Rozdział 38

144 17 13
                                    

Nie sądziła, żeby spędziła na szlochaniu wiele czasu. Wybuch był nagły i wyczerpujący, ale także bardzo krótki. Szybko skończyły się jej łzy i została jedynie z poczuciem rozbicia, które wywołało tych kilka minut spędzonych na płaczu. Nie wiedziała, co powinna zrobić i jak się zachować. Nie czuła się gotowa na powrót przed kamerę. Pomijając to, że jej wygląd w tej chwili z pewnością nie był tym stanem, w jakim chciała się komukolwiek pokazywać, a co dopiero jemu, to również psychicznie nie czuła się na siłach, żeby prowadzić rozmowę i odpowiadać na pytania. Było jej wstyd, że tak się rozkleiła, w dodatku w taki sposób, że dopiero jego reakcja dała jej do zrozumienia, że zaczęła płakać. Było jej też wstyd, że nie potrafiła się pozbierać i powstrzymać, że własne reakcje zmusiły ją do tego, że musiała uciec i schować się na dłuższą chwilę, każąc mu czekać na to, aż nad sobą zapanuje. Najgorsze było to, że właściwie nawet nie wiedziała w tamtej chwili, dlaczego tak się stało i co wywołało w niej aż takie emocje, że kompletnie się rozkleiła. To co powiedział Namjoon było dla niej obezwładniające. Myśl, że istniał na tym świecie ktoś, kto potrafił ją zrozumieć w takim stopniu jak on i kto potrafił powiedzieć tylko na podstawie jej kilku wypowiedzi, gdzie dokładnie się znajdywała w swojej psychice oraz potrafił wierzyć w nią i mówić o niej w tak poruszający ją sposób, sprawiała, że czuła się bezsilna wobec tych emocji, które w niej to wzbudzało, a których nie potrafiła do końca nazwać i za które było jej w tamtej chwili głupio, bo wydawały jej się nieuzasadnione, gdyby patrzyła na nie oczami kogokolwiek innego. Nawet w niej samej była myśl, że reagowała nieodpowiedni i wygłupiła się przed nim. Czy miała przecież powód do płaczu? Czy dał jej go tymi słowami, które powiedział? Sama nie potrafiła wskazać, która część jego wypowiedzi tak mocno ją dotknęła, że warte to było tego, żeby straciła nad sobą kontrolę w ten sposób. Potrafiła wskazać jedynie, że myśl o tym, że ją rozumiał i że uważał ją za osobę godną tego, by patrzyła na siebie z większą miłością i zrozumieniem, sprawiła, że poczuła się przytłoczona, bo nie potrafiła tak na siebie spojrzeć. Potrafił znaleźć dla niej zrozumienie, którego ona sama dla siebie nie miała. Dostrzec kolory, których ona nie widziała, zamknięta w spalonych miejscach swojej duszy czy umysłu. Wierzył w to, że miała w sobie coś, czego ona nie umiała w sobie po tym wszystkim zobaczyć, bo uwięziona była w myśleniu, że była wydrążona, beznadziejna i niewarta nawet własnej miłości. Nadal nie wierzyła w tę jego wizję siebie i sądziła, że umiał powiedzieć jej to tylko dlatego, że nie był nią i nie wiedział wszystkiego o tym, co działo się wewnątrz niej. Wiedział, jak mogła się czuć i była pewna, że był w tych samych miejscach co ona, że tak samo tkwił kiedyś lub nawet teraz w takim myśleniu, które i ona miała. Ale nie wiedział przecież dokładnie wszystkiego.

Mimo to, dał jej jakąś nadzieję swoimi słowami. Nie sprawił, że zaczęła myśleć o sobie inaczej. Żadne słowa nie miały takiej natychmiastowej mocy – nie te dobre, bo złe potrafiły osiągnąć taki efekt. Ale dał jej nadzieję. Jeśli ją rozumiał, jeśli jego też to dręczyło i znał ten stan, wiedział, o czym mówił. Znał to wszystko, przeszedł przez to lub właśnie przechodził. Myślał o sobie w taki sam sposób lub podobnie. Również czuł się tak jak ona. Znalazł w sobie siłę, by to przemóc, przynajmniej w jakimś stopniu. Nadzieję dawało jej, że ktoś z kim miała taką relację, że bez słów potrafił ją zrozumieć i kto myślał tak podobnie do niej, kogo również w jakimś stopniu podziwiała i uważała za tak mądrego, widział w niej coś, co uznawał za wartościowe. Nie dla siebie, dla niej samej.

To chyba ta nadzieja doprowadziła ją do łez. A może jej brak. Ona nie umiała tak na siebie spojrzeć. Nie potrafiła dostrzec tego, o czym on mówił. To może wynikało z tego, że nie potrafiła kochać tej nowej siebie i nie potrafiła funkcjonować w tej nowej sobie. Nie potrafiła jej ufać. Nie widziała w niej zalet. Postrzegała tę nową siebie jedynie jako osłabioną wersję dawnej Heleny, która była silna, potrafiła się przeciwstawić robionej jej przez Adama krzywdzie i była otwarta oraz szczęśliwa mimo innych swoich życiowych problemów. Nowa Helena była jedynie skorupą tej dawnej, pozostałością po jej istnieniu, do tego w opłakanym stanie. Przestraszoną, zbolałą, uciekającą, zawsze mającą gdzieś z tyłu głowy ten coraz donośniejszy i pewniejszy głos matki, twierdzący, że źle robiła i co gorsza coraz częściej przyznający jej rację oraz wątpiącą w swoje własne decyzje i w siebie. Gdyby miała porównać nową siebie do tej starej, kiedyś była tygrysicą pokazującą kły i pazury, gdy zaszła taka potrzeba, a teraz jej wypłowiałą, okaleczoną wersją pozbawioną tego, co mogła wykorzystać do obrony samej siebie. A jednak Namjoon uważał, że mimo to było w niej coś godnego uwagi i coś co mogło stanowić fundament dla nowej Heleny. Nazywał ją silną i uważał, że jej doświadczenie, mimo swojej traumatyczności, miało w sobie coś, co mogło dać jej siłę na przyszłość. Nadal nie wiedziała, jak miałaby się zabrać za budowanie nowej siebie, jeśli to było w ogóle możliwe, ale był na świecie ktoś, kto naprawdę wierzył w to, że była w stanie to zrobić. Że powinna to zrobić. Zaakceptować fakty i uleczyć się. Pozwolić sobie na to, żeby się uleczyć naprawdę. Naprawdę dużo znaczyło w tym wszystkim to, że musiał przejść przez to samo i wiedział, z czym to wszystko się wiązało.

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz