Rozdział 115

97 14 2
                                    

W Rossopomodoro, jak wskazywała nazwa, nie brakowało czerwieni, choć znacząca większość lokalu była jasna, łącznie ze stolikami z jasnego drewna. Kelner poprowadził ich w głąb restauracji i wskazał im ustronny stolik oddzielony od reszty lokalu za pomocą wysokiej półścianki w kształcie litery "L" z bujną, wijącą się roślinnością, która przypominała bluszcz. Obok znajdował się jeszcze jeden stolik, już pod samą ścianą. Namjoon pozwolił jej wybrać miejsce. Usiadła plecami do lokalu, pozwalając mu zająć to, które było pod ścianą. Powiesiła torebkę na oparciu krzesła i poprawiła włosy. Nie licząc jej krótkiej rozmowy z kelnerem, oboje w zasadzie milczeli odkąd ruszyli w kierunku drzwi. Nie mogli jednak nie odzywać się przez wieczność. Oparła skrzyżowane ręce na blacie przed sobą i spojrzała na niego, starając się zachować spokój. Odniosła wrażenie, że uciekał wzrokiem. Niby się tylko rozglądał po lokalu, ale jakoś usilnie omijał ją wzrokiem.

- Jak podróż? Mam nadzieję, że bez przygód. Poza tym, że było długo - ze stresu zawsze mówiła trochę za dużo niż powinna. Byle pleść i dać upust energii, której było pod wpływem adrenaliny znacznie więcej. Wiedziała, że powinna się ugryźć w język i dać mu możliwość odpowiedzi.

Spojrzał na nią. Początkowo nieco pustym wzrokiem, jakby wyrwała go z jakichś głębokich przemyśleń, ale po dwóch sekundach się zmienił i dostrzegła w nim wdzięczność lub coś na ten kształt. Być może był jej wdzięczny za to, że przerwała niezręczną ciszę i nie zrzucała tego na niego.

- Podróż - dobrze. Bez opóźnień, bez kłopotów. Nawet paszport jeszcze mam przy sobie - zdobył się nawet na lekki uśmiech półgębkiem, który jednak znalazł zniknął, zupełnie jakby się przestraszył, że był nie na miejscu. Mówił jej kiedyś o tym, że miał prawdziwy talent do gubienia paszportów. W innej sytuacji byłaby szczerze rozbawiona, może nawet rozczulona, ale teraz przykrył to głównie smutek, jaki odczuła na myśl, że mogłoby tak być, gdyby nie to, co się zadziało.

- Cieszę się - skinęła głową i na jej ustach pojawił się blady uśmiech, na który nie do końca miała siłę i ochotę.

- A u ciebie? - zapytał. W tej samej chwili jednak wrócił kelner, który wcześniej wskazał im stolik.

- Your menus // Wasze menu // - powiedział i położył przed nimi dwie karty dań. Nie można było nie dojrzeć, jak mocno czerwone miał policzki. Najwyraźniej denerwował się, obsługując ich po angielsku, chociaż mówił zrozumiale. - I'll be back in a while to take your order. // Wrócę za chwilę, by zebrać państwa zamówienia//

Skłonił głowę i ulotnił się dość pospiesznie, trochę jakby przed nimi uciekał. Zerknęła za nim zaciekawiona, a potem wróciła wzrokiem do Namjoona.

- U mnie też dobrze. Nie leciałam długo, nie było żadnych niemiłych niespodzianek - odpowiedziała na jego wcześniejsze pytanie i otworzyła menu, by przyjrzeć się jego zawartości. Wcześniej już założyła, że zamówi pizzę, więc skupiła się na tym wyborze. Część niewiele mówiła jej z nazwy, ale na szczęście były też pozycje, których nazwy znajdowały się również w polskich pizzeriach.

- Myślałem, że zrobiłaś rezerwację - powiedział, wytrącając ją z rytmu wybierania swojego obiadu. Spojrzała na niego, nie podniósłszy głowy. Zmarszczyła czoło.

- Nie pomyślałam o tym - stwierdziła. Nie miała w zwyczaju robić rezerwacji na podobne spotkania. Chyba tylko raz dzwoniła w takiej sprawie do jakiegoś lokalu i były to urodziny ojca dwa lata temu. - Robi ci to różnicę?

- Nie - odpowiedział. Wyraźnie się zmieszał, chociaż ona jedynie uznała jego stwierdzenie za trochę dziwne. - Oczywiście, że nie. Żadnej.

Wbił wzrok w kartę przed sobą niczym zawstydzony dzieciak. Usłyszała wyraźnie jego westchnięcie, kiedy już sama wróciła do zbioru liter, którego lewą część dalej podtrzymywała dłonią, jakby chciała ją przerzucić.

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz