ROZDZIAŁ 34.

341 31 63
                                    

 — Które my miejsca? — zapytał Kuba, przedzierając się przez rzędy siedzeń. 
 — Ej kawaler, tutaj. — pociągnęła go do tyłu, wskazując na miejsce 22F i 22E. Zajęli swoje miejsca, po czym zapięli pasy. — Ciężko mi uwierzyć w to, co się tu dzieje. 
 — Ale w co dokładnie? — zapytał zerkając na nią. 
 — Że taka osoba jak ja, leci z taką osobą, jak ty... Że wyrwałeś mnie ze szponów potwora i zamieniasz moje życie w bajkę? Mam wrażenie, że to sen, że zaraz ktoś mnie obudzi, a ja mu zajebię za to w pysk... — westchnęła, a Kuba zaśmiał się ciepło. 
 — No to uwierz, a to dopiero początek przygód. — uśmiechnął się szeroko... Przytulił ją do siebie i potarł jej ramię. — Chociaż lot, to ich najgorsza część. 
 — Damy radę, jesteśmy w tym razem. — złapała jego dłoń i splotła ich palce. 
 — Jak ja bym sobie bez ciebie poradził? — zaśmiał się ciepło. 
 — Tak samo, jak radziłeś sobie wcześniej. Brałeś xanax? — spojrzała na niego. 
 — Nie, bo został w Polsce. 
 — Czyli, przyleciałeś tutaj bez? No pięknie... 
 — Miałem sprawę niecierpiącą zwłoki. — uśmiechnął się do niej szeroko. 
 — Dasz radę? — spojrzała na niego. Kiedy samolot ruszył, Kuba momentalnie zacisnął dłonie na podłokietnikach. 
 — Dam, ale jakbym panikował to... 
 — Nie pozwolę ci na to. — powiedziała i złapała jego dłonie. Złożyła na jego dłoniach pocałunki. — Oko Horusa, to zostanie mi w głowie do końca życia. — zaśmiała się ciepło. 
 — Hah, taki ze mnie kreatywny gość... — samolot po chwili kołowania wzbił się w powietrze. Niedługo później Kuba przysnął. Jednak nie było mu dane długo pospać, kiedy obudziły go mocne szturchnięcia. — Co jest...? — zapytał zaspany, jednak kiedy zobaczył twarz dziewczyny, szybko spoważniał. — Lola, co się dzieje... — dziewczyna otarła łzy i wskazała na swoją nogę, którą chłopak nieświadomie przez sen zaczął dociskać do fotela przed nimi. — Kurwa... — zabrał momentalnie i rozpiął pas. Wziął jej nogi i położył delikatnie na swoje kolana, odsunął spodnie i spojrzał, czy wszystko okej. — Trzeba było mnie budzić. 
 — Tak słodko spałeś, a ja wiem, że nienawidzisz latać... 
 — Oj mała... — westchnął cicho. Nie zmrużył już oka, przegadali cały lot o głupotach i w końcu samolot dotknął ziemi. — To trwało całą wieczność... — powiedział, wysiadając z samolotu i przeciągając się. 
 — To ja nie wyobrażam sobie, twojego lotu do Ameryki. — zaśmiała się cicho. 
 — Nawet mi nie przypominaj... — potarł twarz i zaśmiał się. Złapał dziewczynę za rękę i ruszyli w stronę odprawy paszportowej, by po kilku następnych minutach odebrać ich bagaż i udać się do wyjścia. 
 — O kurwa. — powiedział Kuba i nakrył głowę kapturem. 
 — Co się stało? — spytała podążając za jego wzrokiem. 
 — Nie patrz tam. — pociągnął ją za rękę w stronę wyjścia. Jednak było już za późno. 
 — To Quebonafide?! — rozległo się głośne pytanie, a paparazzi zlecieli się jak muchy. Co prawda nie czekali na niego, bo niedługo po nich miała wylądować drużyna piłkarzy, jednak każdy żer był dobry. Nie obyło się bez zdjęć, a Kuba klął pod nosem jak szewc. W końcu, ktoś krzyknął, że piłkarze wylądowali i sępy dały im żyć. 
 — Jeeeezzzuuuu... — powiedziała dziewczyna łapiąc się za twarz. — To tak zawsze wygląda? 
 — No niestety. — Kuba wyciągnął telefon i zadzwonił do Kamila. — Stary, złapali nas paparazzi, napisz do tych hien, że jeżeli jakieś zdjęcia trafią do neta, to spotykamy się w sądzie. 
 — Jasne szefie, nie ma sprawy. — Kuba rozłączył się i poszli na parking, gdzie stało jego Porsche. 
 — Serio? Bardziej rzucającego się w oczy nie było? 
 — Chcesz to możesz wracać autobusem... 
 — Okej. — dziewczyna odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę przystanka. 
 — Wracaj, to był żart... Wsiadaj szybko, nie będziesz się tłukła autobusem. — powiedział i spojrzał na nią kręcąc z niedowierzaniem głową. W czterdzieści minut dojechali do strzeżonego osiedla na północ od centrum. — Jesteśmy. — Kuba wysiadł pierwszy i otworzył dziewczynie drzwi. Nowoczesne bloki wznosiły się na planie koła, w środku była zieleń, ławeczki i plac zabaw, a pod każdym z bloków znajdował się parking. Stała i nic nie mówiła, nawet nie wiedziała co, dla niej to był jakiś szczyt marzeń. Szła grzecznie za Kubą. Wjechali na ostatnie piętro, gdzie znajdował się największy apartament w budynku. Podeszli do drzwi i Kuba wsunął klucz. Weszli do środka i dziewczyna otworzyła buzię ze zdziwienia, wszystko było takie przestronne, nowocześnie urządzone i z klasą, chociaż w sypialni miał bałagan jakich mało. — Zaraz tam ogarnę. — zaśmiał się, zamykając drzwi. 
 — Boże, masz tu tyle przestrzeni, że można byłoby tu wesele urządzić i to na sporą ilość ludzi. 
 — Daj mi szansę, nawet się nie oświadczyłem. — zaśmiał się. 
 — Nie o to mi chodziło. 
 — Wiem, droczę się. — powiedział z szerokim uśmiechem i złożył na jej ustach pocałunek. — Czuj się, jak u siebie. Zaraz zamówimy sobie jakiś obiad, a jak odpoczniemy, to zrobimy sobie spacer do sklepu i kupi się coś do kanapek i innych takich. — powiedział z szerokim uśmiechem.  — Gdzie idziesz? — spytał widząc, że dziewczyna bez słowa odwróciła się i poszła w stronę balkonu. 
 — Odreagować... — stwierdziła i wyszła na spory taras, gdzie usiadła na ogrodowych meblach i zapaliła papierosa. W głowie jej się to wszystko nie mieściło. 
 — Hej, mała, weź wyluzuj. — zaśmiał się ciepło. — Jak ci tu źle, to mogę cię wysłać do mojej mamy, do Ciechanowa.
 — Nie, już mi dzisiaj naprawdę wystarczy wrażeń. — powiedziała do niego z uśmiechem. 
 — Zawsze mogę dać ci więcej wrażeń, Stefek już długo czeka... 
 — Kuba, błagam cię. — schowała twarz w dłonie, na co chłopak wybuchł śmiechem. Bawiło jej niewinne i pełne wstydu zachowanie. Jednak cieszył się, że mógł mieć ją w końcu u siebie, do tego wiedział, że jest z dala od tego psychopaty. Miał nadzieję, że wszystko teraz potoczy się dobrze dla dziewczyny, a jej życie tutaj stanie się chociaż minimalnie, bardziej beztroskie, niż w Londynie. 

ATRAMENTOWE NOCE II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz