Rozdział 116

105 15 1
                                    

Czuła się trochę jak za studenckich czasów. Siedziała nad trawie i czekała na kogoś, kto miał przynieść coś do picia. Przed sobą miała jezioro, na oko mniejsze niż Morganda, na którym była poprzedniego dnia. Dookoła słychać było ptaki, ale także rozmowy przechodzących w pobliżu ludzi i warkot silników samochodów. Wykorzystała czas oczekiwania, żeby zerknąć na siebie w telefonie i postarać się naprawić trochę to, co zepsuły łzy. Z pewnością teraz nie wyglądała zbyt pięknie, co stwierdziła jednak zupełnie obojętnie. Pościerała jednak smugi tuszu pod oczami na ile mogła i przypudrowała się nieco. Oczy ją piekły, chociaż nie płakała długo. Kawałek dalej po lewej stronie na rozłożonym kocu wylegiwały się dwie kobiety i spory czarny pies, który grzecznie wylegiwał się w słońcu. Jeszcze dalej, bliżej jeziora siedziała jakaś para z dwójką dzieci, których płci nie była w stanie określić z tej odległości - jednym małym i jeszcze niechodzącym oraz drugim nieco starszym, które grało piłką z mężczyzną. Po prawej był jeden jedyny samotny mężczyzna z książką. Dużo ludzi jak na dzień roboczy, to było jej pierwsze spostrzeżenie. Drugim było to, że kiedy Namjoon wróci z supermarketu, do którego specjalnie się cofnął po tym, jak zdecydowali się zostać w tym miejscu, będą wszyscy ułożeni od jednej do czterech osób, licząc w kolejności od prawej strony. To było nawet zabawne.

- Przepraszam, że tak długo - usłyszała z tyłu. Nie słyszała, żeby się zbliżał, chociaż teraz szmer trawy ulegającej jego krokom był dla niej wyraźny. Zerknęła na niego przez ramię. Wyciągnął ku niej małą butelkę wody, o którą go poprosiła. Biorąc ją, pomyślała, że w sumie to nie wiedziała, czy rzeczywiście długo mu zajęły zakupy. Wpatrzyła się w reklamówkę, którą trzymał w drugiej ręce. Kiwnęła w jej kierunku głową.

- Co to? - zapytała. Zrobił nieco dziwną minę, którą odczytała jako wyraz zmieszania.

- Nie zjedliśmy w końcu w restauracji i pomyślałem, że może dobrze by było wziąć też coś do jedzenia - powiedział. Skinęła. Przezorny jak to on. Usiadł obok niej, uginając nogi w kolanach, a reklamówkę kładąc przed nimi. - Ale to tylko pomarańcze i krakersy.

- Dla głodnego żołądka wszystko będzie zbawieniem - odrzekła. Spojrzał na nią.

- Więc jesteś głodna? - zapytał. Potrząsnęła głową.

- Jeszcze nie. Ale to miłe, że pomyślałeś - odpowiedziała. Teraz on kiwnął głową. Potem zapadło milczenie, podczas którego tylko on westchnął i spojrzał w stronę jeziora, a ona przez chwilę na niego, potem na siatkę i wreszcie również w kierunku jeziora.

- Całkiem tu ładnie - stwierdził po jakimś czasie. Miała ochotę przewrócić oczami. Ta grzecznościowa rozmowa nie była dla nich. Rozmawiali na głębsze tematy i teraz taka gadka wydawała jej się na miejscu. Oczywiście, i takie wymiany zdań się im zdarzały, ale teraz były naznaczone głównie ostrożnością, jaką wobec siebie wzajemnie odczuwali. Byli nie na miejscu. Wciąż dręczyło ją to okropne poczucie, że nie jest tak, jak powinno między nimi być. Że nie tak wyglądała ich relacja. Była przyzwyczajona do czegoś innego.

- A więc? Co chciałeś mi powiedzieć tak bardzo, że wskoczyłeś za mną do tego tramwaju? - utkwiła w nim spojrzenie, więc widziała, jak się spiął, a potem jak się skurczył pod wpływem jej pytania. Jego usta wykrzywił lekki uśmiech, a oczy wciąż patrzyły gdzieś w dal, choć dosyć niespokojnie. Uniósł dłoń i potarł kark.

- Jak zawsze przechodzisz szybko do celu - stwierdził i zaśmiał się. Jego wzrok szukał jakiegoś zaczepnego punktu gdzieś bliżej, błądził dookoła nich. Nagle spoważniał i westchnął. Zmarszczył czoło, a potem odjął dłoń od karku i przetarł twarz. Po wszystkim ułożył ręce na kolanach, krzyżując je w przedramionach. Jego barki opadły. - A mnie oczywiście nagle wszystko uciekło z głowy, kiedy już mogę cokolwiek powiedzieć.

Be my safe place // Kim Namjoon [skończone]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz