Rozdział 59

134 15 6
                                    

Wzięła głęboki oddech i rozejrzała się. Czemu nigdzie nie było zegara? Skąd miła wiedzieć, ile czasu już czekała? Z niezadowoleniem powróciła spojrzeniem do stolika. Stała na nim filiżanka z kawą, a także talerzyk z pączkiem z pudrem. Czy to dobrze, że zamówiła coś wcześniej? Może powinna zaczekać, aż będą tu oboje. Nerwowo zerknęła za okno. Przechodzili za nim ludzie, nawet całkiem sporo. Bardzo dobrze słyszała ich śmiech. Co druga osoba się uśmiechała szeroko. Zerknęła na niebo. Cóż, dzień był ładny i świeciło słońce, więc wszystkim najwyraźniej dopisywał humor. Ona czuła się za to zdenerwowana. Rozejrzała się uważnie. Długo jeszcze będzie na niego czekała? Jak długo każe jej siedzieć samotnie? A jeśli w ogóle się nie zjawi? Tak długo go nie było... Nie wiedziała w zasadzie ile, ale mogła przysiąc, że siedziała w kawiarni naprawdę długo. Co jeśli siedziała jak idiotka, a on nie zamierzał przychodzić? Niepokoiło ją to, że mógł postąpić z nią w ten sposób.

Nie mogąc go dostrzec, obróciła się i znów wypatrzyła w stolik. Czy jednak nie będzie idiotką, którą ktoś wystawił do wiatru? Och, gdyby tak się stało... Jak by to przeżyła? Miała wrażenie, że świat rozpadnie się na milion małych kawałków.

Wszyscy, ale nie on... Proszę, przyjdź...

Pragnęła rozejrzeć się po pomieszczeniu, ale obawiała się spojrzeń innych. Czuła, że wszyscy muszą wiedzieć, że oto siedzi wśród nich ona, Helena, dziewczyna, która dała się nabrać. Bo dlaczego on w sumie miałby przychodzić do kogoś takiego jak ona? Czemu miałby się z nią spotkać? Na randkę? Czy to nie były za wysokie progi na jej nogi? Może on też tak właśnie pomyślał i dlatego, go nie było. Może dlatego jeszcze się nie pojawił.

Spojrzała w dół, na pojedynczą różę na swoich kolanach. Ciemnoczerwone płatki kontrastowały z jasnością jej błękitnej sukienki w białe grochy, którą miała na sobie. Zastanowiła się nad tą różą. Czemu właściwie ją przyniosła? To była róża od niego, ale chyba powinna była zostawić ją w domu, żeby biedna nie zmarniała. Bez wody zwiędnie przecież do czasu, aż się rozstaną. O ile on w ogóle przyjdzie.

Znów spojrzała za okno. Niebo było szaroniebieskie, wieczór rozciągał się nad miastem. Na ulicy po obu stronach paliły się już światła. Drobne płatki śniegu powoli spływały z nieba, na chodnikach widać już było delikatny dywanik, który się z niego tworzył. Poubierani w kurtki, czapki i szaliki ludzie wciąż się śmiali.

Hm...? Śnieg...?

Jej zdziwienie szybko ustąpiło zmartwieniu. Przecież miała na sobie krótką sukienkę i nie wzięła ani płaszcza ani swetra. Jak ona wróci potem do domu? W dodatku było już późno, a jego wciąż nie było. Czy on w ogóle przyjdzie?  Może zapomniał? Nie miał czasu? Rozmyślił się? Oby tylko nie to ostatnie...

- Wybacz, że kazałem ci tyle czekać. Spóźniłem się trochę - usłyszała nagle jego głos z tyłu z prawej strony i poczuła ciepłą dłoń na odsłoniętym ramieniu. Zapomniała o zmartwieniu, które jeszcze przed chwilą ją przejmowało, uczucie to odpłynęło w jednej sekundzie i nie pozostał po nim ślad. Obróciła się z radością, wdzięcznością i ulgą wypełniającymi ją po brzegi, jakby była bardzo pojemnym naczyniem.

- Nic się nie stało, ważne, że... - słowa ugrzęzły jej w gardle, kiedy zobaczyła osobę, dotykającą jej ramienia. Wcześniej słyszała zupełnie inny głos, ten należący do Namjoona. Ale teraz stał przy niej Adam. Uśmiechnął się do niej, podczas gdy jej uśmiech zszedł z twarzy. Przejęły ją zupełnie inne uczucia. Najpierw szok, a potem przerażenie, oba odbierające jej możliwość dalszego mówienia lub zareagowania.

- Wszystko w porządku? Wyglądasz na zaniepokojoną - powiedział już swoim głosem. Jego dłoń zacisnęła się mocniej na jej ramieniu. Pochylił się ku niej, a ona poczuła jak wszystkie włosy na jej ciele stają dęba, a jej skórę pokrywa gęsia skórka. - Dobrze się czujesz?

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz