125

332 35 25
                                    

Wypis trafił do nas dość szybko. Nie czułem się może z tym jakoś bardzo pewnie, lecz nie to teraz mnie męczyło. To było nawet na uboczu. Bardziej trawiło mnie jeszcze poczucie winy z poprzedniego dnia, które nie milkło. Każdy dotyk ogolonej teraz głowy mi o tym przypominał. Dlatego też chyba nieświadomie próbowałem unikać swojego odbicia. Nie chciałem się widzieć z różnych przyczyn. Chociaż główną była rana sprzed kilku dni, którą świadomie pogarszałem. I co gorsza ona strasznie korciła. Przy każdej myśli o niej, miałem ochotę zedrzeć opatrunek i ją na nowo rozdrapać nawet na oczach innych. Paliła ona poczuciem winy i wieloma innymi negatywnymi emocjami.

Jedyne co dość skutecznie mnie od tego odsuwało była zbliżająca się z minuty na minutę wizyta u Shizune. Rozpoczęcie roku szkolnego nie miało znaczenia przy tej wizycie, choć przez ranę na głowie pewnie szkołę zacznę później, ale to nie ważne. Siedząc w fotelu w samochodzie obok Jiraiyi, coraz bardziej chciałem się w niego wtopić. Nie chciałem jechać i rozmawiać o tym wszystkim, co się stało. Nie chciałem się dowiadywać, co nowego mnie czeka. Jaką zmianę ma dla mnie przyszykowaną. Niepokoiło mnie to. Tak samo jak jej reakcja na to, co zrobiłem. A raczej na to, czego nie zdołałem zrobić.

Wbrew wszystkiemu tym razem białowłosy nawet nie próbował mnie pocieszać. Wydarzenia poprzedniego dnia trochę zmieniły nasz stosunek. Przynajmniej na tą chwilę. Wiem, że to wróci do normy, aczkolwiek teraz wciąż żyjemy wczorajszymi emocjami. A trzeba przyznać, iż nie były one jakieś lekkie. Dlatego też teraz siedziałem jak na szpilkach, nie pamiętając kiedy czułem taki niepokój związany ze zwykłą, rutynową wizytą u Shizune. Chciałem mieć to już za sobą.

Gdy zatrzymaliśmy się przed odpowiednim budynkiem, ciężko przełknąłem ślinę. Naprawdę nie chciałem tam iść. Nie chciałem się nikomu pokazywać. Nie chciałem z nikim rozmawiać. Nie chciałem żadnych zmian. Chciałem wrócić do domu. Zakopać się pod kołdrę. Rozdrapać ranę i wyć z bólu w poduszkę. Irracjonalnie to wydawało mi się teraz o wiele lepsze niż wyjście z samochodu i skierowanie się na umówioną wizytę. Zwłaszcza, że nie da się nie zauważyć w czym może tkwić główny problem.

– Aż tak się boisz tej wizyty? – głos Jiraiyi aż mną wstrząsnął.

Spojrzałem na niego. Szybko jednak uciekłem wzrokiem. Po tym wszystkim nie potrafiłem a może wciąż nie chciałem spojrzeć mu w oczy. Na pewno nie po tym, co przed nim tak długo ukrywałem. To wydawało mi się teraz niemożliwe. Było mi wręcz niezręcznie. W odruchu chciałem podrapać się po karku, lecz gdy moja dłoń nasunęła się na głowę, natychmiast ją zabrałem, nie czując pod nią włosów. Spuściłem głowę i kiwnąłem nią na potwierdzenie.

– Wiesz, że nie masz się czego bać. Wszystko jest robione dla twojego dobra – mówił spokojnie, a mi wciąż było źle, że nie ma mi niczego za złe.

– Wiem... – ledwo to powiedziałem. – Wiesz może coś o zmianach, o których mówiła? – spytałem, niepewnie na niego spoglądając.

Tym razem on nic nie powiedział. To mnie jeszcze bardziej zaniepokoiło. Czy to mogło oznaczać, że coś wie. Że wie na ten temat więcej ode mnie? Jeśli tak, to czemu mi nie powiedział? Czemu nie podzielił się tym... Zacisnąłem usta, zaczynając odczuwać cholernie przytłaczającą hipokryzję. Dlaczego miałby mi o tym mówić, skoro ja mu nie mówię o znacznie ważniejszych sprawach. Zacisnąłem dłonie w pięści, czując jak wewnętrznie mnie to załamuje. On ma chociaż powody, by mi nie mówić. W końcu to nie do niego należy informowanie mnie o tych zmianach. A on jako mój opiekun prawny musi zatwierdzić pewne działania, nim wejdą one w życie. Ma powody. Nie to co ja.

Wziąłem głęboki wdech. Nie myśleć o tym. Nie denerwować się. Muszę się uspokoić. Powinienem się uspokoić. Po kilku kolejnych sekundach oznajmiłem.

Ponad problemWhere stories live. Discover now