101.

4.5K 194 10
                                    

– Nie ma mowy. Nie zgadzam się, Paul! – wrzasnęła.

Świetnie, to już wiedziałem. Siedzieliśmy w moim gabinecie od pół godziny. Od pół godziny próbowałem coś powiedzieć. Przedstawiłem dziewczynom pomysł, ale Annie protestowała od samego początku. Nie dawała mi dojść do słowa. Rachel siedziała cicho. Nie wiedziałem, czy ona też była przeciwna, czy po prostu nie wiedziała, co o tym myśleć. Nie było dobrego wyjścia. Claire znajdzie wydawnictwo, które zechce jej wysłuchać. Udowodniła mi ostatnio, że nie odpuści.

– Chcesz, żeby ona to zrobiła? - Patrzyłem na nią. – Annie, ta historia zasługuje, żeby opowiedzieć ją, jak należy.

– Mówisz tak, bo to nie ty będziesz musiał się z tym zmierzyć! - Chodziła po gabinecie.

Nie. Znaczy, rozumiałem, że sporo będzie ją to kosztowało, ale może dzięki temu, którejś nocy zaśnie spokojnie. Nie będzie z tym sama.

Zbierałem się, żeby powiedzieć Rachel o ojcu April. Też chciałem zasnąć spokojne z nadzieją, że nie obudzi mnie kolejny koszmar.

– Będę z tobą – odezwała się Rachel. – Opowiem, co przydarzyło się mi.

Opowie o tym, jak Matt ją bił, jak prawie ją zabił? To nie powinno się nigdy wydarzyć. Rachel ani Annie nie powinny przechodzić przez to, przez facetów, którym zaufały. Sam skrzywdziłem rudowłosą. Chciałem tylko jej dobra.

Co, jeśli się myliłem? Jeśli ta książka przyniesie więcej szkód? Powinienem to jeszcze przemyśleć, zanim zacząłem je namawiać. Annie miała rację. Hieny dziennikarskie rzucą się na nią, chcąc zarobić na sensacji jej kosztem. Moje wydawnictwo ani ja na tym nie zarobimy, ale ochłapy złapią inni.

– I tak wszyscy skupią się na mnie! – krzyczała Annie. – Nie mam ochoty przez to przechodzić!

Jej historia była brutalniejsza. Wszyscy będą zainteresowani nią.

– Claire nie odpuści. I tak będziesz musiała... – przerwałem.

Mogłem zabronić Claire mówić o tym? W jaki sposób? Nie miałem pomysłu.

– Chcesz na tym zarobić? - Wściekła spojrzała na mnie.

Nie. Nie. Nie. Nie zarobiłbym na tym. Nawet o tym nie pomyślałem. Za kogo ona mnie miała? Nie chciałem pieniędzy zarobionych na jej krzywdzie.

– Wpadłam na pomysł. - Rachel stanęła obok niej. – Pieniądze przekażemy na naszą fundację, którą stworzymy, żeby ratować takie kobiety, jak my. Paul w nas zainwestuje.

Co? Znaczy, nie miałem nic przeciwko pokryciu wszystkich kosztów wydania książki, ale o co chodziło z fundacją? Słyszałem o tym po raz pierwszy. Dlaczego miałby chcieć założyć fundację? Przecież mogły przekazać pieniądze na jakąś już istniejącą. Wesprzeć kilka akcji i tyle. Nie potrzebowały zakładać własnej fundacji.

– Co? - Spojrzała na nią zmieszana.

W końcu przestała krzyczeć. Miałem dość jej podniesionego głosu.

– Annie, nie wydamy tej książki. Zrobimy coś lepszego. - Uśmiechnęła się. – Stworzymy fundację. Opowiemy o tym jeden, jedyny raz. Tam, wśród wszystkich zranionych tak samo, jak my, mniej lub bardziej kobiet.

Nie mogłem uwierzyć, że moja kobieta chciała to zrobić. Skąd w ogóle taki pomysł? Annie nie wygląda już na przeciwną. Czy ona rozważała pomysł swojej przyjaciółki poważnie? Nie. To chyba jakiś żart. Nie o to mi chodziło.

– Czemu chcesz to zrobić? - Zmarszczyła brwi.

– W tamtej chwili chciałabyś, żeby ktoś ci pomógł, prawda? Gdyby nie Paul – zerknęła na mnie – mogło mnie tutaj nie być. Co gorsza, mogłam stracić wtedy dziecko. Ty też miałaś szczęście.

– Chciałam umrzeć – burknęła, krzyżując ręce na piersiach.

– To powiesz tym kobietom? - Złapała ją za rękę. – Umrzyjcie, bo nie zasłużyłyście, żeby być szczęśliwe? - Westchnęła. – Nie zasłużyły, żeby widzieć, jak ich faceci siedzą w więzieniu za to, co je spotkało? Albo żyć ze świadomością, że po tym wszystkim on w końcu nie żyje? A ich dzieci? Ty ich nie masz, ale... Annie, po tym wszystkim nie czas myśleć tylko o sobie. - Wstała. – Cały czas zastanawiałam się, co ze sobą zrobić. Chyba poczułam się w końcu silna, żeby pomóc komuś innemu niż sobie. Może to jest właśnie to, co chciałabym robić. Pomagać ludziom takim jak ja.

Podziwiałem ją za to, że chciała rozmawiać o swojej krzywdzie. Podzielić się swoją historią z obcymi ludźmi. Naprawdę. Nie wiedziałem tylko, jak poradzi sobie z prowadzeniem fundacji. To ogromna odpowiedzialność. Chyba żadne z naszej trójki nie było na tyle silne, żeby to udźwignąć.

Wydawało mi się, że Rachel odpowiadało siedzenie w domu. Zajmowanie się chłopcami i spędzanie z nimi całych dni. Myślałem, że to jej wystarczało. Zaczęła pierwszą pracę u mnie, a okazało się, że to nie to. Chciała robić coś innego. Powinienem mieć jej to za złe? Nie wiedziałem, co powiedzieć, co myśleć.

– Zwariowałaś. Rachel, nie dam rady.

– Dasz. - Złapała ją za ramiona. – Razem damy sobie radę. Wiele razy wmawiano mi, że nie nadaję się do niczego. Powinnam być idealną żoną, matką i spędzać dnie w domu, a w nocy zaspokajać męża. Świetnie. Mogę to robić dalej, ale czemu, teraz gdy w końcu poczułam, że mogę robić coś innego mam zrezygnować?

– Nie musisz. - Spojrzała na przyjaciółkę. – Możesz to zrobić sama. Mam pracę i dobrze mi tutaj.

– Chcę, żebyś mi pomogła. Pomyśl o tym.

Widziałem, że Rachel bardzo na tym zależało. Chciała pokazać, że potrafiła coś więcej niż siedzenie w domu. Powinienem ją wspierać. Tyle że ja naprawdę bym wolał, żeby ona siedziała w domu.

– Może... – odezwałem się. – Ktoś doświadczony będzie prowadził tę fundację za was na co dzień. Zajmiecie się zbiórkami, organizacjami przyjęć. - Wzruszyłem ramionami. – Będziecie mogły spokojnie pracować. Rachel ma rację, ta historia opowiedziana wśród skrzywdzonych kobiet przyniesie więcej korzyści.

– Dziękuję. - Rachel się uśmiechnęła.

To nic, że nie byłem do tego przekonany. Nie mogłem jej do niczego zniechęcać, a pomagać.

– Zastanowię się. Mogę iść? - Annie spojrzała na mnie. – Do domu.

– Tak.

– Dzięki. - Wyszła, trzaskając drzwiami.

To udowadniało tylko, że wcale nie była przekonana do tego pomysłu. Ja też nie, ale Rachel wydawała się zadowolona.

– Czemu chcesz to zrobić? - Spojrzałem na nią.

– Czemu? - Usiadła przede mną na biurku. – Paul, cały czas się bałam. Teraz mam ciebie i szansę komuś pomóc. Czy ty zastanawiałeś się nad pomocą mi, gdy dowiedziałeś się, co zrobił Matt?

– Nie. - Przymknąłem powieki i po chwili ponownie na nią spojrzałem. – Boję się o ciebie.

– Obiecuję, że dopóki chłopcy nie podrosną, nie będę się w nic mieszać. - Uśmiechnęła się. – Będę wsparciem dla tych kobiet. Czasami wystarczy, że ktoś cię wysłucha.

– A później? Jak podrosną chłopcy? – spytałem zaciekawiony.

– Dopóki mnie nie zapłodnisz, będę im pomagać. - Zaśmiała się.

– Powinienem już się za to wziąć? - Spojrzałem na nią.

– Nie. Masz czas, aż chłopcy podrosną. Paul, do niczego cię nie zmuszam. - Objęła mnie za szyję. – Skoro nie śpieszy nam się ze ślubem, z dzieckiem też nie powinno. Chcesz zostawić tę rozmowę na po ślubie?

– Tak. - Pocałowałem ją. – Zacznijmy rozmawiać o ślubie.

Chciałem mieć z nią dziecko. Może jeszcze nie teraz, ale chciałem. To już dużo. Będę gotowy na bycie ojcem, gdy przyjdzie na to czas. Dobrze wiedzieć, że też o tym myślała. Będziemy mieli kiedyś wspólne dziecko. Uśmiechałem się na samą myśl o tym.

Pokusa. [ ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz