47

1.6K 72 463
                                    

- Naruto! Obiad!

Moje serce poderwało się radośnie. Znałem ten głos. Szczęście wypełniło całe moje serce, które szybko biło w piersi. Natychmiast rzuciłem wszystko na podłogę i krzyknąłem, biegnąc do kuchni.

- Już idę! - gdy wpadłem do środka, usiadłem na swoim miejscu. - Co jemy?

- Dziś mamy koszmary na obiad, skarbie.

- Kochanie, może by tak precyzyjniej. Mamy jego śmierć na talerzu. - usłyszałem drugi znajomy mi głos, wywołał on jednak sprzeczne emocje.

Spojrzałem na niego zaniepokojony. Coś mi się tu nie zgadzało. Na początku czułem ciepło, które wypełniało pomieszczenie, biło od rodziców, teraz czułem chłód. Jak mogę czuć od nich ten ziąb? Dlaczego oni to mówią?

- Nie bój się. Twój czas się zbliża.

- Mama ma rację.

- O... O czym mówicie?

Czułem jak igiełki strachu wbijają się w mój kręgosłup, obezwładniając tym całe ciało.

- O tym, co się z tobą stanie.

- Stanie się to, co z nami.

Nie padły żadne słowa. Za to zgromadził się we mnie chłód. Niemożliwe zimno, przeszywające moje kości. Kobieta odwróciła się w moją stronę. Widząc ją, zastygłem w bezruchu. To nie jest to, co chciałem zobaczyć. Zakrwawiona twarz, puste oczy bez wyrazu, lekki uśmiech na twarzy. Następnie usłyszałem szelest gazety. Bardzo nie chciałem patrzeć w jego kierunku, jednakże moja głowa sama wykonywała ruchy. Nie umiałem na to wpłynąć. Blondyn wyglądał tak samo jak jego żona.

Nie mogłem oderwać od nich wzroku, a na sam ich widok ściskało mnie w piersi. Tak bardzo chciałem się teraz od nich oddalić. Ich bliskość sprawiała mi niemożliwy do opanowania ból. Ich skóra zaczęła się łuszczyć i odpadać. Została tylko twarz obdarta ze skóry. Mięśnie i żyły tłoczące krew. Wtem ich ruch zastygł, a naczynia popękały, wywołując tym wytrysk krwi. Krzyknąłem przerażony i spadłem z krzesełka. Słyszałem jak mięśnie odrywają się od kości. Nie umiałem znieść tego dźwięku. Nie dawałem temu rady. Zwijałem się na podłodze. Zakrywałem sobie uszy, byle tylko tego nie słyszeć, ale to nic nie dawało. Nic nie pomagało.

- Twoja śmierć jest nieunikniona. - usłyszałem przerażający szept.

Następnie zostałem mocno kopnięty w brzuch, przy czym tylko krzyknąłem z bólu. Obiłem się o coś. Czułem i słyszałem, jakby kości w moim ciele pękały.

Coś kościstego i lodowatego zacisnęło mi się na gardle. Podniosło do góry, a ja przed sobą zobaczyłem kościsty koszmar. Te bezdenne oczodoły wpatrzone we mnie, niszczyły mnie. Odbierały wartości życia i je samo.

Krzyczałem.

W szyję wbijały mi się kościste palce. Po skórze spływała już gorąca, jakby rozżarzona krew. Nie umiałem inaczej zareagować niż wrzaskiem.

Wtem poczułem lekki wstrząs, który zaraz mnie wybudził.

Zerwałem się do siadu, przy czym tylko zaciskałem pościel w dłoniach. To niemożliwie boli. Automatycznie skierowałem dłoń na swoje gardło. Musiałem sprawdzić czy boli. Czy nie ma na niej żadnych przekłuć. Śladów krwi. Nie było. Zaraz odetchnąłem z ulgą i się rozpłakałem. Tak nie może być. Czemu musiały w ten sposób ich wykorzystać? Dlaczego wykorzystały dawne, piękne chwile i przerobiły je na prawdziwy horror?

Po chwili pod mój nos zostały podsunięte leki. Szybko je połknąłem i jeszcze bardziej wtuliłem się w swoje kolana. Chcę mieć od NICH spokój. Nie chcę ICH widzieć. Czemu ONE istnieją? Czemu mnie męczą? Dlaczego akurat mnie?

Ponad problemWhere stories live. Discover now