56

269 24 5
                                    

      W ich domu nigdy nie było ani głośno, ani tłoczno. Teraz ich dom należał już tylko do niego, a cisza panująca wokół przytłaczała go jeszcze bardziej niż puste pomieszczenia na każdym piętrze. W powietrzu unosił się kurz i z wolna opadał na stare meble z ciemnego drewna. Przez lekko rozchylone, ciężkie zasłony w ciemnym odcieniu szarości z trudem do salonu wdzierały się promienie popołudniowego słońca, padając na marmurową posadzkę.

      Jego życie w Malfoy Manor dzieliło się na dwa okresy. Jeden — jeszcze z czasów nauki w Hogwarcie — o którym najchętniej by zapomniał, gdy wręcz nienawidził wracać do potężnej posiadłości. I drugi, w którym najlepiej w ogóle nie opuszczałby domu i rodziny lub wracał do niego najszybciej jak się da. Tego, na przekór wszystkiemu, pięknego i słonecznego dnia po raz pierwszy od naprawdę wielu lat przekroczył próg drzwi wejściowych z bolącym sercem i szczerą niechęcią. Już chyba wolałby skoczyć z pobliskiego mostu i utonąć w lodowatej wodzie niewielkiej rzeki.

      Wszedł do sypialni, ściągając z ramion swoją czarną marynarkę, po czym przewiesił ją przez oparcie brązowego, skórzanego fotela stojącego w rogu pomieszczenia. Przelotnie spojrzał na duże łóżko przykryte czerwoną narzutą marszczącą się w wielu miejscach, jakby ktoś dopiero co na niej leżał. Nie chciał nawet myśleć o tym, jak ciężko będzie mu ponownie zasnąć. Nawet po swojej stronie, o jej nie wspominając. Rozpiął kilka guzików swojej ciemnej koszuli, gdy tylko odrzucił na fotel także czarny krawat. Oparł się ciężko o blat machoniowej toaletki. Wszędzie wciąż unosił się jego ulubiony, a zarazem tak raniący duszę zapach perfum stojących pod lustrem. Przyglądał się swojemu odbiciu od dłuższej chwili, westchnąwszy głęboko. Twarz miał pokrytą wieloma zmarszczkami i innymi znamionami upływającego czasu. Jego włosy — już nie tak gęste jak dawniej — wiele lat temu utraciły kolot platynowego blondu na rzecz siwizny.

      Gdy tak przyglądał się sobie, doszedł do wniosku, że już niedługo nadejdzie jego kolej. Jednak nie ta myśl była powodem, dla którego kolejny raz tego dnia (i tygodnia) po skórze bladych policzków mężczyzny zaczęły spływać słone łzy. Łzy spowodowane stratą bliskiej osoby — czasami zastanawiał się, czy ktoś będzie za nim tak płakał; nadmiarem wspólnych wspomnień związanych z tym domem i niemożnością stworzenia nowych, jeszcze lepszych. Nigdy więcej.

      Dlatego gdy wyszedł na przestronny korytarz, unosząc ręce, tak jakby chciał kogoś objąć i złapać czyjąś dłoń, zaniósł się głośnym i rozdzierającym serce — wręcz histerycznym — płaczem. Zaczął poruszać się w przód i w tył, kołysać się na boki, będąc wstrząsanym drganiem całego ciała od wylewanych łez. Zupełnie jakby z kimś tańczył.

      To było zdecydowanie jego ulubione wspomnienie. Ich wspólna tradycja. Najlepszy ze wszystkich zwyczajów. Zawsze gdy tak tańczyli, przemierzając cały dom, w którym nie było nikogo oprócz nich, śmiali się do rozpuku, płakali razem i przeżywali najbardziej wartościowe chwile w swoich życiach. Smutek w jaki wprawiała go świadomość, że już nigdy nie będzie tak jak wcześniej, był nie do opisania. Teraz, co prawda, też tańczył, wyobrażając sobie, że trzyma ukochaną w swoich ramionach. Jego nogi nie odmawiały wcale posłuszeństwa, lecz nie prowadziły go w tańcu już tak samo jak robiły to kiedyś, gdy tańczył z nią.

***
tym razem dłużej i już nie tak wesoło. :/
jak Wam się podoba?

Sztuka konwersacjiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz