69

5.3K 449 592
                                    

  Uderzył o rozmokłą glebę. Puchar wypadł mu z dłoni chwilę wcześniej. Uniósł głowę i rozejrzał się uważnie. Cmentarz? Za wielkim cisem majaczył kościół, a na zboczu wzgórza wznosił się piękny dom. Harry przetarł okulary. Dlaczego pojawili się w takim miejscu? To część turnieju?

- Puchar świstoklik- szepnął Cedrik jakby bał się zakłócić spokój zmarłych.

- Ktoś idzie- mruknął Potter, gdy dojrzał w ciemności ludzką sylwetkę.

Zmróżył oczy. Co niosła niska postać? Niemowlę? Może tobołek? Brunet zaczął coraz bardziej się niepokoić. Byli na cmentarzu sam na sam z dziwnym człowiekiem.

Nagle zielonooki padł na ziemię i przyłożył dłoń do czoła. Blizna paliła niczym nagrzany pręt. Jęknął głośno. Nieświadomie zaczął drapać czoło jakby chciał pozbyć się okropnej blizny. Cedrik szybko przy nim ukląkł. Nie wiedział, co robić.

- Harry, Harry, co się dzieje?- spytał spanikowany Diggory.

Potter jednak nie odpowiedział. Ból rozchodził się coraz dalej. Złapał się za skronie. Miał ochotę uderzyć głową o mokrą glębę. Przegryzł niechcący wargę. Słodki smak krwi wypełnił jego usta.

- Zabij niepotrzebnego- usłyszeli chrypliwy głos.

- Avada kedavra!

Okularnik otworzył szybko oczy. Tuż obok jego twarzy przemknęło zielone światło i ugodziło Cedrika. Harry cudem zarejestrował jak Puchon pada na ziemię. Nagle ból ustąpił, jakby był tylko złudzeniem. Brunet ciężko oddychając, przyłożył policzek do ust Cedrika. Nie oddycha...

Potter spojrzał prosto w zimne oczy przyjaciela. Tak skończył jeden z najpopularniejszych uczniów w szkole? Honorowy czarodziej z wielkimi ambicjami? Skonał na cmentarzu uderzony śmiercionośnym zaklęciem? Zielonooki nie zdążył nawet zapłakać. Ktoś chwycił go za ramiona i siłą zmusił do wstania.

Nie patrzył na oprawcę. Wzrok ciągle miał wbity w sztywne ciało Cedrika. Nagle został pchnięty na grobową płytę. Dopiero wtedy spojrzał na zakapturzonego człowieka. Sięgnął po różdżkę, ale oplotły go więzy od szyi po kostki, przytwierdzając chłopaka do zimnej płyty.

- Puść mnie!- huknął Harry, mimo iż wiedział, że nieznajomy raczej nie posłucha rozkazu.

Zakapturzony mężczyzna jednak nie odpowiedział i zaczął sprawdzać więzy. Macał je dłońmi, szukając poluźnionych miejsc. Wtedy Potter zauważył, że czarodziejowi brakuje jednego palca.

- To ty!- krzyknął Gryfon. Zaczął się szarpać. Zobaczył, że ręka Glizdogona jest blisko jego twarzy. Bez wahania ugryzł ją najmocniej jak potrafił. Mężczyzna krzyknął i uderzył okularnika tak mocno, że prawie spadły mu okulary.

Śmierciożerca zabrał Potterowi różdżkę, która tkwiła przy pasie stroju zielonookiego. Glizdogon poszedł gdzieś na bok. Harry nie mógł śledzić go wzrokiem przez więzy. Zamiast tego wpatrywał się w ciało Puchona i puchar leżący niewiele dalej.

- Wracaj tu, szmaciarzu, tchórzu, psie! Gdzie polazłeś, zdrajco?! Mnie też zabijesz jak Cedrika?!

Cisza, którą przerwał szelest u stóp bruneta. Okularnik spojrzał w dół. Wielki wąż wpatrywał się w niego przerażającymi ślepiami. Potter dobrze wiedział, że to Nagini, którą widział niejednokrotnie w swoich snach.

Glizdogon pojawił się w zasięgu wzroku Gryfona. Ciągnął za sobą ogromny kocioł wypełniony jakąś cieczą. Sapał przy tym niezwykle głośno. Zatrzymał się niedaleko płyty nagrobnej. Tobołek, który mężczyzna trzymał w dłoniach zaczął poruszać się gwałtownie. Pod kotłem buchnęły płomienie. Nagini odpełzła, znikając w ciemnościach.

- Pospiesz się- usłyszał chrapliwy głos, a nad tajemniczą cieczą w kotle pojawiły się kolorwe iskry.

- Gotowe, panie- mruknął Glizdogon i rozwinął materiał zakrywający tajemniczą postać.

Harry poczuł, że go mdli. To coś miało kształt skulonego i niezwykle chudego dziecka. Bezwłose, jakby pokryte łuskami, czerwonoczarnawe stworzenie posiadało czerwone oczy i podłużne dziury zamiast nosa. Obrzydliwa postać podniosła wątłe rączki i zarzuciła je Glizdogonowi na szyję. Mężczyzna złapał stworzenie za ramiona i wrzucił do kotła. Buchnęły iskry, a płyn zabulgotał.

- Utop się- syknął Potter, domyślając się, że straszna postać jest tak naprawdę Voldemortem.

Nagle ostry ból ponownie przeciął jego bliznę. Jęknął i zamknął oczy. Zaczął się szarpać, chcąc uwolnić przynajmniej dłonie, które mógłby przyłożyć do piekącej niemiłosiernie blizny. Krzyknął. Czuł, że zaraz eksploduje mu głowa.

- Kość ojca, dana nieświadomie, odnów swego syna- zaczął recytować Glizdogon. Powierzchnia grobu u stóp Pottera pękła. Ze szczeliny wyleciał szary dym, który łagodnie wpadł do kotła. Wystrzeliły iskry, a dotąd przezroczysta ciecz przybrała jadowicie niebieską barwę.

- Ciało sługi...- Glizdogon załkał głośno i wyjął cienki nóż- dane z ochotą- skrzywił się i przyłożył ostrze do skóry- ożyw... swego pana.

Nóż uniósł się i zaczął szybko opadać. Harry na szczęście zdążył zamknąć oczy. Usłyszał tylko jak coś uderza o ziemię. Zebrało mu się na wymioty. Słyszał głośne krzyki i płacz Petera niezwykle wyraźnie. Po chwili coś wpadło do kotła. Potter delikatnie uchylił powieki. Nie zobaczył jednak płaczącego metr dalej Glizdogona, a twarz mężczyzny parę centymetrów od twarzy chłopaka.

- Krwi wroga- zaczął Śmierciożerca, ale okularnik przerwał mu, plując prosto w jego usta.

Ponownie dostał w twarz. Okulary wisiały teraz tylko na jednym uchu. Mimo to brunet nie żałował. Miał ochotę zrobić to ponownie, ale Glizdogon odsunął się znacznie.

- Krwi wroga odebrana siłą wskrzeć swego przeciwnika- wyrzucił szybko mężczyzna, ściskając kikut.

Wyjął nóż. Wręcz z satysfakcją naciął przedramię Pottera i przyłożył do rany szklaną fiolkę, napełniając ją krwią. Harry nie wiedział już na czym się skupić. Przez potworny ból głowy miał już mroczki przed oczami. Dojrzał, że po dolaniu krwi do kotła ciecz przybrała biały kolor. Chłopak zamknął oczy.

- Utop się, niech coś się nie uda- szeptał jakby w amoku. Usłyszał lekkie pyknięcie, ból powoli ustępował.

Gryfon z ulgą wypuścił powietrze. Chłodny nagrobek szybko wychłodził mu rozgrzaną głowę. Brunet jednak bał się otworzyć oczy. Co ujrzy? Zwłoki czy strasznego Voldemorta we własnej osobie?

- Odziej mnie- rozległ się zimny głos i Potter miał już pewność, że przywódca Śmierciożerców ma się dobrze.

Harry otworzył oczy. Glizdogon siedział na ziemi, tuląc do siebie kikut. Obok niego stał sam Mroczny Pan przykryty czarną szatą. Jego twarz bielsza była od nagiej czaszki, a wielkie, szkarłatne jak krew oczy wpatrywały się w Gryfona. Płaski jak u węża nos ze szparkami zamiast nozdrzy z lekkim świstem wdychał i wydychał powietrze. Lord Voldemort narodził się na nowo.

Potterowi zaschło w ustach. Senny koszmar stał się prawdą. Chude dłonie mężczyzny z długimi palcami błądziły po łysej głowie, jakby czarodziej chciał się upewnić, że wszystko jest na swoim miejscu. Nagini podpełzła do niego i zaczęła krążyć wokół stóp swego pana.

Voldemort odwrócił wzrok od Harry'ego i wyjął różdżkę, pogładził ją pieszczotliwie z tęsknotą. Rzucił zaklęcie bez wymawiania ani jednego słowa. Kikut Glizdogona zaczął się wydłużać przybierając srebrny kolor. Po chwili Peter miał już nową kończynę. Przestał szlochać. Zaczął dziękować swojemu panu na kolanach.

- To za twoją wierność- oznajmił niedbale Mroczny Pan i złapał Glizdogona za nadgarstek normalnej ręki. Śługa pisnął cicho, ale nie sprzeciwił się Voldemortowi. Ten podwinął rękaw lekko porwanej szaty. Oczom Pottera ukazał się Mroczny Znak, który widział na meczu quidditcha.

Riddle pogładził palcami wyblakłą czaszkę z wężem i przyłożył do niej różdżkę. Glizdogon syknął cicho, a znak przybrał ciemny jak węgiel kolor. Harry poczuł lekkie ukłucie w okolicach blizny.

- Ilu zachowało dość odwagi, aby powrócić, kiedy to poczują?- spytał Voldemort i rozejrzał się po cmentarzu. Jego wzrok zatrzymał się na Potterze.

Wszystko jest złudne /DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz