Rozdział 86

133 15 5
                                    

- Helena! - usłyszała i jej wzrok skierował się bardziej w lewo, przeczesując rzeczywistość przed sobą. Było trochę ludzi, wchodzących na lotnisko lub z niego wychodzących, oprócz tego taksówkarzy, znajomych i rodzin odbierających podróżnych. Na nią też czekał ktoś taki. I właśnie machał do niej sękatą, chudą ręką, wykonując ruchy bardziej jak do owcy niż do wnuczki. Wiele lat doświadczenia w hodowli zwierząt musiało się jednak na nim jakoś odbić, choć stado zostało sprzedane, a on cieszył się drobnym gospodarstwem. 

Dziadek Nikos, bo to on po nią przyjechał, stał przed srebrnym pickupem, który zawsze bardziej jej pasował do kogoś młodszego i aktywniejszego człowieka. Kontrastował mocno z postacią staruszka w granatowym kaszkiecie, który miał już najlepsze lata za sobą i przykrywał łysinę, której dziadek chyba trochę się wstydził - a pamiętała go jeszcze z gęstymi, ciemnymi włosami. Jego mina bardziej wyrażała zniecierpliwienie niż radość. Dziwne to dla niej nie było, bo dziadek nie przepadał za większymi miejscowościami i miastami. Zaskakujące było dla niej jednak, że przyjechał sam. Babka Thelma nie lubiła jeździć samochodem, ale kiedy była potrzeba odebrania kogoś z lotniska, zawsze chciała jechać z dziadkiem. 

Mimo wszystko uśmiechnęła się szeroko i ruszyła w stronę dziadka pewnym i szybkim krokiem, wiedząc już gdzie miała się skierować.

- Pappoús Nikos! - przywitała się z nim, wyciągając jedną rękę do uścisku, a drugą wciąż ciągnąc za sobą walizkę, którą miała ze sobą na wyjeździe razem z plecakiem. Dziadek tylko machnął na nią, zamiatając powietrze i chyba planował się odsunąć w kierunku paki, ale nie pozwoliła mu na to i przytuliła go. Był to pobieżny i słaby uścisk, który dziadek szybko zakończył, po poklepaniu jej w plecy.

- No już, już, paidi // dzieciaku // - mruknął, klepiąc ją jeszcze po plecach. - Daj no tę walizkę, wrzucimy ją na pakę.

- Nie łatwiej... - zaczęła, ale dziadek zdążył już odebrać jej rączkę walizki i pociągnąć ją za sobą na tył samochodu. Działał tak szybko i sprawnie, jakby nie uskarżał się nigdy na bolące stawy i kręgosłup. I wystarczająco, żeby się zawahała. - Pomogę ci chociaż.

- Nie trzeba - odrzekł i bez wysiłku, przynajmniej tego wyraźnego, podniósł bagaż i zarzucił go tak, by ten wylądował na pace. Zamrugała. Czasem była zaskoczona, że ten żylasty staruszek miał w sobie wciąż wiele z dawnej krzepy jaką posiadał, gdy był młodszy. Upływające lata nieco mu z niej odebrały, to pewne, ale potrafił nadal zrobić coś, czego nie spodziewałaby się po kimś w jego wieku i o jego posturze. Miała jedynie nadzieję, że dzisiejszego dnia dziadek nie będzie na wieczór obolały bardziej niż zwykle z powodu tej jej walizki. - Ja nie mieszczuch. Mnie hartowała ciężka praca całe życie, paidi. Wsiadaj i jedziemy.

Taki już był dziadek Nikos. Człowiek wsi, który w mieście najbardziej lubił z niego wyjeżdżać, przyzwyczajony do pracy cięższej niż lżejszej i dość oschły na pierwszy rzut oka. Na drugi w zasadzie również. Miewał swoje momenty, choć bardzo, bardzo rzadko. Babka Thelma sama tak mówiła i zawsze powtarzała, że wychodząc za dziadka, cieszyła się, że rodzice wybrali jej chociaż wysokiego przystojniaka, bo z charakteru to zawsze był mrukiem i zrzędą.

- Czemu babcia nie przyjechała? - zapytała, zapinając pasy, gdy dziadek wsiadł do auta, po upewnieniu się, że wszystko z tyłu było w porządku. 

- Coś tam narzekała, że źle się czuła - odpowiedział dziadek. Momentalnie jej serce przyspieszyło i spojrzała na dziadka, czując, jak mięśnie w jej ciele napinają się i sztywnieją.

- Ale to nic poważnego? Jakaś choroba? Czy po prostu samopoczucie? - wyrzuciła z siebie szybko. Jej mózg pracował na wysokich obrotach i niemal słyszała zgrzytanie maszynerii. Od razu pomyślała o tym, jak jej druga babcia wylądowała niedawno w szpitalu, kiedy zupełnie niespodziewanie objawiło się u niej zapalenie trzustki, w bardzo bolesny sposób i zakotwiczyło babcię na kilka tygodni w szpitalu pod stałą obserwacją lekarzy. Ogarnął ją strach. Babka Thelma była starsza niecałe dziesięć lat. Przez tę część życia jaką ją znała była okazem zdrowia i sama mówiła, że dopóki wzrok jej nie zaczął słabnąć i nie musiała się wybrać do okulisty, nie miała powodu, żeby wybierać się do lekarza.

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz