ROZDZIAŁ 56.

234 27 34
                                    

Zabrała Kubie słuchawki i podpięła je do swojego telefonu, pożegnała się z Maćkiem i mamą Kuby, po czym skierowała się na dworzec. Los dzisiaj jej sprzyjał, następny pociąg miała za dziesięć minut. Usiadła na peronie i czekała cierpliwie. Rząd wagonów zatrzymał się w końcu przed jej nosem, omiotła jeszcze raz spojrzeniem miasto, za jej plecami i wsiadła do pociągu, który ruszył w stronę Warszawy. Usiadła przy oknie i oparła głowę o szybę. Chuchała co jakiś czas, a para z jej ust osiadała na szkle. Wodziła palcem rysując jakieś wzorki. Była przygnębiona słowami Maćka. Czy naprawdę mogła być jedną z wielu, a on chciał ją tylko wykorzystać? W sumie, nawet jeśli, to i tak będzie najpiękniejszy czas jaki miała w życiu, ale co dalej? Wyląduje pod mostem? Jedyną możliwą opcją, byłoby wrócenie do mamy z podkulonym ogonem, a tego by nie zniosła. Nienawidziła sprawiać tej kobiecie satysfakcji. Skoro miała być zła i najgorsza, to zawsze chciała dawać jej po złości, powody by tak myśleć. Pociąg zatrzymywał się i ruszał, mijali kolejne stacje szybciej, niż chciała. Mogłaby tak dzisiaj jechać i jechać, nawet jej to nie przeszkadzało. Koniec końców speaker po ponad godzinie drogi wymówił nazwę jej stacji. Wysiadła z pociągu i poszła na postój taksówek, wsiadła do srebrnej Skody i zapięła pas. Podała mężczyźnie adres i ruszyła w stronę domu. Weszła powoli na górę i otworzyła drzwi do mieszkania. To co tam zastało, przeszło jej najśmielsze oczekiwania. Moyes stał za swoją konsolą, w mieszkaniu było pełno ludzi, a impreza trwała w najlepsze. Ręce jej opadły. Co prawda na korytarzu słyszała dudniącą muzykę, jednak dałaby sobie wtedy obciąć rękę, że to u sąsiadów. Teraz wiedziała tylko jedno - zostałaby bez ręki. 
 — Ej laska, chyba adresy pomyliłaś. To impreza Quebo, a ty wyglądasz, jakbyś urwała się z treningu i to w ciuchach starszego brata. — jedna z wypacykowanych lasek zmierzyła ją wzrokiem. Dziewczyna nie była jej dłużna. Nie miała pojęcia, o co tu chodzi. Wyminęła dziewczynę bez słowa i poszła do kuchni, otworzyła lodówkę i wyciągnęła z niej swój sok pomarańczowy. Przemknęła przez tłum i szarpnęła za klamkę od sypialni, jednak drzwi były zamknięte na klucz. Zdziwiła się ciężko. Niewiele myśląc przedarła się przez bawiący tłum i wyszła na taras. Czy on ze wściekoty, własnie rozkręcił imprezę? Jakoś jej to nie pasowało, z reguły zamykał się w pokoju, albo siedział cicho, kiedy miał gorszy dzień. 
 — A teraz wszyscy ze mną! Quebo! Quebo! — wykrzyczał Moyes do mikrofonu, a tłum wywoływał Kubę, który wcale się tam nie pokazywał. Usiadła w kącie i starała się pojąć, co właściwie się dzieje. Jednak to, co zobaczyła potem zdziwiło ją jeszcze bardziej. Do mieszkania wszedł wkurwiony Kuba, podszedł do swojego DJa i wyszeptał mu coś do ucha. Był wyraźnie wściekły. — Drogie panie i panowie, przenosimy imprezę do klubu trzy ulice dalej! — powiedział Moyes, a tłum się wyniósł. — Stary, no weź obiecałem im, że coś zaśpiewasz... — powiedział Myszka, kiedy wszyscy już wyszli. 
 — Kurwa, widziałeś Lolę? Miała tu przyjechać. 
 — Nie, nie widziałem jej. Trochę cienko wyszło, nie uważasz? Pozwoliłeś mi tu zrobić imprezę, a teraz wszystko odwołujesz i każesz nam wypierdalać... 
 — Wiem, rozumiem, ale mieliśmy zostać na noc w Ciechanowie, ale plan drastycznie uległ zmianie. Szczególnie, że mój brat znowu się rozgadał za bardzo i spierdolił. Mam dość naprawiania po nim wszystkiego, a na dodatek, nie wiem, gdzie ona jest. 
 — Kochasz ją, co? — stwierdził DJ uśmiechając się szeroko. 
 — Weź, czasami mam ochotę sam siebie wydziedziczyć z tej rodziny, oni są niepoważni. Mieliśmy taki zajebisty moment z Lolką, a oni wszystko zepsuli, bo mój braciszek rozdarł się na pół domu, że się jej oświadczam. Ja się żadnej w życiu nie oświadczyłem i nie wiem, czy to zrobię, bo wiesz dobrze, że małżeństwo w żaden sposób mnie nie kręci. Matka ciśnie mnie o wnuki, no do cholery. Nie będę tam jeździł, jaka będą mi odwalać takie numery, bo jeszcze mi rozpierdolą związek. — powiedział wkurwiony Que. 
 — Ale jak to, stwierdził, że chcesz się jej oświadczyć? — spytał Adam, nie do kończą ogarniając, co jego przyjaciel miał na myśli. 
 — No po prostu, gadałem z nią szczerze i powiedziała mi kilka miłych słów. Zaśmiałem się, czy to oświadczyny, a ona uklęknęła przede mną i wiesz, pół żartem pół serio powtórzyła to, co mówiła wcześniej. Chciałem ją zaskoczyć i zrobić to samo, miałem w głowie jakieś miłe słowa, klękam i słyszę za sobą "ty się jej oświadczasz?!" ... No błagam cię, a potem mój brat zawołał mamę, a ona coś o ciąży, ech... — machnął ręką. — Wybacz, że was wypierdalam, ale chcę święty spokój, mam dość. Marzy mi się tylko łóżko i spać, dochodzi 21:00, a ja mam zjebane trzy dni z życia. 
 — Spoko, rozumiem, nic się nie stało, powiem im, że masz sraczkę, tego nikt nie podważy. — parsknął śmiechem, nawet sam Kuba się zaśmiał. 
 — Zobaczę, może wpadnę na chwilę, ale trzy numery, nie więcej.
 — Byłoby bosko, ale nie będę cię naciskać. — przybili sobie piątkę, a Moyes zaczął zbierać sprzęt. Żaden z nich nie widział opartej o barierki dziewczyny, która paliła szluga i słuchała ich. Adam zabrał swoje zabawki i udał się do klubu. Kuba został sam i wziął się za ogarnianie swojego mieszkania. 
— Boże, co oni za syf tutaj zrobili. 
 — Pomóc ci? — usłyszał za swoimi plecami i aż podskoczył. 
 — Lolka, no już się bałem, że mi gdzieś uciekłaś i znowu będę musiał cię szukać. — jęknął i przytulił ją do siebie. 
 — Zostawiłeś mnie samą, w twoim domu, to nie było fajne i postawiło mnie w nieciekawej sytuacji. — powiedziała cicho, jednak wtuliła się w jego ramiona. Nie ważne, jak bardzo byłaby na niego zła, ten uścisk zawsze sprawiał, że miękło jej serce. 
 — Wiem Mała, wiem... — powiedział cicho. 
 — Chyba trzeba o tym pogadać, nie uważasz? — spytała świdrując go brązowymi oczami. 
 — Serio, nie ma o czym, zapomnijmy o tym i nie wracajmy do tego, co? — zaproponował z uśmiechem. 
 — Jasne, jak chcesz. — powiedziała i wyminęła go, udając się do sypialni.

ATRAMENTOWE NOCE II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz