Na drewniany blat stołu padały poranne promienie słońca przedostającego się przez niedomknięte żaluzje w oknie, z którego roznosił się widok na ulice przedmieść Londynu. W powietrzu widać było unoszące się i powoli opadające drobinki kurzu. Mieszkanie wypełniała cisza przerywana jedynie odgłosem metalowej łyżeczki uderzającej o ścianki kubka. Dookoła unosił się zapach świeżo zaparzonej kawy. Ciepłe, letnie powietrze wpadało do środka przez uchylone okno, dopełniając sielanki tamtego dnia.
– Szlag by to trafił – mamrotał pod nosem mężczyzna, zakłócając harmonię panującą wokół rzucanymi co chwilę wulgaryzmami.
Mężczyzna ten siedział ze skrzyżowanymi pod stołem nogami, a zimne kafelki drażniły jego bose stopy. Opierał łokcie o blat stołu, podtrzymując przy tym swoją głowę – nadzwyczaj ciężką. Ciemne kosmyki włosów opadające mu na twarz pozostawały w nieładzie, odsłaniając bliznę na czole. Poplamiona, rozciągnięta koszulka i lekko za duże spodenki-bokserki dopełniały obrazu nędzy i rozpaczy jaki reprezentował sobą Szef Biura Aurorów o godzinie dziewiątej trzydzieści siedem w poniedziałek. Zdecydowanie nie było to jego najlepsze wydanie, a tym bardziej godne stawiania za wzór do naśladowania przez społeczeństwo.
Harry uniósł powoli wzrok, lecz ujrzał przed sobą jedynie puste krzesło. Nie siedziała na nim osoba, którą pragnął ujrzeć. I chyba dużo bardziej by się zmartwił, gdyby rzeczywiście tam była. Miał niemały mętlik w głowie, a doprawiła go myśl, że chyba powinien już siedzieć za biurkiem w pracy. Chyba, bo do końca nie był pewny, czy aby na pewno trwał poniedziałek. Nie był też pewny czy to, co usłyszał to świergot ptaków za oknem, czy może jednak przywracający świadomość do świata żywych dzwonek do drzwi. Już chciał odkrzyknąć, że jest otwarte, gdy zdał sobie sprawę, że chyba jednak jest zamknięte, a głos uwiązł mu w gardle. Z tej też racji powlókł się do przedpokoju, przecierając zaspane wciąż oczy.
– Kac morderca? – spytała szatynka, bezceremonialnie przekroczywszy próg i spojrzawszy na mężczyznę. – Kac morderca.
Kobieta usiadła przy stole w kuchni na – jeszcze przed chwilą – pustym miejscu, zdecydowanie nieprzeznaczonym dla niej. Chwyciła kubek stygnącej powoli już kawy i przyciągnęła do siebie, uśmiechając się delikatnie. Harry postanowił nie komentować faktu, iż picie jego kawy z rana nie jest wskazane, między innymi dlatego, że dalej ciężko było mu się wysłowić. Hermiona Granger była jego kompletnym zaprzeczeniem tego dnia. Schludnie ubrana, włosy idealnie ułożone opadały na jej ramiona, a delikatny makijaż podkreślał urodę. Ani trochę nie wyglądała na zmęczoną życiem czy też rozczarowaną czymkolwiek.
– Wcale nie – udało mu się odpowiedzieć zachrypniętym głosem po dłuższej chwili.
Nie wiedział, dlaczego tak się czuje. Nie pamiętał też zbyt dokładnie, co działo się poprzedniego wieczora, ale przecież zawsze miał mocną głowę. Wątpił jednak, by mógł się doprowadzić aż do takiego stanu tak po prostu. W głowie szumiało mu, gdy siadał przy stole. Zmierzwił ręką włosy i zmrużył oczy, spoglądając na przyjaciółkę. Kobieta przyglądała mu się uważnie bacznym wzrokiem.
– Jasne – przytaknęła ironicznie. – Słuchaj, Harry. Przyszłam w konkretnym celu.
Młody, bo mający dwadzieścia sześć lat, Potter uniósł brew w geście zdziwienia i potarł ręką nieogoloną brodę, interesując się, co może sprowadzać do niego pracowniczkę Departamentu Przestrzegania Magicznego Prawa. Co tym razem zrobiłem? Obstawiał, że to musiało być jakieś poważne niedopatrzenie, skoro przysłali Hermionę, a nie innego randomowego pracownika. Pytanie tylko co, bo nie przypominał sobie żadnych potencjalnych niedopatrzeń lub nagięcia przepisów. Westchnął głęboko i zamknął na chwilę oczy, ostatecznie pozbywając się myśli o powrocie do ciepłego łóżka i miękkiej pościeli.
CZYTASZ
Sztuka konwersacji
Fanfiction"Czuł się, jakby mówił do ściany. A mówił do drzwi" Zbiór śmiesznych i żartobliwych - czasami sprośnych - ale i nadzwyczaj często smutnych i wzruszających, krótkich opowiadań o tematyce uniwersum Harry'ego Pottera. Głównie Dramione, ale i wiele, wie...