121. 'W agonii'

508 61 5
                                    

Ciepły brąz kontrastował z chłodną barwą zielonego błękitu. Dwa zderzające się ze sobą barwą kamienie tak różne, tak osobne, tak dziwnie piękne zdawały się zlać w jeden. Powietrze zastygło, słońce zdawało się blednąć, a ziemia pod stopami przestała dawać stabilność.
Oczy, których tak łaknęła, oczy, które były dla niej inne niż wszystkie w tym świecie, patrzyły na nią za taflą formujących się łez.
Niedowierzanie.
Ulga.
Zachwyt. 
Szok.
Niepewność.
Wszystko to tonęło w bursztynowej otchłani i morskiej głębi.
Bo jedno i drugie nie wierzyło, że mimo wszystko stali się całością.
Uchyliła usta próbując zaczerpnąć powietrza, ale na próżno. Jej warga zaczęła drżeć, łzy napłynęły do jej dziwnych oczu, choć nawet tego nie powstrzymywała.
Poczuła dziwny chłód, gdy prawa dłoń mężczyzny opuściła jej ramię, jakby pozostawiając po sobie dziwną pustkę. Ale nie minęła sekunda, a uniosła się, by spocząć na jej policzku.
Uchylił usta i zatrzymał się milimetry od jej skóry. Jakby bał się, że ona zniknie. Że jego umysł, tak bardzo wyczerpany cierpieniem i strachem wojny płata mu figle w agonii.
Wyciągnęła prawą rękę, a jej palce delikatnie docisnęły jego dłoń do jej policzka.
Poczuł mrowienie pod palcami i gdyby tylko mógł swobodnie oddychać odetchnąłby z ulgą.
Jest.
Stoi tu przed nim.
Patrzył mu w oczy.
Żyje.
Jego ciało było wyczerpane, ból narastał z każdą chwilą, przypominając mu to co musiał przejść by się tu znaleźć.
By móc wrócić.
Do niej.
Zsunęła dłoń na jego przedramię, później na bok i minimalnie zacisnęła palce na powierzchni jego brązowo złotej szaty.
Stoi przed nią.
Przeżył.
Przeżył wojnę i piekło, przedarł się przez wrogów i śmierć, która kroczyła wraz z nimi.
Spojrzała na jego twarz. Na zmarszczki przy oczach, na dłuższy niż zawsze zarost.
Na bliznę przecinającą jego lewe oko od brwi aż do szczytu policzka.
Nie zauważyła jej wcześniej.
Patrzyła na uchylone usta.
- Zahrah...
Powtórzył kręcąc minimalnie głową, jakby nadal podważał jej istnienie.
W jednej chwili objęła go za szyję, a on owinął ramiona wokół jej drobnego ciała. Nie myślał nawet o tym, żeby powstrzymać łzy, które teraz spływały po jego policzkach. Zawzięcie chłonął każdy skrawek jej osoby, trzymał ją przy sobie tak jak tylko mógł.
Mocno obejmowała go za szyję i nie potrafiła powstrzymać szlochu. Jej ciałem wstrząsa fala płaczu i upiornego gorąca.
Pierwszy raz słysząc targający nią płacz czuł po prostu ulgę. Bo to kolejny dowód na to, że ona wciąż istnieje. Oczy piekły go od łez, których nigdy nie pokazał. Pozwolił sobie na głęboki wdech i zanurzył twarz w jej włosach. Czuł słodki zapach jej skóry.
Pamięta jeszcze ten dotyk?
Tę skórę miękką i gładką jak najdroższy jedwab.
Włosy teraz spięte, wcale nie napawały go złością.
Spodnie, które opinały jej nogi i pośladki teraz były dla niego zachwycająco piękne.
Ona cała była piękna.
Odsunęła się od niego i chwyciła w dłonie pokryte zarostem policzki.
Patrzył na mokre ślady łez, na zmarszczkę między jej brwiami.
Na drżącą wargę.
Ona spojrzała na jego pełne, minimalnie uchylone usta.
- Wróciłeś- wyszeptała- wróciłeś tu. Wszyscy mówili mi, że nie ma już nadziei. Nie wierzyłam im- pokręciła głową jakby w panice.
Jakby chciała go przekonać, że zawsze miała wiarę.
- Nie pozwoliłam im. Nie pozwoliłam im, Zayn- powiedziała jakby z żalem.
- Nie wierzyłem, że wrócę. Aż do teraz- przyznał cicho i oparł czoło o jej- gdybym cię nie zobaczył, wciąż tkwiłbym w tym piekle - zacisnął powieki.
- Spójrz na mnie- odezwała się drżącym głosem - patrz mi w oczy Zayn, błagam Cię.
Więc otworzył oczy.
Tak bardzo nie chciał by zobaczyła w nich całe zło, którego doświadczył przez ostatni rok. Ten ogrom cierpienia i bólu, rozdzierającego ciało i duszę.
Uparcie ignorował narastający, coraz mocniej palący prawy bok i udo.
- Będę patrzył - zapewnił cicho- będę patrzył w twoje oczy tak długo, jak będziesz patrzeć w moje- obiecał i jeszcze raz objął ją ramionami przyciągając do siebie.
Odetchnęła wyraźnie, rozkoszując się mocnym zapachem jego ciała. Przytuliła policzek do jego torsu i objęła go w pasie.
- Nigdy więcej nie pozwolę Ci wyjechać.
- Nigdy więcej tego nie zrobię- zapewnił opierając podbródek i jej głowę.
Miała tak wiele pytań. Tyle chciała mu powiedzieć. Tyle wyznać.
Ale to mogło poczekać.
- Zahrah... - zaczął niepewnie, czując ogarniającą go słaboś.
Uniosła głowę i ułożyła dłonie na jego klatce piersiowej. Czuła niepokój.
- Co...
- Muszę... usiąść- zacisnął usta w wąską linię i przechylił głowę patrząc w bok tak, jakby wstydził się jej spojrzenia.
Cofnęła się na długość ramion, a on... niemal natychmiast chwycił się za prawy bok.
Spojrzała na jego dłoń, a jej oczy przeszedł błysk szoku i strachu, gdy zdała sobie sprawę, że jego palce są brudne od krwi.
- Nie... Zayn...
Nie mogła oddychać.
- Pomocy!- krzyknąłem panicznie i złapała na jego dłoń, sama dociskając ranę.
- Zahrah..- zaczął, ale oddech uwiązł mu w gardle, gdy jej obraz zaczął rozmazywać się przed nim- n-nie idź...
Usłyszała krzyki na korytarzu, podniesione głosy i słowa, których nie rozumiała, a stojący przed nią mulat zachwiał się i wolną ręką oparł o kolumnę.
Do komnaty niemal wbiegł Hussam Imad, a za nim trzech medyków. Dwóch chwyciło go, a Hussam złapał ją za ramiona i odsunął w tył. Była tak przerażona, że nie protestowała. Mężczyźni w pośpiechu zdjęli z niego szatę i kaftan, następnie prowadzili do łóżka.
Hussam poczuł, jak niemal upada, gdy jej wzrok padł na jego plecy.
Jego skóra niemal miejsce w miejsce była pokryta fioletem, czerwienią, granatem i żółcią. Siność zalała przestrzeń jego karku, łopatek, linię kręgosłupa, ramiona, biodra i żebra. Od prawej łopatki do lewego boku rozciągała się gruba świeżo zabliźniona szrama. Miała ciemny, brudno różowy kolor, który odznaczał się na posiniaczonych placach.
Gdy medycy położyli go na łóżku zobaczyła pokrytą bliznami klatkę piersiową i żebra, a prawy bok też pokrytego siniakami brzucha miał otwartą ranę, z której płynęła krew.
- Szwy puściły- powiedział Hussam, gdy chciała zrobić krok w jego stronę- nie zbliżaj się teraz- mocniej zacisnął palce na jej ramionach.
- Co...
- Wojna.
Odpowiedział na jej niezadane pytanie.
Medycy zaczęli wycierać krew spływającą w jedwabną, zdobioną pościel. Jeden z nich nasączył bandaże gorącą mieszanką ziół. Drugi wsunął dłoń pod jego kark i uniósł mu głowę, by podać pierwszy mógł podać mu lek.
Skrzywił się, czując gorzki posmak w ustach i zacisnął powieki, ale wypił całość. Gorąco zaczęło obezwładniać jego klatkę piersiową, później głowę i resztę ciała. Gorączka przyszła bardzo szybko.
- Wdało się zakażenie- powiedział siwobrody starzec- ranę trzeba oczyścić i zszyć ponownie. Trzeba nam korzenia pewnej rośliny, który się kończy, nie wiem, czy tyle wystarczy...
- Wystarczy?- przerwał mu Hussam- wystarczy do czego- pościł ją i zacisnął pięści.
Natychmiast podeszła do łóżka i wspięła się na materac.
- Zayn...- zadrżała i chwyciła jego dłoń, unosząc ją.
- Aby go uleczyć.
Nie...
- Co?- odwróciła się natychmiast.
- Przykro mi, Pani. Nie mamy więcej...
- Gdzie go znaleźć- wtrąciła szybko- mów natychmiast.
- Sprowadzamy go zza oceanu.
W jej oczach błysnęła zawziętość.
- Jak ona wygląda? Ta roślina?- zapytała napiętym głosem.
- Nie widziałem jej na własne oczy - odparł - wiem tylko, że ma białe, nakrapiane zielenią liście, w kształcie...
- Serca.
Powiedziała to patrząc na bliznę, kaleczącą jego oko.
Zapanowała cisza.
- Tak- odparł oniemiały, marszcząc brwi- właśnie tak.
- To Luverrus. Gasi nawet najcięższe zapalenie i gorączkę- powiedziała.
- Pani... - splótł dłonie i skłonił się, patrząc w dół- nie ma szans, sprowadzić go tutaj zza oceanu.
- Jak to...
- To co mamy, wystrszy nam do jutra.
Zamarła i mocniej złapała jego dłoń.
- Nie... niemożliwe- pokręciła głową.
- Przykro mi, Pani...
- Zahrah...
Spojrzała natychmiast na jego twarz.
Jego czarne brwi marszczył się w grymasie bólu.
- Jestem- ujęła jego policzek, a swój przytuliła do jego dłoni, z którą splotła pałce- jestem, Zayn. Wszystko będzie dobrze...
- Nie chcę... teraz umrzeć...- wydusił patrząc w jej oczy z przerażeniem, którego nie miał siły ukryć- n-nie chcę...
- Zayn- pokręciła panicznie głową- żyjesz. Będziesz żył- powiedziała twardo- będziesz żył, rozumiesz?
- Z-zahrah... j-ja...
Urwał, a jego głowa bezwładnie spoczęła w jej dłoni, gdy stracił świadomość.
- Zayn... Zayn, nie...- pokręciła głową i objęła go za szyję znów czując łzy na policzkach.
On nie może teraz umrzeć.
Nie po tym wszystkim.
- Zawołaj Aimena- zwróciła się do Hussama.
- Co...?
- Natychmiast!

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz