dostojewska? - wypowiedział moje nazwisko zupełnie tak, jakby myślał że to tylko zły sen.
- Zamknij się - odpowiedziałam chłodno - Naprawdę mogę zrobić z nim, co chcę? - zwróciłam się w stronę lustra weneckiego.
- Rób co chcesz, a ja nikomu o tym nie powiem - zapewnił mnie głos z mikrofonu.
- Ty dla niego pracujesz? - spytał z niedowierzeniem - Aż tak łatwo ci wyprać mózg?
Złapałam go mocno za szczękę i zmusiłam, by na mnie spojrzał. Tak bardzo chciałam, aby mnie zrozumiał ponieważ jego rozczarowanie mnie bolało.
- Mówiłam abyś się zamknął? Mówiłam - puściłam jego brodę i zwróciłam się do dwóch strażników - Zdejmijcie mu koszulkę i dajcie mi nóż.
- Co ty wyprawiasz? - wrzasnął, gdy strażnicy zdzierali z niego koszulkę, ukazując w całości jego tatuaż ciągnący się od obojczyka aż po nadgarstek jego prawej ręki.
- Jak to co? - spytałam z uśmiechem obracając nóż w palcach - Mszczę się. Podeszłam bliżej i przejechałam delikatnie ostrzem po jego tatuażu - Ładny tatuaż.
- Próbujesz mnie przelecieć czy zmaltretować? - spytał przybierając maskę twardziela.
Ponownie przejechałam mu nożem po obojczyku, ale tym razem docisnęłam ostrze mocniej. W następstwie takiej zmiany, z rany zaczęła sączyć się krew, a chłopak zaciskał z całej siły zęby.
- Mamy jakiś głęboki pojemnik i da się go napełnić wodą? - spytałam głośno.
- Chyba coś się znajdzie, moja droga - odpowiedział po chwili Slawkowicz.
- Idźcie mu pomóc - oddelegowałam strażników, a gdy ci się przez chwilę wahali, spytałam: No mnie chyba nie tknie, prawda?
- To się okaże - wtrącił się więzień.
Chwyciłam go za włosy i szarpnęłam go do góry, tym samym pośpieszając strażników. Podczas gdy jeden ze strażników mnie minął, uznałam że to moja jedyna szansa. Sięgnęłam ręką do paska jego spodni i wyciągnęłam nóż, a potem schowałam go do kieszeni.
Gdy zostaliśmy sami, chłopak zwrócił się do mnie:
- Dlaczego to robisz?
- Co robię?
- Dlaczego z nimi trzymasz? Co ja ci takiego zrobiłem, że się na mnie mścisz?
- Jeszcze o to pytasz?! - zawołałam groźnie - Zabiłeś mi przyjaciela! Trzymasz z mordercami - to zrobiłeś!
- A ty niby jesteś lepsza?
- Jak śmiesz! - wrzasnęłam i spoliczkowałam go, a on mnie opluł.
Przymknęłam oczy i starłam ślinę z policzka. Następnie podeszłam do niego od tyłu i wyszeptałam mu do ucha:
- Jestem twoją jedyną szansą na wydostanie się stąd. Możesz mnie do tego wykorzystać, ale nie zabierzesz mnie ze sobą do Egidy. Nie schrzań tego.
Mówiąc to, wsunęłam mu niemal niezauważalnie nóż do kieszeni, a potem ponownie szarpnęłam go za włosy i trzymałam go tak przez chwilę, próbując wytłumić wyrzuty sumienia, które czułam gdy krzyczał.
Do pokoju weszło dwoje żołnierzy. Jeden niósł ogromną miskę z wodą, a drugi wnosił stół, który postawił przed mężczyzną. Czekałam aż postawią miskę, a potem się odezwałam:
- Odkujcie go - rozkazałam, a żołnierze spełnili moją zachciankę.
Mężczyzna chwilę się rzucał, ale strażnicy wykręcili mu ręce, tym samym stawiając go do pionu. Podeszłam i palcem starłam strużkę krwi z rany i zlizałam ją z palca.
- Jak się nazywasz? - chciałam wiedzieć.
- Obchodzi cię to?
- Wygląda na to, że tak.
- Borys.
- To będzie bardzo długa noc, Borysie - uśmiechnęłam się i następnie zwróciłam się do strażników: Czas na mycie głowy.
Strażnicy pociągnęli go do stołu, a następnie złapali za włosy i zamoczyli twarz w wiadrze. Uważnie obserwowałam jego zachowanie. Wyraźnie walczył, ale jakby czekał na mój znak.
Dałam znać gestem ręki, aby go podnieśli.
Borys łapał powietrze łapczywie jak ryba, a ja przekrzywiłam głowę, uśmiechając się okrutnie.
- Przyłóżcie się chłopaki, bo wciąż jest brudny .
- Nie!!! - ryknął, a następnie ponownie zanurzyli mu głowę w wiadrze. Chłopak przez cały czas wrzeszczał pod wodą. Powtórzyłam serię jeszcze z trzy razy, z nadzieją że wreszcie postanowi działać na własną rękę.
„No dalej..."
Przez moment nawet miałam obawę, że nie usłyszał co mówiłam do niego lub mi nie zaufał. Postanowiłam mu dać po raz ostatni szansę i zmusić go do działania.
- Podnieście go - zażądałam, a potem zbliżyłam się do jego wściekłej twarzy - Masz piękne ciało. Chcę zobaczyć jak przepływa przez nie prąd.
Skierowałam kciuk w dół i gdy już myślałam, że Borys nie zrozumiał aluzji, nagle zaczął się wyrywać. W wyniku szarpaniny ze strażnikami, przewrócił stół oraz miskę z wodą. Czym prędzej odsunęłam się do tyłu.
Patrząc na szarpaninę, uświadomiłam sobie jak bardzo silny był Borys. Przerzucił jednego ze strażników przez ramię, a następnie rzucił nim o podłogę. Drugiemu natomiast wbił nóż w brzuch, a potem odebrał mu pistolet i wycelował we mnie.
Czym prędzej dobyłam noża i rzuciłam niemal idealnie w jego kierunku, ale Borys spodziewał się wszystkiego i wykonał unik. Dopadł mnie, a następnie przystawił lufę do skroni.
- Chrzanić testament! - ryknął do lustra weneckiego - Mam dosyć tych tortur i zabiję ją jak psa, gdy tylko spróbujecie mnie zatrzymać.
- Ty skur...
Pociągnął mnie za włosy mówiąc:
- Coś mówiłaś? - spytał mnie, a następnie otworzył drzwi swojej celi. Bez słowa zastrzelił trzech strażników.
- Zostaw ją! - ryknął Slawkowicz, ale natychmiast się zatrzymał, gdy zobaczył wgcelowaną we mnie broń.
- Za stary jesteś na nią, wiesz? - spytał Borys - Bardzo podobna jest do Aleksandry, co?
- Egida cię zniszczy.
- Mam w dupie Egidę, ciebie i tę twoją sukę - odpowiedział polizawszy moją szyję, a ja się skrzywiłam.
- Uważaj, bo suki gryzą - zagroziłam, a on się roześmiał.
- Pozwolisz nam wyjść, czy mam się tutaj do niej dobrać?
- Zniszczę cię - powiedział już nie panując nad sobą dyrektor - Znajdę i zniszczę.
- Pewnie znajdziesz - parsknął arogancko i zaprowadził mnie do windy.
Gdy wsiedliśmy do windy, spytałam:
- Musisz mnie szarpać tak mocno?
- Zamknij się - odpowiedział uderzając moją głową o ścianę windy.
Pojawiły mi się mroczki przed oczami, a potem zrobiło mi się słabo. Osunęłam się na ziemię, a on mnie z niej natychmiast podniósł. Gdy tylko rozsunęły się drzwi, znowu zastrzelił bez słowa kilku strażników, a następnie wybiegł ze mną bocznym wyjściem.
Przez cały czas trzymał mnie za ramię i rozglądał się na wszystkie strony.
- Przed wejściem stoją zaparkowane Land Rovery - podpowiedziałam mu.
- Stul dziób.
- Możesz już mi odpuścić?
- Tobie? Nigdy - odpowiedział ściskając mnie mocniej, co wywołało moje syknięcie. Skierowaliśmy się w kierunku samochodów, a on ponownie wziął mnie na celownik.
Strażnicy przez chwilę nam się przyglądali, ale postanowili odpuścić. Bez przeszkód wsiedliśmy do Land Rovera. Borys cały czas do mnie mierzył, gdy jedną ręką odpalał samochód i wyjeżdżał z portu.
- Dlaczego mi pomagasz? - chciał wiedzieć.
- Bo jestem po waszej stronie?
- Nie wiem dlaczego, ale chyba ci nie wierzę.
- Wiem, że to pewnie dla ciebie trudne, ale pomyśl logicznie - po co miałabym cię uwolnić?
- Jezu, jaka ty jesteś irytująca! I jak ja z tobą wytrzymam w drodze do Egidy?
- Ja się nigdzie nie wybieram - zaprotestowałam, a on parsknął.
- Nie masz skarbie wyboru.
- Tak ci się tylko wydaje - odpowiedziałam rozbawiona patrząc na goniące nas Land Rovery w lusterku, a następnie odpinając swój pas - Pozdrów Szymona!
- Co ty do cholery...
Nie zdążył dokończyć, ponieważ otworzyłam drzwi i przez nie wyskoczyłam na chodnik. Lądowanie było okropnie bolesne i zostawiło po sobie wiele kolejnych blizn, ale przeżyłam. Obróciłam się na plecy i zaczęłam jęczeć z bólu. Rozpędzone Land Rovery gwałtownie przy mnie wyhamowały. Z jednego z nich wysiadł Slawkowicz, który prędko do mnie podbiegł.
- Żyjesz?
- Diabli złego nie biorą - odpowiedziałam z uśmiechem, a on uniósł mnie do góry i wsadził do samochodu.
- Dopadniemy go jeszcze - obiecywał.
- Ja go dopadnę - poprawiłam go.
- Zadzwoń do Malwiny i powiedz, że będzie łatać Alicję - zwrócił się do Modrzewskiego, który przez moment przyglądał mi się badawczo.
- Mikołaj...? - przywołał go do porządku dyrektor, a on się odsknął.
- Oczywiście, proszę pana - potwierdził wykręcając numer, a potem ruszyliśmy w drogę powrotną.

NieprzyjacielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz