Rozdział 66

117 16 2
                                    

- Skończysz z tym wreszcie, czy jeszcze długo będziesz się zachowywała, jak małe dziecko? - głos matki, jak dobrze naostrzony miecz, rozciął jej myśli i przebił się do jej świadomości. Jej wypowiedź była szybka i precyzyjna, niczym trzaśnięcie bicza tuż na plecach, sprawiające, że człowiek podskakiwał i prostował się napięty i niespokojny. Obróciła się od lustra, nie odjąwszy dłoni od włosów, które starała się właśnie ułożyć, a ponieważ rodzicielka kompletnie ją zaskoczyła, wpatrzyła się w nią wielkimi oczami niczym zając, który zwietrzył zagrożenie. Wpatrywała się w nią jeszcze chwilę, mając pustkę w głowie, poniekąd dlatego, że jeszcze sekundę wcześniej znajdowała się myślami zupełnie gdzieś indziej, ale także dlatego, że po prostu nie spodziewała się tego, że jej matka w ogóle postanowi się do niej odezwać i to takim tonem.

- Słucham? - odpowiedziała niepewnie, nieco rozedrganym głosem. Nie mogła zabrzmieć silniej, bo wciąż jeszcze się tak naprawdę nie pozbierała i nie poukładała sobie wszystkiego w głowie. Nadal nie docierało do niej do końca, że matka po prostu się do niej odezwała, takim tonem i w podobny sposób.

Ta jednak stała za nią, wyszykowana już właściwie całkowicie, w swojej czerwonej satynowej sukience, dopasowanej do jej figury, stonowanym makijażem dostosowanym pod strój oraz burzą rozpuszczonych włosów, z których zawsze była dumna. Co najważniejsze jednak ze swoją nieprzejednaną miną, spojrzeniem pełnym wyższości i nakazującym pełne podporządkowanie, lekko uniesioną głową i wysuniętym w jej stronę podbródkiem oraz skrzyżowanymi na piersi ramionami. Ta postawa u jej matki nigdy nie zwiastowała niczego dobrego, bo oznaczała, że zamierzała walczyć o swoją rację z zajadłością wściekłego psa, do samego końca, dopóki wreszcie wyczerpana druga strona się nie podda i nie pozwoli pożreć.

Wyprostowała się ponownie. Tym razem nie w lęku, choć niewątpliwie w napięciu. Starała się jednak, by ruch ten był wykonany dumnie i godnie. Nie była dziewczynką stającą w szranki z kimś silniejszym od siebie, ale osobą zamierzającą zmierzyć się z pozycji kogoś równemu swej przeciwniczce. Była tak samo kompetentna jak jej matka. W końcu to ona ją wychowała i nauczyła tych wszystkich sztuczek. Znała na wylot wszystkie, którymi posługiwała się jej matka i wiedziała, co będzie ją czekało oraz mniej więcej potrafiła sobie wyobrazić, jak wszystko miało przebiec. Teraz musiała jednak skupić się jedynie na przewadze, którą w ten sposób przez lata posiadła. Na spokoju. Spokój wytrącał miecz z dłoni najzatwardzialszych i najgroźniejszych wojowników. Nie powinna skupiać się na ataku, lecz na obronie. Chłodnym odrzucaniu wszystkiego, czym zamierzała miotać w nią matka, do czasu aż nie skończą jej się zasoby. Wiedziała, że to z pewnością potrwa długo i wystawi na próbę jej opanowanie i dystans wobec wszystkiego, bo matka była niestrudzona i zahartowana. Nie chciała jednak porzucać wszystkiego, czego w międzyczasie od ich kłótni się nauczyła i przyswoiła.

Choć już była przygotowana do konfrontacji, nagle zawahała się. Zamrugała i jeszcze raz zastanowiła się nad tą sytuacją.

- Naprawdę chcesz prowadzić tę rozmowę akurat teraz? Jak szykujemy się na ślub Dorcas i niedługo będzie trzeba wychodzić? - zapytała. Zrobiła to tak spokojnie, że samą siebie zaskoczyła.

- A kiedy niby byłby odpowiedni czas na to? - zapytała matka, ostrym tonem, świadczącym o tym, że ona w tej chwili naprawdę dążyła tylko do jednego.

- Kiedykolwiek indziej - odparła. Matka miała na to aż dwa dni. Jeśli chciała się z nią rozmówić, wystarczyło, że zaczęłaby temat choćby i wczoraj. Czemu wybrała akurat ten dzień? - Ziemia się nie rozstąpi, jeśli poczekasz jeszcze do jutra.

Oczy matki otworzyły się odrobinę szerzej i fuknęła cicho. Rozprostowała ręce, jedną z nich oparła na biodrze, przyjąwszy pretensjonalną pozę.

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz