116. 'W stronę serca'

509 88 11
                                    


Nie czuła nic prócz wściekłości. Wściekłości, która przysłoniła jej wszystko inne. Nie miała w sobie ani kropli współczucia, smutku, czy nawet szoku.
Starszy minister patrzył przerażony na swoją prawą rękę. Na miejsce, z którego raz za razem tryskała krew, a gdzie jeszcze chwilę temu znajdowała się jego prawa dłoń. Jego twarz pobladła, a oczy z sekundy na sekundę napawał większy strach. Padł na bok i chwiejnie starał się podnieść, ale nie był w stanie.
Wszyscy patrzyli na nią przerażeni.
A ona spojrzała w pełne strachu oczy słaniającego się przed nią człowieka i powoli, minimalnie pochyliła się w jego stronę.
- Powtórzę. Zmuś mnie.
Powiedziała te słowa tak cicho. Jednak wszyscy słyszeli.
Do sali wszedł minister, który był z nich najstarszy. Ten, któremu Pan ufał i który szanował jego Panią.
Spojrzał na leżącą w kałuży krwi oderwaną dłoń i nadgarstek. Spojrzał w oczy mniejszego jemu ministra, w których widział szok i chęć ucieczki.
Na końcu spojrzał w dziwne tęczówki Pani swego Pana.
- Pani- skinął lekko głową, ale nie spuścił wzroku- przybył posłaniec.
Powiedział to takim tonem jakby kompletne nie zauważył człowieka niemal leżącego na podłodze we własnej krwi.
Jej serce stanęło, a następnie zalała je fala gorąca. Mężczyzna wyciągnął zza siebie zwój i podał jej go. Rozpoznała splot na rzemyku, który okalał papier.
Mężczyzna splótł dłonie za plecami, gdy odebrała od niego zwój marszcząc brwi. Następnie spojrzał na ministra, który chwiejnie próbował stanąć na nogi.
- Myślę, że to wystarczająca litość.
Ten spojrzał na niego w szoku, który szybko przyćmiła wkradająca się w jego tęczówki wściekłość.
- Tą bestia należy zgładzić!- zagrzmiał z szoku i uderzającej go obojętności zebranych- natychmiast!
- Tak.
Najstarszy powiedział to bardzo spokojnie.
- Należy zgładzić tego, kto chce śmierci władcy. Ale on o tym zdecyduje. Właśnie nasz władca. Gdy wróci. Gdy usiądzie na przeznaczonym dla niego tronie.
Mówiąc to wskazał na podwyższenie i stojący na nim purpurowo czarny tron ze złotymi zdobieniami.
Od dawna pusty.
- Co...- zaczął pozbawiony dłoni człowiek.
- Za swoją zbrodnię przeciw władzy zostaniesz osądzony, gdy powróci twój Pan- powiedział twardo.
Do sali weszli gwardziści ubrani w granatowe szaty. Równym krokiem podeszli do ministra i nie zważając na jego kikut chwili za ramiona i podnieśli. Następnie zaczęli kierować się do drzwi.
- On nie żyje!- krzyknął szamocząc się ile sił- ten człowiek, o którego tak walczysz nie żyje!
Wiedziała, że mówi te słowa do niej.
Drzwi się zamknęły, a w sali pozostała tylko kałuża krwi, a w niej oderwana ręka człowieka, który wyciągnął ją po władzę.
Żaden mężczyzna nie ważył się odezwać.
Jedni z szacunku, drudzy ze strachu.
Spojrzała na zwój w jej dłoniach, a następnie na ministra, który jej go podał. Na pergaminie był rzemyk, ale nie widziała pieczęci.
- Dlaczego mi to dajesz?
- Pozwoliłem siebie zdjąć pieczęć i otworzyć zwój. Nie znam jednak tego pisma ani języka. Zdaje się, że jesteś jedyną osobą w tym pałacu, która jest w stanie to przeczytać. Jeśli zechcesz się tym podzielić, będę wdzięczny- skinął głową.
Tylko jedna osoba splata rzemyki na zwojach w ten sposób.
- To list od mojego brata- powiedziała jeszcze zanim jej palce zsunęły rzemyki i pozwoliły jej rozewrzeć pergamin.
Widząc znajome pismo poczuła dziwną ulgę. Jakby był obok, gotów stanąć przy niej przeciw całemu światu.
- Jest...- zmarszczyła brwi zdziwiona- jest  mieście graniczącym portem z wybrzeżem na którym trwa wojna- wydusiła cicho.
Rivear jest blisko niego. Nie w kraju za oceanem.
- Pisze, że ludzie w porcie mówią o ogromnym pożarze... - pokręciła głową jakby starając się ułożyć sobie w myślach informacje, które właśnie czytała- mówią, że tam gdzie trwa wojna nie ma nic prócz ognia. Że wszystko jest zniszczone, a kłęby dymu niosą się tak, że statki nie mogą wypływać. Nie może ruszyć tam i sprawdzić, czy...
Przełknęła gulę w gardle.
Przed momentem jawnie manifestowała jego życie i podważała słowa ludzi, uważających go za martwego. Teraz nie była w stanie wykrztusić słowa na ten temat.
- Pożar trwa od wielu dni, od dawna nie padał deszcz. Nie są w stanie zbliżyć się do tego rejonu, co dopiero wysłać tam pomocy. Wszystko płonie- pokręciła głową.
- Jeśli jest tak, jak pisze twój brat, pozostaje nam błagać o cud.
Odwróciła głowę i spojrzała na ministra, który również podważył jego życie.
- Błagaj, jeśli chcesz- powiedziała tylko zwinęła pergamin, następnie wsunęła na niego spełniony rzemyk i oddała najstarszemu ministrowi.
Przyjął go i lekko przechylił głowę w bok, jakby się zastanawiał.
- Nie będę tu stać i czekać bezczynnie. Czekałam zbyt długo.
To mówiąc odwróciła się i ruszyła w stronę drzwi.
- Każ osiodłać mojego konia i przygotować go do drogi- powiedziała patrząc przed siebie- za pół godziny ma czekać na mnie na dziedzińcu wraz ze strażą. Mają być gotowi do drogi, uzbrojeni i wyposażeni w prowiant.
- Będzie jak każesz, Pani- usłyszała za sobą.
Przystanęła przed drzwiami już wyciągając rękę w stronę klamki.
- Nie jestem Panią- powiedziała tylko zerkając przez ramię.
Musiał przyznać.
Wydawanie rozkazów idzie jej świetnie.

*

Zeszła na dziedziniec ubrana w dopasowanie czarne spodnie, skórzane buty, ciemną tunikę z rozcięciami na udach i płaszcz zapinany pod szyją. Włosy miała ciasno spięte i obwiązane czarna chustą tak, aby nie wystawał żaden kosmyk.
Zamiast straży zastała czterech gwardzistów, którzy zamiast włóczni mieli miecze i krótkie sztylety. Obok nich stał młody minister, który- co ją zdziwiło- był również gotowy do drogi.
- Pani- skłonił się lekko- pozwól mi ruszyć w drogę...
- Dlaczego?- przerwała mu- dlaczego pytasz mnie o zgodę, jakbym miała jakąkolwiek władzę nad tym co możesz, a co nie?- zapytała, a tygrys usiadł obok niej.
- Masz władzę. Może tego nie widzisz, ale...
- Nie, nie widzę. Gdyby nie tygrys, zostałabym uderzona w twarz jak niewolnica, którą w oczach większości rady jestem. Niewolnicy nie mają władzy. Oni jej podlegają.
Nie odezwał się.
- Jedź, jeśli taka jest twoja wola. Nie dlatego, że taka jest moja.
To mówiąc wspięła się na grzbiet swojego ogiera, a gwardia zrobiła to samo.
- Asim, trzymaj się blisko- powiedziała tylko i wyprostowała plecy.
Kątem oka zauważyła stojącego na schodach ministra. Skinęła do niego lekko głową.
- Wrócę z nim, albo wcale- powiedziała i spięła konia, kierując się w stronę głównej bramy.
Sześciu jeźdźców opuściło dziedziniec i plac pałacowy, następnie bramą skierowało się na główną drogę prowadzącą przez bazar i miasto. Deszcz ustał, a ciemne kłębiaste chmury zdawały się lekko ustąpić, rzucając na budynki nikłe smugi światła. Nie wznosił się pył, mimo ich prędkości. Ziemia od wielu dni nasiąknięta wodą nie pozwoliła mu wznieść się ku górze.
Ludzie stali i patrzyli jak gwardia i minister podążają za kobietą.
Za kobietą, która uparcie trzyma w górze wysoko głowę.
Kobietą słabą i kruchą.
Której kruchość jest w stanie zgnieść w pył najtwardszy głaz.

~*~
I z tego miejsca bardzo, ale to bardzo dziękuję wszystkim osobom, które do mnie pisały, czy to w komentarzach, czy na tablicy, czy w wiadomości prywatnej. Dziękuję osobom, które pisały do mnie wtedy, kiedy miały gorszy dzień i chciały sie wygadać. Tym, którzy mieli gorszy czas i potrzebowali kogoś, kto ich wysłucha. Jak niektórzy wiedzą, studiowałam psychologię, aktualnie pracuję w trzech przedszkolach i w centrum psychologicznym :) skończyłam studia, po nich trzy kierunki studiów podyplomowych i w tym roku kończę czwarte.
Jeżeli z tego miejsca mam podziękować komukolwiek za to, że dotrwałam do tego momentu życia w którym jestem teraz, to na pewno niedoszłemu mężowi. Tak tak, przeszła mi fala mówiąca, że ja tam się wydawać za mąż nie będę nie będę xd, u kogo trwa nadal? Przyznać się! I piszecie co i was, co słuchać! Nie znicze i płaczki i serca połamane!
DZIĘKUJĘ ZA TO, ŻE TU JESTEŚCIE!

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz