13

8K 575 1K
                                    

  Harry otworzył powoli oczy. Gdyby zrobił to parę sekund później, nie zobaczyłby znikającej za drzwiami blond czupryny. Zamrugał parę razy i usiadł. Czuł się nawet dobrze. Bolały go plecy i potylica, ale poza tym nic innego mu nie dolegało.

Nie zdążył sięgnąć po okulary, gdy do skrzydła szpitalnego wpadła cała drużyna z Hermioną i Ronem, wnosząc od groma błota. Za nimi szła sucha Ginny z lekkimi rumieńcami na policzkach. Wszyscy podbiegli do niego i stłoczyli się wokół jego łóżka.

- Harry! Jak się czujesz?- spytał głośno Fred.

   Jednak chłopak nie odpowiedział. Pomału wracała mu pamięć. Ponurak... dementorzy... kobieta... krzyk... Potter złapał się za głowę.

- Wygraliśmy?!- krzyknął i spojrzał z nadzieją na Georga- Będzie powtórka?!

- Diggory złapał znicz tuż po tym, jak spadłeś... Gdy zobaczył ciebie na ziemi, sam domagał się powtórki meczu, ale wygrał zgodnie z przepisami. Nawet Wood musiał to przyznać.

- W sumie to równy gość z tego Cedrika- powiedział pod nosem Fred.

- A gdzie Wood?- spytał Harry, gdy nie dostrzegł kapitana między zawodnikami.

- Pod prysznicem- mruknęła smutno Angelina.

   Brunet poczuł nagłe wyrzuty sumienia. Złapał się za włosy i zamknął oczy. Ten znicz był dosłownie centymetry od niego. Mógł go złapać i dopiero wtedy zemdleć. Brakowało tak niewiele...

- Daj spokój, Harry. Po raz pierwszy nie złapałeś znicza- powiedziała Hermiona, której oczy były czerwone od płaczu.

- No ba! Jeśli Puchoni przegrają z Krukonami, a my pokonamy Krukonów i Ślizgonów to wygramy!- krzyknął Fred.

Potter nadal milczał. Po raz pierwszy przegrał mecz quidditcha. Przecież tak mało brakowało do zwycięstwa... Popełnił ogromny błąd. Wszystko teraz zależy od kolejnego meczu Puchnów, a Cedrik jest naprawdę dobrym graczem.

- Czy ktoś zabrał mojego Nimbusa?- spytał, gdy zdał sobie sprawę, że miotła nie spadała wraz z nim.

- Twoja miotła... Wiatr ją zdmuchnął i ona ten...- zaczął cicho Ron.

- Ona rąbnęła w wierzbę bijącą. Raczej jej nie odzyskasz- dokończył George.

- CO?- krzyknął przerażony chłopak.

- Zostały z niej tylko drzazgi- szepnęła Hermiona.

- No nie...

***

   Wyszedł ze skrzydła szpitalnego dopiero po weekendzie. Nie wspomniał nikomu o ponuraku, którego zobaczył tuż przed przybyciem dementorów. Hermiona wyśmiałaby go. Poza tym borykał się z silnym poczuciem winy za przegraną w meczu. Wood oczywiście oznajmił mu, że nic się nie stało, nie powinien się za to biczować, ale Harry widział w jego oczach głęboki smutek.

Potter nie miał wątpliwości, że kobieta krzycząca na boisku, to jego matka. Najpewniej dementorzy odkopali bardzo stare wspomnienie bruneta, wspomnienie śmierci rodziców. Harry każdej nocy słyszał ten przeraźliwy śmiech Voldemorta, który towarzyszył błaganiom jego matki o to, aby czarnoksiężnik oszczędził jej malutkiego synka. Budził się wtedy lepki od potu cały roztrzęsiony z mokrymi od łez policzkami. Ledwo pamiętał swoich rodziców, ale musieli go naprawdę kochać. To tylko potęgowało ogromną tęsknotę za nimi. Poświęcili za niego życie, a to najwyższy dowód miłości.

Malfoya ręka oczywiście od razu się zaleczyła po wypadku Pottera. Wredny blondyn na każdym kroku wyśmiewał się z okularnika, ale w sumie Harry'ego to zbytnio nie ruszało. Był skupiony na sobie i swoich problemach, a miał ich dość sporo.

Wszystko jest złudne /DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz