33

6.6K 553 317
                                    

   Słońce świeciło niebywale jasno tego dnia, a nieba nie zakrywała żadna chmurka. Dopiero pod wieczór zrobiło się zimniej, a stara posiadłość Riddle'ów wyglądała jeszcze groźniej niż zazwyczaj. Na piętrze w starej sypialni pierwszych właścicieli dworku palił się ogień w kominku.

-Glizdogonie- odezwał się wysoki i zimny głos, od którego każdemu serce podeszłoby do gardła- Przysuń mnie bliżej kominka, Glizdogonie.

- Tak jest, panie- szepnął Peter, pchając fotel w stronę ciepłego ognia. Zatrzymał mebel dopiero wtedy, gdy dzieliło go od kominka mniej niż pół metra.

- Od razu lepiej... Musisz wysłać w moim imieniu list do Pottera.

- Znowu?

- Tak. Musimy go zaciagnąć do nas, Glizdogonie. Bez jego krwi nie odżyję.

- Możemy użyć innego czarodzieja- zaproponował cicho mężczyzna, bojąc się, że zostanie za to zbesztany.

- Masz rację... ale ja chcę Pottera. Jego krew będzie najlepsza, najsilniejsza. Krew człowieka, który mnie pokonał.

- Nie będzie łatwo go dopaść. Jest pilnowany- oznajmił Glizdogon, nalewając do kubka mleka.

- Uda nam się. Śmiesz wątpić w mój spryt?

- Oczywiście, że nie, panie!- krzyknął przerażony Peter.

- Skontaktuj się w moim imieniu z Malfoyami. Niech zaczną zbierać moich popleczników.

- Dobrze, panie- szepnął animag, przysuwając kubek z mlekiem do ust Voldemorta.

- Tak bardzo chciałby już go mieć, Glizdogonie...

***

   Obudził się zlany potem z szeroko otwartymi ustami jakby chciał krzyczeć, ile sił w piersiach, ale nie mógł. Dogocząc ze strachu usiadł, a przed oczami nadal widział pokój w starej rezydencji Riddle'ów, w którym dokonano zbrodni na starym ogrodniku. W pamięci najbardziej wyrył mu się wąż i oślepiające, zielone światło.

Blizna paliłą go niemiłosiernie, jakby ktoś przyłożył do niej rozgrzany do białości pręt. Bał się, mimo iż Voldemort nie mógł go znaleźć w pokoju na Privet Drive. Nie pamiętał, jak wyglądał Czarny Pan, ale dokładnie zapamiętał czarny płaszcz i wychudzoną, zmęczoną twarz Glizdogona. Czuł też ciepło wydobywające się z kominka i słyszał pusty śmiech Voldemorta. Harry włożył na nos okulary, popędził do łazienki i spojrzał na swoje odbicie w lustrze, które sam czyścił ledwie pięć godzin temu.

Był niesamowicie blady, a pod jego oczami widniały fioletowe sińce, jakby wcale nie spał tej nocy. Blizna wyglądała jak zwykle, mimo iż paliła chłopaka niemiłosiernie. Zaróżowione wargi zdrżały, a Harry nie mógł tego opanować. Zdjął okulary i przemył twarz zimną wodą.

Dobrze wiedział, że to nie był sen. To musiała być wizja. Sny nie są tak realistyczne, tak dokładne, jak świeże wspomnienie. Brunet przetarł ręcznikiem powieki. Położył trzęsące się dłonie na umywalce, napierając na nią całym swoim ciężarem. Zaczął oddychać głęboko, jak poleca się ludziom podczas ataku paniki.

- Voldemort zabił- szepnął, widząc w lustrze zamiast siebie wyraźną twarz staruszka, mimo iż chłopak nie miał na nosie okularów. Nie wiedział, kim jest mężczyzna, co robił w rezydencji i czy był czarodziejem.

Im dłużej chłopak myślał nad dziwnym snem, tym bardziej on się zacierał, a wszystko zaczynało się zlewać. Chciał zatrzymać w pamięcie jak najwięcej szczegółów, ale one uciekały jak woda przez palce. Zostały zeledwie nieliczne kropelki wspomień.

- Staruszek, Voldemort, wąż... Nagini, Glizdogon, stara sypialnia, morderstwo- powtarzał te słowa jak mantrę, idąc do swojego pokoju.

  Wszedł do pomieszczenia i od razu chwycił różdżkę, jakby spodziewał się, że w kącie stoi Czarny Pan gotowy go zabić. Rozejrzał się uważnie. Było tu wiele niezwykłych, czarodziejskich rzeczy, ale nigdzie Harry nie zauważył niczego podejrzanego. Podszedł do okna i wyjrzał na skąpaną w lekko pomarańczowym blasku leniwej latarni ulicę. Jedyną żywą istotą w zasięgu jego wzroku był szary kot, który zapewne w chwili narodzin miał śnieżnobiały kolor, ale ubrudził się w śmieciach i pyle.

Harry zaciągnął szybko stare zasłony, które Petunia miała wyrzucić do śmieci miesiąc temu, ale zapomniała i zasłony z wieloma innymi rzeczami zostały wciśnięte do garażu. Na szczęście podczas sprzątania tego właśnie pomieszczenia brunet uratował parę rupieci od wylądowania na wysypisku.

Potter schował się pod kołdrę, ale nie mógł zasnąć. Musiał podzielić się z kimś swoim snem. Niestety Dudleya kompletnie to nie zainteresuje i jeszcze da Harry'emu solidnego kuksańca na pożegnanie, a o wujostwie nie ma co wspominać. Nienawidzą wszystkiego, co jest choć trochę związane z magią, nawet iluzjonistów na jarmarkach.

***

    Następnego dnia Harry wciąż był zaniepokojony dziwnym snem. Nie bolała go już blizna, a wargi przestały dawno drżeć. Myślał gorączkowo do kogo napisać. Musiał się komuś wygadać, komuś, kto go nie osądzi o histerię czy nie pobiegnie z brunetem pod pachą do Dumledora. Potter westchnął i spojrzał na biurko pełne kartek urodzinowych. Dosytał ich łącznie osiem, z czego sześć od Weasleyów, jedną od Hermiony i jedną od Malfoya z napisem: ,,Mam nadzieję, że to twoje ostatnie urodziny".  Gryfona niezywkle dziwiło, że blondyn wiedział, kiedy Harry obchodzi urodziny.

Gdy wrócił wspomnieniami do ostatniego tygodnia roku szkolnego, nagle go olśniło. Przecież Syriusz był jego ojcem chrzestnym, człowiekiem doświadczonym w czarnej magii, inteligentnym i wyrozumiałym. Na pewno nie wyśmieje Harry'ego i nie będzie panikował, ale też nie zbagatelizuje problemu. Nie zwlekając ani chwili dłużej, Potter wziął pióro i pergamin. Miał tylko nadzieję, że Hedwiga już wraca z nocnych łowów.

***

   Pewnego popołudnia, gdy Harry zmiatał schody, do drzwi zapukał stary listonosz z wielką, niebieską torbą. Vernon nie był zachwycony, gdy przeczytał list na średniej wielkości kartce papieru. Od razu przeniósł wzrok na Pottera i wypuszczał co parę sekund z ust powietrze, jakby wypompowywał w ten sposób złość.

- To o tobie- powiedział w końcu.

- O mnie?- spytał słabo Harry, bojąc się, że znowu jakimś cudem przeskrobał w Ministerstwie Magii.

Vernon spojrzał na niego spod byka i niechętnie zaczął czytać:

Szanowni Państwo,

   Nie było nam dane się spotkać, ale jestem pewna, że Harry opowiadał Państwu o moim synu Ronie, to jego najlepszy przyjaciel.
   Zapewne mówił też o finale mistrzostw świata w quidditchu, który odbędzie się w przyszły poniedziałek wieczorem, a mojemu mężowi Arturowi udało się dostać bilety dzięki znajomościom w Departamencie Czarodziejskich Gier i Sportów.
   Mam nadzieję, że pozwolą nam Państwo zabrać Harry'ego na mecz, jako że jest to jedyna w życiu okazja. Wielka Brytania nie była gospodarzem mistrzostw od trzydziestu lat i bardzo trudno o bilety. Bylibyśmy naprawdę wdzięczni, gdyby Paśtwo pozwolili Harry'emu gościć u nas aż do końca wakacji, oczywiście odprowadziłabym go bezpiecznie na pociąg do szkoły.
   Bylibyśmy wdzięczni, gdyby Harry wysłał nam odpowiedź w zwykły sposób, ponieważ mugolski nigdy u nas nie był i raczej by nie trafił.

      Oczekując na rychły przyjazd Harry'ego,
      łączę wyrazy szacunku

Molly Weasley

PS. Mam nadzieję, że nakleiłam dostateczną liczbę znaczków. Pierwszy raz korzystał z takiego sposobu dostarczania poczty.

  Potter zerknął na kopertę, która leżała pod nogami wuja. Była cała pokryta znaczkami, a wolny od naklejki pozostał tylko kwadracik z adresem Dursleyów. Chłopak z trudem powstrzymał uśmiech, który chciał wkraść się na jego twarz.

Wszystko jest złudne /DrarryOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz