ROZDZIAŁ 25.

326 30 31
                                    

Kuba położył ją na podłodze i rozchylił jej usta, wykonywał resuscytacje krążeniowo-oddechową, kiedy jej oddech zaczynał zanikać, a serce zwalniać. Po chwili robienia usta-usta, do mieszkania wpadli sanitariusze. Zabrali dziewczynę momentalnie do szpitala, wzywając ówcześnie policję, na miejsce zdarzenia. 
 — Jak mogłeś gnoju, jak mogłeś! — Kuba przywalił mu z pięści w twarz, chłopak przyjmował beznamiętnie ciosy. Był w szoku przez to, co miało tu przed chwilą miejsce.
 — Pojechali do North Middlesex Hospital. — powiedział Krzysiek, który odprowadzał sanitariuszy na dół. — Wezwali policję, mają znaleźć co wzięła, a do tego niech zabiorą stąd to gówno. — wskazał głową na Damiana. 
 — Będzie trzeba spakować wszystkie jej rzeczy... 
 — Boże, co ja narobiłem... Co ja najlepszego zrobiłem... — jęczał cicho. 
 — Zamknij kurwa mordę, śmieciu! Jesteś pojebany, żeby tak traktować, tak dobrą dziewczynę, nie wiem, co ona w tobie widziała... Nie zasługujesz nawet na to, żeby splunęła ci pod nogi! Kurwa, zajebę cię, zajebę! — Krzysiek rzucił się, jak wsza na grzebieniu. Kuba siedział bez słowa i trzymał się rękoma za głowę, opierając łokcie o kolana. Po ręce spływała mu stróżka krwi, od wbitego szkła. Krzysiek nie panował nad sobą ze złości, kopnął z całej siły Damiana w brzuch. 
 — Zostaw już to gówno... Zasługuje na cierpienie, ale jak ona tego... — odwrócił momentalnie głowę, nie był w stanie powiedzieć tego na głos. Zacisnął wargi w cienką kreskę i spojrzał na ścianę, odwracając wzrok od chłopaków. 
 — Przestań Kuba, nawet tak nie myśl, to silna dziewczyna. Oddamy go psom i pojedziemy do szpitala. — powiedział Krzysiek, załamany przyjaciel otrzeźwił go trochę. 
 — Boże, co ja najlepszego zrobiłem, jak mogłem tak spierdolić sprawę i ją tutaj zostawić... 
 — Przestań, nie mogłeś wiedzieć... — Krzysiek podszedł do niego, złapał go za ramiona i potrząsnął nimi delikatnie. — Nic jej nie będzie słyszysz? Ona musi żyć... Musi. Nie ma innej opcji... — w tym momencie do mieszkania wpadła policja. Damian pokazał im puste opakowania po lekach, informacja szybko poszła dalej do szpitala. Zapytali się o Damiana, jednak policja stwierdziła, że nie mogą go teraz zabrać, dziewczyna sama musi zgłosić sprawę lub musi być jakaś podkładka do aresztowania mężczyzny, czyli na przykład wyniki ze szpitala. Chłopaki westchnęli głośno. 
 — Posprzątaj chociaż ten chlew i spakuj jej rzeczy. — Kuba machnął ręką. Wyszli z Krzyśkiem i złapali taksówkę, która zawiozła ich do szpitala. Kuba gapił się przez szybę, po kilku minutach dojechali pod pobliski szpital, zapłacili i wpadli na SOR, Kuba podszedł do recepcji i zapytał o dziewczynę. Pielęgniarka powiedziała, że jest na płukaniu żołądka, jednak nic nie wiadomo. Usiedli w poczekalni, a Krzychu podszedł do automatu i kupił dwie kawy. Podał Kubie jeden z kubków, a ten tylko podziękował spojrzeniem. Nie mówił nic, ale chyba tu nie potrzeba było słów. 
 — Niedaleko jest hotel, spróbuję nam zarezerwować pokój, okej? 
 — Tak, spoko. — powiedział cicho Kuba. 
 — Zadzwoń, gdybyś tylko się czegoś dowiedział. — przyjaciel uśmiechnął się do chłopaka i wyszedł z budynku. Que potarł twarz dłońmi. Nie wiedział, czego może się spodziewać, czy to wszystko będzie miało dobre zakończenie. Zarzucał sobie, że ją tu zostawił, mógł ją od razu spakować i wywieść do Polski ze sobą. Jego dłonie zaczęły drżeć z nerwów, w myślach powracały mu obrazy z ich pierwszego spotkania. Kiedy beztrosko śmiała się, kiedy patrzyła na niego przerażona, bo nie spodziewała się kim jest. Jej słodkie usta na jego wargach, dostał momentalnie gęsiej skórki. Po godzinie, która była dla niego wiecznością wrócił Krzysiek. — I co, nadal nic? Zarezerwowałem dwa pokoje. 
 — Dzięki wielkie, nawet nie pomyślałem o noclegu... — Kuba machnął ręką, jednak przyjaciel uśmiechnął się tylko i pogłaskał go po ramieniu. 
 — Masz o czym myśleć, a to Londyn, nie ma tutaj problemu ze znalezieniem noclegu. 
 — Masakra Krzysiek, ja pierdole... — westchnął. 
 — Wyjdzie z tego, jest silna, wiesz sam ile razy życie próbowało ją złamać... Nie udało się, nie mogę cię zapewnić, że i tak będzie tym razem, ale szanse są duże. 
 — Sam się chyba zabiję, jak jej się coś stanie. 
 — Przestań pierdolić głupoty, dobrze? — podeszła do nich pani z rejestracji. Kuba zerwał się i stanął prawie na baczność. 
 — Dziewczyna ma wypłukany żołądek, została przewieziona na salę, gdzie śpi. Niestety było tam sporo leków uspakajających i nasennych, więc na razie jest w śpiączce i szczerze mówiąc nie wiemy ile to potrwa nim się obudzi. Dostała kroplówkę z adrenaliną do pobudzania akcji serca. Jeśli panowie chcą do niej jechać, to zapraszam na drugie piętro sala 093.
 — Dziękuję. — powiedział Kuba i udali się w stronę windy. Chwilę im zeszło nim odnaleźli się w tym wielkim szpitalu.  Przynależało do niego wiele budynków, których wygląd w życiu nie sugerowałby, że to szpital. Po kilku minutach stanęli przed salą. 
 — No wchodź... — ponaglił go Krzychu. 
 — Stary, a co jak ona się obudzi i zacznie mnie obwiniać. 
 — Nie masz pewności, więc panikuj wtedy, kiedy do tego dojdzie... Może obudzi się i padnie w twoje ramiona, dziękując ci, że jesteś, co? Pozytywne myślenie chłopie, bo bez niego daleko nie zajdziemy. — Krzysiek wyminął chłopaka i wszedł na salę, usiadł na jednym z fotelów przy łóżku. 
 — Boże, jaka ona jest blada... Prawie jak te białe ściany... — powiedział Kuba. 
 — No w sumie... Chociaż raz nie jest czerwona jak burak, bo ją zawstydzasz... — Kondracki pokręcił z niedowierzaniem głową. 
 — Weź, spierdalaj, co... Wolę już te rumieńce, niż ta trupią bladość. — sama myśl sprawiła, że go otrzepało. Usiadł koło łóżka i wziął dłoń dziewczyny, głaskał ją delikatnie... — Przepraszam maleńka, przepraszam, że mnie tam zabrakło, już nigdy mnie nie zbraknie, kiedy będziesz mnie potrzebować, przyrzekam ci...  — westchnął cicho. — Jak już się obudzisz, to zabiorę cię w jakieś fajne miejsce, gdzie odpoczniesz od tego syfu, gdzie możemy ją zabrać?
 — Ale, że na spokojnie, czy na imprezowo? — Krzysiek zaśmiał się cicho. 
 — Nie wiem, może tak i tak? 
 — W sumie to dobrze się bawiłem w Saint Tropez, ale na tym drugim wyjeździe. 
 — Racja, ten pierwszy był straszny. Może na Majorkę? 
 — Może, jak się obudzi, to sobie sama wybierze, co? — zaproponował czerwonowłosy z szerokim uśmiechem. 
 — To bardzo dobra myśl.

ATRAMENTOWE NOCE II Quebonafide FanfictionOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz