134-Alastor nie żyje.

159 21 9
                                    

ANGEL:
Valentino specjalnie umawiał do mnie samych perwersów przez ostatnich kilka dni.
Każdy chciał agresywniej i mocniej od poprzedniego. Ciągle któryś chciał mnie przypalać, bić lub jakkolwiek inaczej gnębić.
Ciągle byłem związany i wypuszczany jedynie do łazienki.
Strach o Śmieszka sprawiał że zdążyłem już zapomnieć jak bardzo lubiłem ból.
Gdy nie miałem klientów, płakałem i patrzyłem na usychający kwiat, który dostałem od Alastora.
Modliłem się żeby Valentino nic mu nie zrobił. Żeby to było tylko takie straszenie mnie.
Modliłem się o to kiedy tylko mogłem. Aż pewnego dnia...
Valentino stanął w progu moich drzwi i rzucił we mnie jakaś zakrwawioną kamizelką.
-Co to jest?
-A kto nosi takie kamizelki?-Odpowiedział pytaniem na pytanie.
Przyjrzałem się jej i moje oczy rozszerzyły się.
-Nie...
Ten materiał... Ten kolor i krój...
A sama kamizelka zalana krwią.
-Nie zrobiłeś tego...-Spojrzałem na niego błagalnie.
-Już dawno powiedziałem że to zrobię. Możesz winić tylko siebie.
Wybuchłem płaczem.
-Al...-Szlochałem.-Dlaczego... dlaczego go zabiłeś..?
-Bo Cię rozpraszał. A teraz ogarnij się. Za kilka minut masz kolejnego klienta.
Ja jednak nie umiałem się ogarnąć. Dalej ryczałem, do tego stopnia że zacząłem się hiperwentylować.
On nie żyje przeze mnie...
Jestem takim idiotą. Naraziłem jedyną osobę, której szczerze na mnie zależało.
I jak mu się to opłaciło? Mój Al... Nie żyje...

|RADIODUST| Zmiana planówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz