Rozdział 5

234 18 13
                                    

Nic się nie zmienił. Nie widziała go kilka lat, ale znała jego twarz na tyle dobrze, by wiedzieć, że jeśli cokolwiek w jego wyglądzie uległo zmianie, były to tak niewielkie szczegóły, że ich nie dostrzegała. Ciemne włosy zgolone na krótko, mniej więcej centymetr od skóry, z boku i przy karku mocniej wygolone. Ani krzty zarostu – twierdził, że nie lubił go nosić, ale wiedziała, że po prostu uważał, że jego męska aparycja lepiej wyglądała bez brody pokrywającej kanciastą i wydatną szczękę. Ta sama nieco arogancka mina, którą pamiętała aż za dobrze i spojrzenie drapieżnika, rzucane przez piwne oczy z delikatną przewagą zieleni. Tak samo postawny i umięśniony, nie zarzucił pewnie w tym czasie ćwiczeń na siłowni ani uprawiania sportów. Nawet żółtą bluzę, którą miał na sobie pamiętała.

Mrugnęła. Miała wrażenie, że patrzyła na jakieś wspomnienie, ale jak się okazało, wcale tak nie było. Nie był wyjątkowo realistyczną zjawą, a zdecydowanie pozostawał rzeczywisty. To był Adam. Taki, jakim go zapamiętała. Patrząc na niego, dokładnie wiedziała, dlaczego zwróciła na niego uwagę. Nie ona jedyna, bo Adam był obiektem zainteresowania wielu niewinnych dziewczyn, które nie przypuszczały, jaki był naprawdę. Aż nadto ją to przeraziło, że widziała przed sobą dokładnie tę samą osobę, którą widziała przy pierwszym ich spotkaniu. Tę samą, która przykuła jej wzrok tamtego dnia na imprezie, która wielokrotnie sprawiała, że potrafiła czuć się, jak najbardziej wartościowa osoba na świecie, lecz jeszcze częściej potrafiła wzniecić w niej pożar powodowany gniewem, a na koniec była tą, która skrzywdziła ją najbardziej ze wszystkich jej bliskich osób.

Dopiero po chwili jednak poderwała się z taboretu i potykając się o niego, cofnęła się. Czuła drżenie ramion i nóg, oddech momentalnie jej przyspieszył. Poczuła się jak mysz w pułapce, z której jedyne wyjście było zablokowane przez ogromnego, łownego kocura. Twarz Adama zmieniła swój wyraz. Obrzucił ją zaskoczonym spojrzeniem, a potem zacisnął usta i zbliżył brwi ku sobie. Wyciągnął dłoń w jej stronę. Dość ostrożnie.

- Hej, spokojnie – powiedział. Miała wrażenie, że się przesłyszała. „Spokojnie"? Jak ona, do cholery, miała zachować spokój akurat przy nim? Czy on sobie z niej żartował? – Posłuchaj... To nie tak, jak myślisz...

- Nie tak...?! Więc co tu niby robisz? – zapytała. Słyszała wyraźne, jak jej głos dźwięczał z emocji. Lękiem, przerażeniem wręcz. Tak się właśnie w tamtej chwili czuła. Panika ogarniała ją z każdą chwilą coraz bardziej, sprawiając, że cała sztywniała z przerażenia i jednocześnie drżała mocniej. Słyszała również, że jej głos był zbyt wysoki i z pewnością ktoś mógł ją w tamtej chwili usłyszeć. To jednak wydało jej się zarówno żałosne, bo okazywała jawnie lęk, jak i dobre, ponieważ pragnęła jak nic innego, żeby ktoś przyszedł i ją uratował.

Wodząc oczami po wnętrzu za nim i licząc na to, że może ktoś się pojawi, otworzyła usta, ale w pierwszej chwili nie wydobył się z nich żaden dźwięk, co było bardzo złe w skutkach, bo dało mu szansę na ponowne odezwanie się.

- Nie wiedziałem, że tu pracujesz, okay? Nie miałem pojęcia – powiedział, wyciągając rękę w jej stronę jeszcze dalej. Zerknęła na nią i cofnęła się kolejny krok. Położyła dłoń na taborecie. Nie była pewna, czy mogłaby użyć go w ramach obrony w razie potrzeby.

- Mam ci w to niby uwierzyć? Po tym wszystkim już nie jestem taka głupia, jak byłam, kiedy zaczęłam się z tobą spotykać – warknęła. Zaskoczyło ją to, że naprawdę słyszała w swoich słowach, ale również czuła, prawdziwą złość. Mieszała się z paniką. Z przerażonej myszki przeobrażała się powoli w psa, który mógł ugryźć ze strachu.

- Nie, nie, posłuchaj. Kiedy się zapisywałem, nie miałem pojęcia, że tu pracujesz. Dopiero potem... - zaczął. Uniosła brwi zaalarmowana jego słowami.

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz