ROZDZIAŁ 45.

297 32 11
                                    

Lola otworzyła oczy, obudziło ją przeczucie, że jest obserwowana. Nie pomyliła się, prawie podskoczyła na kanapie widząc nad sobą twarz Grabowskiego, a ich czoła zderzyły się ze sobą.
— Ał... — pisnęła żałośnie masując dłonią czoło.
— Należało mi się, ale żeby tak na dzień dobry...? — powiedział pocierając swoją twarz.
— Trzeba było mnie nie straszyć.
— Jak ja nic nie zrobiłem. — uniósł ręce w geście poddania się. — Nachyliłem się, żeby dać ci buziaka, a ty momentalnie otworzyłaś oczy i wyjebałaś mi z bani, no dziewczyno delikatności trochę. — zaśmiał się.
— Przepraszam. — powiedziała głośniej, na co chłopak spochmurniał momentalnie.
— Nie krzycz... Głowa mi pęka...
— Masz kaca? I dobrze, wcale mi cię nie żal... Chociaż mogę dać ci małą radę od serca. Wiesz co jest najlepsze na kaca? Nie pić dzień wcześniej. — powiedziała z diabelskim uśmiechem.
— Skąd ta zgryzota. — spojrzał na nią i zmierzył ją wzrokiem.
— No cóż, byłam wczoraj jak powietrze, to i dzisiaj mogę nim być. — chłopak wyrzucił dłonie w powietrze.
— No chyba kpisz, przecież cię zapraszałem do siebie, to nie chciałaś.
— No tak pan prosi, suka musi... — westchnęła, jednak kiedy zobaczyła jego wzrok, szybko pożałowała swoich słów.
— Przeginasz... — wysyczał i poszedł do kuchni po wodę. Sama poczuła, że przegięła, zrobiło jej się głupio i poszła na taras. Potarła dłońmi twarz i odpaliła papierosa. Było jej niedobrze, nie miała kaca, bo nigdy go nie miała, ale niewyspanie działało na nią strasznie. Wzięła do ręki telefon i sprawdziła wszystkie powiadomienia. Starała się pozbierać myśli i znaleźć siły, by dzisiaj przeżyć ten dzień. Wróciła do domu i usiadła przy ławie, włączyła laptopa i weszła na ogłoszenia z pracą. — Co robisz? — usłyszała za sobą głos Kuby i momentalnie podskoczyła drugi raz.
— Szukam pracy. — wzruszyła ramionami. Chłopak przeszedł do niej i zabrał jej laptopa. — Hej! — krzyknęła i spojrzała na niego z wyrzutem. — Sam powiedziałeś, że mogę tu mieszkać, póki nie znajdę czegoś sama...
— Nie przypominam sobie. — westchnął ciężko. Głowa chciała mu pęknąć i nie był w nastroju na te kłótnie. — Dobra powiedz na spokojnie, co ci leży na sercu. — powiedział patrząc na dziewczynę.
— Nie wiem, czułam się wczoraj nieswojo, do tego uważam, że w dobrym guście byłoby żebyś mnie przedstawił, nawet nie zadałeś sobie trudu, by się napić ze mną...
— Przecież mogłaś przyjść, broniłem ci? — spytał patrząc na nią.
— Nie, ale gadałeś z przyjaciółmi o waszych sprawach, o których nie miałam pojęcia. Myślałam, że będzie tylko ekipa, a Maciek poszalał zapraszając tyle osób.
— Przestań, to było mało, kiedyś bawiło się tu pięćdziesiąt osób.
— Ja pierdole... — poderwała się z kanapy i stanęła przed nim. — Trzy lata siedziałam sama w domu, trzy jebane lata raz do roku może dwa widziałam jakichkolwiek znajomych, których policzyłbyś na palcach u jednej ręki. Dla mnie dwie osoby to tłok! Ale najważniejsze, że ty siedziałeś na dupie, a ja wszystko mogłam zrobić, tylko tego nie zrobiłam! Bo może jestem głupia... Bo może nie powinnam być wypuszczana do ludzi... — wyszeptała i ze łzami w oczach pobiegła do sypialni... Wciągnęła na dupę spodnie i zarzuciła na siebie bluzę. Wybiegła z mieszkania trzaskając drzwiami.
— To nie obora... — syknął pod nosem, sam do siebie. Wyszedł na taras i obserwował, jak szła szybkim krokiem i nie wiedział już sam, czy biec za nią i czy dać jej spokój. Niestety tak jak się spodziewał, wszystkie wspomnienia z jej poprzedniego związku, żyły w niej. Patrzył jak siedziała skulona na ławce i ocierała łzy. Zastanawiał się ile jeszcze będzie musiała ich wylać by być szczęśliwa. Miała taki piękny uśmiech, a jednak pojawiał się tak rzadko. Miała racje, nie powinien jej ignorować, ale jak miał ją przedstawić? Jako znajomą, przyjaciółkę, kochankę, czy dziewczynę? Westchnął cicho i odwrócił się i wszedł do mieszkania, zgarnął po drodze jej papierosy i zapalniczkę. Założył buty i naciągnął na głowę bluzę z kapturem. Zszedł na dół i poszedł do Loli. Kilka kroków dzieliło jej od dziewczyny, kiedy stanął i jeszcze chwilę się zawahał. Po kilku sekundach ukucnął przy niej i otworzył paczkę z papierosami, wyciągając delikatnie jednego z nich i odpalił zapalniczkę, wzięła drżącą ręką papierosa i odpaliła go bez słowa. Starała się patrzyć gdzieś za nim, w końcu dopiero co opanowała łzy. — Wiem, że jesteś w tym świecie zagubiona, wiem, że wszystko jest nowe, inne, nieznane. Zachowałem się źle, ale sam nie wiem, kim właściwie dla siebie jesteśmy, ale skoro troszczymy się o siebie nawzajem, to chyba to przyjaźń. Twoja szalona postawa, robi z ciebie świetnego kumpla. Wspaniały seks robi z nas kochanków, a kłócimy się jak stare małżeństwo... Chyba pora coś ustalić, nie sądzisz? Zapytam się jak szczyl z gimnazjum, będziesz ze mną chodzić, tak oficjalnie my kontra świat? — patrzyli sobie w oczy, Lolka pokiwała twierdząco głową. — Oj mała, mała... — wtulił jej głowę w swoją klatkę piersiową. — Słyszysz? Bije dla ciebie... — popatrzyli na siebie i wybuchnęli głośnym śmiechem.
— Romantyczny Que... To bardzo do ciebie nie pasuje. — wpiła się w jego usta. Chłopak szybko odwzajemnił pocałunek i przygryzł delikatnie jej wargę.
— Romantyczny, wkurwiony, smutny, czy szczęśliwy - nieważne. Najważniejsze, że będę miał cię obok, tak? Wiem, że rany są świeże i to wszystko w tobie się kłębi, wiem kiedy uśmiechasz się szczerze, a kiedy chowasz za uśmiechem ten ból... — gładził jej włosy.
— Przepraszam... — powiedziała cicho, a zarazem z wielką skruchą.
— Nic się nie stało, wina jak zawsze jest pośrodku. — powiedział cicho i pocałował ją w czoło. Po czym zaśmiał się nagle pod nosem.
— Co? — zapytała.
— Mała, nie wstydź się zgaś go o podłogę... Mała, nie bój się, jestem tu i ci pomogę... — zanucił jej kawałek, a ona uśmiechnęła się szeroko. Objęła go mocno przekładając ręce pod jego pachami i wtuliła się.
— Pośpiewasz mi?
— Tak, ale w domu. Jak będę robił darmowe koncerty pod blokiem, to będę miał pustki w klubie, wiesz? — roześmiał się cicho. Cała złość i frustracja odeszły w zapomnienie. Złapał ją za dłoń i wspólnie ruszyli w stronę jego mieszkania. Weszli na górę i usiadł w fotelu, wziął ją na kolana i zamknął w swoich objęciach. — Co śpiewamy?
— My? To ty miałeś śpiewać.
— Dawaj, coś razem. — pogładził ją po udzie.
— Może „Święty spokój"?
— To niezła opcja. — wtulił ją w siebie i rapował cicho do jej ucha, a ona śpiewała refreny. Przy okazji w głowie miał już koncepcję na ich piosenkę. 

ATRAMENTOWE NOCE II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz