25. 'Rozczarowanie bursztynem'

9K 935 79
                                    

Wróciła do pałacu, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając ostatnie przebłyski między budynki. Mniejsza brama znów została otwarta i zamknięta zaraz za nimi, gdy tylko weszli na dziedziniec. Wszystkie kobiety szły przodem, za nimi straże, dopiero później ci, którzy nieśli zakupione towary. Kiedy tylko weszli na teren pałacu oddali towary służbie i wrócili na bazar.
Zwykłym ludziom nie wolno tam być.
Ona szła na samym końcu razem z Husamem. Nie mówiła dużo, prawie wcale się nie odzywała, a on nie mógł zrozumieć co jest tego powodem. Szła obok, wzrok wlepiła w naczynie, które kupił jej Husam i wyglądała jakby coś wyraźnie zajmowało jej myśli. Mężczyzna rozesłał straże, wszystkie jego udały się do haremu, a ona nadal stała przy schodach na pierwszy taras.
- Co ci jest?- zapytał cicho, podnosząc jej podbródek.
Poczuł potrzebę, żeby to zrobić.
- Nic, Husam- westchnęła cicho- jestem po prostu zmęczona i strasznie mi ciepło- zdjęła chustę z twarzy- pozwól, że już pójdę- odwróciła się i ruszyła w kierunku swoich komnat.
Co ci jest...
Nie poszedł do siebie, skierował się na górę, do jego komnat. Minął strażników, którzy jak zawsze skłonili się nisko widząc go i wszedł do środka. Zastał go siedzącego przy stole, pochylonego nad papierami. Oparł się bokiem o drzwi i krzyżując ręce na torsie zapukał w drewnianą powłokę.
- Przecież cię widzę- mruknął cicho, nie podnosząc głowy.
- Nawet nie spojrzałeś- skrzywił się lekko i podszedł do niego. Usiadł naprzeciw i pozbierał mu pisma sprzed nosa.
- No co robisz?- zmarszczył brwi, kiedy zielonooki poskładał wszystko na jedno miejsce- Harry...
- Siedzisz z nad tym od tygodnia, zostaw.
- Ale...
- Zostaw- przerwał mu natychmiast.
- To ja jestem sułtanem- oburzył się i skrzyżował ręce na klatce piersiowej.
- A ja jestem twoim doradcą i przyjacielem i mówię, żebyś to zostawił- uniósł brew, a ten tylko westchnął i odchylił głowę do tyłu.
- Masz rację, jestem już tym zmęczony- przemknął powieki.
Uśmiechnął się lekko.
- Ty zmęczony, ona zmęczona... wszyscy zmęczeni- pokręcił głową.
Spojrzał na niego natychmiast.
- Zmęczona? Coś jej jest?- zapytał, a Husam w jego oczach widział jawną obawę.
- Myślę, że powinieneś z nią porozmawiać- stwierdził- była jakaś nieobecna. Jak wracaliśmy nie odezwała się słowem.
Zdziwił się.
Ona? Nieobecna?
- Kupiła coś?
To go najbardziej interesowało. Co mogłoby ją uszczęśliwić.
- Um, zobaczysz- pokiwał głową- nie będę się rozwodził na ten temat- dodał rzeczowo.
- Później- odchrząknął- może później- wstał i napełnił oba kielichy winem.
Nie chciał przed nim pokazać, że... no właśnie co dokładnie? Że przychodzi do niej, kiedy nikt nie widzi? Że... martwi się o nią? Chce ją mieć jak najbliżej siebie.
Nikt nie może o tym wiedzieć...
- Zayn- splótł przed sobą dłonie, opierając łokcie na kolanach- nie myśl, że nie widzę co się dzieje- westchnął cicho.
Spojrzał na niego marszcząc brwi.
- Co masz na myśli?- zapytał jakby zdziwiony.
- Przede mną nie ukryjesz niczego, znam cię.
- Nie muszę ci się tłumaczyć- powiedział poprawiając szatę- przed nikim nie muszę się tłumaczyć- powtórzył i odszedł od biurka.
- Nie o to chodzi...
- Kto dał ci prawo do mówienia mi co mam robić?- odwrócił się w jego kierunku- nie będę się tłumaczył przed...
- Przed nikim?
Zamarł.
Husam również wstał. Tyle, że o wiele wolniej i spokojniej.
- Więc nie będę zabierał czasu, panie. Na pewno miałeś ciężki dzień. Poślę do ciebie Dżamilę- powiedział.
Patrzył na niego oszołomiony, niezdolny do wypowiedzenia słowa.
Husam cofnął się na środek komnaty, wyprostował, a następnie powoli skłonił się przed swoim panem, po czym wycofał się do drzwi z pochyloną głową...
*
Siedziała na poduszkach na balkonie i wpatrywała się w noc. Księżyc już dawno zagościł na usłane gwiazdami niebo, a ona nadal nie mogła spać. Nawet Asim położył się przy jej nogach i mruczał niewyraźnie przez sen.
Czekała na niego.
Czekała wczoraj, przedwczoraj, trzy dni temu również, nawet tydzień.
Nie przyszedł.
A ona widziała tylko zmierzającą do jego komnat po zmroku. Szła dumnie z podniesioną głową.
A ona mogła tylko patrzeć...
Nie umiała w tym momencie zrozumieć samej siebie. Zrobił jej tyle złego, rzucił na nią upokorzenie i nieludzką krzywdę.
Nienawidziła go.
Nigdy się nie pokłoniła i nie pokłoni.
Nie chciała nigdy czuć jego dotyku, nie chciała na niego patrzeć, przebywać obok.
Więc dlaczego teraz... chciała być na jej miejscu?
Nie mogła zrozumieć.
Nie chciała zrozumieć?
Od kilku dni nie widziała też Husama. Powiedziałby jej, gdyby gdzieś wyjechał, obiecał jej to.
Nie przyszedł, ostatni raz widziała go w dniu, kiedy była na bazarze. Minęły niemal dwa tygodnie.
Nie mogła usiedzieć w miejscu, zdecydowała, że pójdzie do ogrodu. Zostawiła śpiącego kota i sama wyszła z pałacu. Ale i między kwiatami tej nocy nie było jej dobrze.
Czuła zimno.
To czego pragnęła łapczywie przez cały dzień teraz było najmniej pożądaną rzeczą. Objęła ciało ramionami i przeszła przez dziedziniec, wracając do komnaty.
I z pewnością by wróciła.
Gdyby nie zobaczyła jej wychodzącej od niego. Jej dziwne oczy spotkały dwa zimne szafiry, które patrzyły z satysfakcją. Uśmiechnęła się kpiąco unosząc wysoko głowę i ruszyła w jej stronę. Ale ona się nie ruszyła, patrzyła na białowłosą i zacisnęła usta w wąską linię. Kiedy ta ją minęła, chciała odejść, ale piękna złapała jej nadgarstek. Odwróciła się do niej, a na jej twarzy była już jawna złość.
- Puść mnie- powiedziała ostro.
Nie miała ochoty z nią rozmawiać.
- Nie myśl, że długo tu będziesz- uśmiechnęła sie zwycięsko- pozbędę się ciebie tak szybko jak się tu pojawiłaś- i wbiła paznokcie w jej skórę, a potem puściła ją i odeszła.
A ona stała tak przez chwilę, czując dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Otrząsnęła się po chwili i powolnym krokiem ruszyła do siebie.
Położyła się na łożu i tak leżała.
Nie było mowy, by zasnąć.
*
Przez następne dni nie wychodziła nawet do ogrodu. Czas mijał bardzo powoli, kiedy spędzała wieczory na tarasie siedząc przy oknie. Ubiegłej nocy przyleciał słowik. Śpiewał przez długi czas, a ona czuła, że nie była w tamtej chwili jedyną osobą, która go słuchała, ale nie podniosła głowy w górę. Gdyby to zrobiła jej oczy napotkałyby jego tęczówki.
On też stał na swoim balkonie, z którego miał widok na jej taras i balkon. Też słuchał. Ale bardziej niż śpiew słowika interesowała go ona. Nie był u niej od blisko dwudziestu stu nocy, nie rozmawiał z nią, nie czuł jej ciepła.
Potrzebował tego.
Dlatego też każdego wieczoru kazał wzywać Dżamilę. Chciał czuć kobietę, miał nadzieję, że nie będzie sam. Zapytała czy może zostać z nim. Zgodził się. Większej radości nie mógł jej dać. Zgodził się z myślą, że nie będzie sam.
Ale mimo tego, że była obok, nie była jego.
Dlaczego nie jesteś jak Zahrah...
Pierwszy raz zadał sobie takie pytanie. Nie porównywał dziwnych oczy do pięknych szafirów jasnowłosej. Nie porównywał jej do właścicielki cudownego pierścienia.
Pierwszy raz porównał Dżamilę do Zahrah. Nie na odwrót.
Ale i przez cały następny dzień do niej nie poszedł. Dlatego teraz siedziała ona sama i on sam.
Tej nocy nie wezwał żadnej.
Czuł się źle. Ostatnie dnie spędzał na przygotowaniach do święta obchodów rocznicy podpisania traktatu pokojowego z Tartarem. To już za siedem dni. Miał nadzieję, że to będzie dzień dobry i szczęśliwy dla wszystkich. Tymczasem dnia, kiedy wyszli na bazar ostatni raz rozmawiał z Husamem. Zielonooki nie przyszedł do niego więcej. Nie miał po co.
Nie będzie zabierał czasu swemu panu...
Rankiem następnego dnia wyszła razem z tygrysem na spacer. Ledwo zeszła na główny taras i zobaczyła konia przygotowanego do drogi, którego pilnował strażnik.
Zmarszczyła brwi.
Ktoś wyjeżdża?
Ale w większe zdziwienie wprawił ją widok Husama w ciemnej brązowej pelerynie podróżnej, zapiętej pod szyją na złotą klamrę.
- Husam- zawołała szybko i zbiegła po schodach, podtrzymując materiał jasnej, zielonej sukni.
Mężczyzna odwrócił się w jej kierunku zaskoczony.
- Wyjeżdżasz?- spojrzała przelotnie na konia.
Uśmiechnął się słabo.
- Muszę. Nie martw się, wrócę za kilka dni...
- To przez niego, prawda?- przerwała mu natychmiast.
Widziała to w jego oczach.
Nie musiał udawać. I tak mu się nie udało przed nią.
Westchnął głęboko, przymykając powieki.
- To nie są sprawy dla...
- Dla kobiety?- znowu mu przerwała- w tym kraju nic nie jest dla kobiet- fuknęła pod nosem, krzyżując ręce pod biustem. Ku jej zaskoczeniu zaczął się cicho śmiać. Spojrzała na niego zdezorientowana, ale również się uśmiechnęła.
- Masz piękny uśmiech- powiedziała w końcu- naprawdę.
- To ja powinienem to powiedzieć, pani- skłonił się.
Przewróciła oczami.
- Nie mów tak do mnie- jęknęła.
- Więc jak? Jak mam się do ciebie zwracać?
- Kiedyś ci powiem- odezwała się po chwili, a on uśmiechnął się pod nosem- musisz jechać?
- Muszę- westchnął- muszę pomyśleć. Wrócę, nie martw się o to.
Przygryzła dolną wargę.
- Jeśli to przez niego, a wiem, że tak, wracaj szybko, proszę- powiedziała cicho.
Nie wiedział co ma powiedzieć w tej chwili. Nie chciał wyjeżdżać. Nie chciał opuszczać tego miejsca, swojego domu.
Ale nie chciał patrzeć w oczy człowieka, który po tylu latach momentami miał go za nic...

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz