157.

2.7K 165 36
                                    

Wczoraj na świecie pojawił się mój siostrzeniec. Dowiedziałem się o tym z samego rana, ponieważ moja siostrzyczka uznała, że nie trzeba mnie budzić w momencie, gdy zaczęła rodzić. Pozwoliła, żeby do szpitala zawiózł ją Destrey. Ok, byłem to w stanie zrozumieć. Ale wkurzyła mnie, że nie zadzwoniła stamtąd, tylko wysłała MMS ze zdjęciem synka. Miałem ochotę się na nią obrazić i zostać w domu. Chciałem być w szpitalu, gdy na świat przyjdzie jej dziecko. Oczywiście nie wpadłbym na porodówkę. To miejsce było zarezerwowane dla jej męża. Miałem nadzieję, że nie zaoszczędziła mu przekleństw.

– Powinienem się obrazić i nigdzie nie jechać – powiedziałem do żony, gdy szykowała chłopców do szkoły.

Do szpitala pojedziemy, jak zaprowadzimy synów. Nie mogliśmy ich niestety zabrać ze sobą. Narobiliby za dużo hałasu, a to nie prywatna klinika, gdzie była ich mama i nikt nie zwracałby na to uwagi. Moja siostrzyczka uparła się, że jeśli z dzieckiem będzie wszystko dobrze, urodzi w szpitalu. Nie potrzebowała lepszego traktowania. No ciekawe czy teraz nie żałowała swojej decyzji. Personel medyczny w szpitalach publiczny bywał różny. Przekonałem się o tym i moja żona też. Jeśli jeszcze kiedyś zechcemy mieć dziecko, Rachel od samego początku będzie pod opieką specjalistów i załatwię jej miejsce w prywatnej klinice.

– No chyba nie zamierzałeś zaglądać w krocze siostry? - Zakpiła.

To nie krocze mojej żony, żebym miał ochotę tam zaglądać ani nie moje dziecko. Nie byłem jakimś popaprańcem. Rachel zawsze potrafiła znaleźć powód, żeby naśmiewać się z mojej nadopiekuńczości. Nie widziałem w tym nic zabawnego.

– Oczywiście, że nie. - Oburzyłem się.

– To ciesz się, że ominął się stres związany z porodem. Jej karą był ból, gdy rodziła.

Akurat. Sama tego chciała. Nikt jej nie kazał zachodzić w ciążę. Więc miała, chociaż jakąś nauczkę. Chociaż jak znałem April, będzie zadowolona. Zawsze robiła po swojemu z wielkim uśmiechem na ustach. Szczególne, gdy robiła na złość mnie.

– Nie powiem nic.

– To dobrze, że już potrafisz ugryźć się w język. - Poklepała mnie po ramieniu. – Przyda ci się ta umiejętność w szpitalu.

Tam nie zamierzałem odezwać się słowem. Jedyną osobą, z którą będę rozmawiać, był mój siostrzeniec. A że nie umiał mówić, przeprowadzę cudowny monolog na temat jego matki. O ojcu nie wspomnę. Niech sam gada do swojego dziecka.

– Masz szczęście, że cię kocham. - Przyciągnąłem ją do siebie.

– To ty masz szczęście. - Uśmiechnęła się.

Miałem wielkie szczęście, że Rachel nadal ze mną była. Nigdy nie wynagrodzę jej tego, co dla mnie zrobiła. Była w stanie wybaczyć wszystkie moje zdrady. Dzięki niej miałem rodzinę. Rodzinę, której nigdy nie zostawię.

– To prawda.

Chłopcy niechętnie poszli do szkoły, gdy dowiedzieli się, że ich zwariowana ciotka urodziła dzidziusia. Też chcieli zobaczyć nowego członka rodziny. Na nic były tłumaczenia, że i tak nie wpuszczą ich do sali. Chcieli i już. Oczywiście największe oburzenie zaczęło się, gdy dotarło do nich, że ich siostra mogła jechać z nami do szpitala. Miałem nadzieję, że nie będę musiał odbierać ze szkoły obrażonych synów. Gdyby to ode mnie zależało, zabrałbym ich ze sobą. Jednak nie zamierzałem sprzeciwiać się z Rachel. Ona lepiej wiedziała, co było dobre dla naszych dzieci. Była matką o wiele dłużej, niż ja ojcem.

– Nie wybaczę ci tego. - Spojrzałem gniewnie na siostrę.

Zapomniałem o swoim postanowieniu. Zero gadania.

– Spojrzysz na mojego syna, to zmiękniesz. - Zaśmiała się.

Czyli poród nie był ciężki, skoro miała siłę na śmiech. Pamiętałem, że Rachel po porodzie była wykończona, czego nie widać po mojej siostrze.

– Jego już lubię. - Podszedłem do łóżeczka.

Maluch był podobny do mojej siostry. Miałem nawet wrażenie, że wyglądał identycznie jak ona, gdy się urodziła. Nie wiedziałem, czy się cieszyć, że ani trochę nie przypominał Destreya. Mogło mu być przykro trochę z tego powodu. Mnie by było. Każdy ojciec chciałby, żeby jego dziecko było podobne do niego, a zwłaszcza syn.

– Możesz go wziąć na ręce.

Pomyślałem nawet o tym, ale chyba nie chciałem. Rodzice powinni się nim teraz nacieszyć. Nie chciałbym odbierać im pierwszych chwil z synem. Jeszcze nie raz będę miał okazję nosić siostrzeńca na rękach.

– Lepiej nie. - Zerknąłem na nią.

Był mniejszy niż Heather, gdy się urodziła. Bałem się wtedy wziąć ją na ręce, a co dopiero tego malucha.

– Nie bój się. - Rachel stanęła za mną, kładąc głowę na moim ramieniu. – Pamiętasz naszą córeczkę, gdy była taka mała?

To chwila, którą zapamiętam do końca życia. Moje pierwsze dziecko. Mały człowiek. Część mnie i kobiety, którą kochałem najbardziej na świecie. Maluszek, którego pokochałem od pierwszej chwili, chociaż wątpiłem, że byłem do tego zdolny. Najpiękniejsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała. Miałem nadzieję, że Destrey myślał tak samo o swoim dziecku.

– Nigdy tego nie zapomnę – wyszeptałem, obejmując żonę ramieniem.

Zostaliśmy krótko, ponieważ Heather miała gorszy dzień i marudziła przez większość czasu. Ciężko było ją zająć czymkolwiek.

Po powrocie do domu zasnęła na kolanach mamusi i ciężko było ją odnieść do łóżeczka. Budziła się za każdym razem z płaczem.

– Chyba poleżę z nią – powiedziała zrezygnowana, głaskając córeczkę po główce.

Ramiona mamy działały na nią uspokajająco. Chyba powinienem pozwolić im pobyć razem.

– Połóż się, chociaż. - Podłożyłem jej poduszkę pod głowę. – Chyba nie będzie chora?

Nie było nic gorszego niż chore dziecko. Ciężko wtedy je jakoś uspokoić. Było za małe, żeby powiedzieć, co mu dolegało, a czasami nawet sen nie przynosił ulgi.

– Raczej nie. - Spojrzała na mnie. – Odbierzesz chłopców?

– Oczywiście. - Pocałowałem je w głowy. – Odpocznijcie sobie.

Przykryłem je jeszcze kocem i wyszedłem.

Miałem szczęście, że Luc i Ant byli w dobrych humorach. Chyba nawet zapomnieli o tym, że nie zabraliśmy ich do szpitala. Pokazałem im kilka zdjęć ich nowego braciszka. Ucieszyłem się, gdy Anton powiedział, że fajnie było mieć siostrzyczkę. Byli cudownymi braćmi. Nie sprzeczali się jeszcze ani razu z Heather, a mała zawsze się do nich tuliła. Oby byli takim kochanym rodzeństwem zawsze. Chciałbym, żeby moje dzieci miały w sobie wsparcie.

Pokusa. [ ZAKOŃCZONA]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz