Sto dementorów, dwieście przegniłych dłoni wyciągniętych w jego stronę. Zakapturzone postacie krążące wokół nich odcinały drogę ucieczki. Syriusz leżał na ziemi i zasłaniał rozpoczliwie uszy. Krzyczał z żałości. Musiał słyszeć coś okropnego z przeszłości, coś tak strasznego jak krzyki matki Harry'ego przed śmiercią.
- Expecto patronum!- krzyknął Potter, ale niewiele to dało, z jego różdżki wystrzeliło tylko niewielkie światełko, które zmusiło strażników Azkabanu do niewielkiego cofnięcia się. Szybko jednak znikło, a dementorzy wrócili na swoje miejsca, krążąc wokół nich jak głodne sępy.
- Expe...- szepnęła Hermiona, ale głos jej uwiązł w gardle.
Dziewczyna nagle padła na kolana. Mrocznych postaci było zbyt wiele, aby mogły się podzielić jednym Syriuszem. Harry czuł, że wiotczeją mu mięśnie, nie widział już praktycznie nic na oczy. Miał wrażenie, że znajduje się w środku czarnej zamieci. Zimno przenikało jego ciało, a z dłoni wypadła różdżka. Zdrętwiałe palce nie były w stanie dłużej jej utrzymać. Potter zrobił krok do przodu, ale jego nogi zdawały się zamienić w małe wykałaczki. Nie utrzymały jego ciężaru. Chłopak upadł na ziemię. Przez pochylenie terenu przeturlał się dwa razy. Leżał na zimnym lodzie. Przed jego twarzą powiewała czarna szata dementora.
- A więc to koniec...- szepnął do siebie, wiedząc, że na Hermionę i Syriusza nie ma co liczyć. Pewnie oboje już odpłynęli.
- Przepraszam- dodał, gdy jego powieki zrobiły się niezwykle ciężkie. Gdzieś między ochrypłymi świstami dementorów usłyszał krzyk Lily Potter i ohydny śmiech Voldemorta.
Nagle gdzieś z lewej dostrzegł niebieskie światło. Odwrócił ostatkami sił głowę w tamtą stronę. Przepiękny patronus rzucił się na dementorów i nastała ciemność.
***
Harry obudził się na łóżku w skrzydle szpitalnym. Głowa bolała go niesamowicie. Poczuł słodki zapach. Nie zdążył otworzyć oczu, gdy przytknięto mu do ust kubek z ciepłym kakao. Pani Pomfrey kazała mu wypić wszystko do końca, nie czkejąc na to aż chłopak pojmie, gdzie jest i ile spał. Zdąrzył tylko zlokalizować, że po jego prawej i lewej stronie leżą Syriusz, Ron i Hermiona, a przy drzwiach stoją dwaj wysocy strażnicy. Najpewniej mieli oko na Blacka.
Dopił kakao i opadł na miękką poduszkę. Nagle zrobiło mu się o wiele lepiej. Czekolada to jednak najlepsze lekarstwo po wysysaniu szczęścia z człowieka. Harry powoli usiadł, mimo że pani Pomfrey przed podejściem do Hermiony wyraźne mu zakazała.
Nagle do sali wszedł minister w towarzystwie dyrektora i jakiegoś ciemnoskórego mężczyzny. Wszyscy trzej wyglądali na przejętych i zawzięcie o czymś dyskutowali. Dopiero wtedy, gdy podeszli do łożka Pottera zamilkli. Knot i nieznajomi spojrzeli wymownie na Dumbledore'a.
- Harry- zaczął- Draco opowiedział nam niesamowite rzeczy... jakoby Black był tak naprawdę bohaterem, a do tej pory martwi Pettigrew zabójcą. Możesz nam powiedzieć, co się stało?
- Ja... To znaczy... Byłem w chacie i Syriusz... myślałem, że chce mnie zabić, ale to cały czas chodziło o szczura... to Parszywka szukał w naszej wieży, nie mnie... On zamienił się z Peterem w ostatniej chwili i nie wiedział o tym, że on pracuje od dawna z Volde...
- Nie wymawiaj tego imienia- powiedział szybko minister, zaciskając pulchną dłoń na swojej szacie w purpurowe grochy.
- Harry, spokojnie. Kto wydał twoich rodziców?- spytał łągodnie dyrektor.
- Peter, to był on, odciął sobie palca, aby wszyscy uważali go za bohatera.
- Dobrze. O tym opowiedzą nam pan Black i pan Weasley... Harry, co sądzisz o Blacku?
CZYTASZ
Wszystko jest złudne /Drarry
Random,,Twoje wargi, które muskają moje usta na dobranoc. Twoje zielone oczy przepełnione odwagą. Twoją czuprynę stroniącą od szczotki czy grzebienia. Twoje czyste serce, które mimo zaznanego cierpienia zawsze wybiera dobro. Twoje serce, które podałeś mi...