Patrzył na nią. Patrzył cały czas, odkąd wszedł do jej sypialni. Siedział na fotelu, ustawionym przy stopniach podwyższenia, gdzie stało jej łoże. Patrzył z dołu na śpiącą martwym snem. Dla niego był on snem wiecznym, nie otwierała oczu od ponad miesiąca. Od 43 dni.
A on jak co noc przychodził i patrzył.
Kazał przenieść tutaj ten fotel.
I tak siedział, opierając lekko głowę i gładził brodę palcem wskazującym.
- Nie wolno ci, Zahrah- odezwał się przerywając panującą między nimi ciszę- nie wolno ci... nie wolno. Nie masz prawa- pokręcił głową- jesteś tutaj. Jesteś i będziesz. Nie masz prawa odejść- mówił cicho- nie pozwalam ci. Powiedziałaś, że nie odejdziesz. Powiedziałaś, że nie uciekniesz. Dałaś słowo, Zahrah... nie możesz go złamać...
Mówił do niej wypowiadał na głos swoje myśli.
- Ja jestem panem- podniósł głos- jestem panem tego świata, twoim panem. Nie masz prawa mi się sprzeciwiać, nie masz prawa odchodzić! Nie wolno ci! Nie możesz mi siebie odebrać! Nie masz prawa!
Nie kontrolował się, po prostu wstał, wszedł na podwyższenie i patrzył na nią z góry.
- Nie możesz odejść. Nie pozwalam ci, rozumiesz? Nie możesz...
Padł na kolana.
- Błagam cię, Zahrah- wyszeptał drżącym głosem, chwytając jej zimną dłoń- błagam, nie zostawiaj mnie samego...
Nie odezwała się. Nie otworzyła swoich dziwnych, pięknych oczu, w których ziemię spotyka błękit nieba. Nie zrobiła tego.
A on tak bardzo tego właśnie pragnął. Wstał powoli i przysiadł na łóżku. Asim leżał obok, wzdłuż jej ciała. Czasem musnął nosem jej czerwony policzek.
Westchnął przeciągle, patrząc na biały, mały kwiat lilii, w srebrnym wazonie.
Przyniósł go dla niej.
Zawsze przynosił, kiedy poprzedni wyznionął życie.
- Byłem dzisiaj ogrodzie- mówił- lilia zakwitła. Biała. Przyniosłem ją dla ciebie- powiedział, trzymając jej dłoń. I to na nią patrzył. Jej maleńka rączka wydawała mu się nagle niezmiernie interesująca. Nie chciał patrzeć ma jej pozbawioną życia buzię. Na sine usta, czerwoną skórę i zapadnięte policzki.
Ujął jej palce w obie dłonie i przejechał po knykciach.
- Dlaczego mi to robisz... dlaczego nie patrzysz. Dlaczego, moja Zahrah...
Uniósł swe brązowe oczy na jej twarz. Przemawiają przez niego jedynie rozpacz i bezsilność.
Bo był panem. Był władcą tego świata, władcą i monarchą. Miał w posiadaniu armię, miał skarbiec wypełniony złotem, klejnotami. To jemu wszyscy się kłaniali, chylili swe głowy przed jego osobą.
A był bezsilny.
- Mój panie...
Odwrócił głowę w stronę drzwi, marszcząc lekko brwi.
Patrzył na niską mulatkę, która stała, patrząc w podłogę. Ale nagle podniosła głowę i spojrzała mu w oczy.
Nie podniósł się. Zawsze to robił, zawsze stał i patrzył z góry na służbę.
- Co tu robisz?
- Przyszłam do pani- powiedziała zgodnie z prawdą- przychodzę co noc.
Wstał powoli i zszedł po trzech stopniach, siadając w fotelu. Dziewczyna patrzyła na niego lekko skrępowana, a ten wskazał gestem dłoni na jej łoże.
- Proszę- odrzekł.
Dziewczyna ugięła kolana lekko i skłoniła się, ale nie pochyliła głowy.
Następna...
Podeszła do parawanu, skąd wzięła kawałek jedwabiu i miseczkę wody. Przysiadła na jej łóżku tam gdzie wcześniej siedział on.
Zamoczyła materiał w zimnej wodzie i docisnęła do jej rozgrzanego czoła. Potem do policzków, do szyi, dekoltu.
Przełknął ślinę widząc to.
Będąc przy niej sam, mógł to zrobić. Mógł jej tam dotknąć.
Nie zrobił tego.
Dziewczyna wypłukała materiał i zamoczyła jedwab w świeżej wodzie, po czym delikatnie muskała nim jej usta. Te niegdyś miękkie, różowe wargi.
- Dbasz o nią- zauważył, pocierając brew palcem wskazującym. Często to robił, gdy usilnie nad czymś myślał.
- Tak- powiedziała tylko.
Kiedyś powiedziałaby tak, panie.
- Jak masz na imię?- zapytał cicho.
- Amina- odparła, nie przerywając swojego zajęcia.
Zagryzł wargę.
- Powiedz mi...- zaczął powoli- o czym ona mówi, gdy jest z tobą?
Spojrzała na niego, odkładając miseczkę na stolik przy łóżku. Przejechała dłonią po grzbiecie Asima.
Dziwił się widząc to, sądził, że nie pozwala Się dotykać.
- Pani mówi mi o wielu rzeczach- powiedziała.
- Jakich?
- Mówi... mówi o tym świecie. Bardzo mu się dziwi.
O tak...
- Mówi, że nie rozumie dlaczego chylę przed nią głowę codziennie rano. Dlaczego tu jest, a nic nie może dać ci w zamian, panie.
Daje...
- Nie rozumie, dlaczego twoje kobiety są wywyższane, uważa, że służące są równie piękne- powiedziała ciszej.
Nie chciała go rozzłościć.
Zmarszczył lekko brwi.
Amina była piękną kobietą, musiał przyznać.
- Nie rozumie jaką rolę w świecie odgrywa imię.
- Gdybym choć je znał- westchnął, po czym wstał z fotela- nie powiedziała mi- powiedział, zaciskając dłonie w pięści i podszedł do okna.
Miasto spało.
- Nikomu tego nie powiedziała- usłyszał za sobą, na co się odwrócił- bo nikomu nie ufa tak bardzo.
Spojrzał gdzieś w bok, czując wzbierające w nim poczucie winy. Wszedł na podwyższenie i spojrzał z bólem na swoją Zahrah.
Mulatka ze zdumieniem patrzyła, jak kładzie dłonie po obu stronach jej ciała i pochyla się do niej. Uchyliła lekko usta, gdy w jej obecności złożył krótki pocałunek na jej rozgrzanym czole.
Po czym wyszedł...
*
Czekała, aż służąca opuści jej komnaty. Kiedy tylko zobaczyła wywodzącą razem z tygrysem dziewczynę, schowała się za kolumnę, dla pewności, że ta jej nie zobaczy. Wiedziała, że pójdzie w drugą stronę. W stronę ogrodów. Wyszła zza marmuru i podeszła do drzwi, które natychmiast otworzyli jej strażnicy.
Pani może iść gdziekolwiek zechce. Jest jego faworytą.
Weszła do jej sypialni i uśmiechnęła się, widząc ją nadal jak martwą.
Ona przyspieszy ten stan rzeczy. Już niedługo.
- Widzisz?- zaczęła cichym, lecz pewnym siebie głosem- miałam rację. Mówiłam, że się ciebie pozbędę- uśmiechnęła się- miałam rację- powtórzyła z wyższością.
Lecz jej uśmiech zniknął, kiedy zdała sobie sprawę, że... ona się poruszyła.
Poruszyła dłonią.
- Tak...
Dziwne oczy uchyliły się powoli.
- Tak, patrz na mnie.
Słyszała ją. Słyszała jak przez mgłę. Zmarszczyła minimalnie brwi, czując piekielny ból głowy i gorąco. Ale... co ona u niej robiła?
- Patrz na mnie- powtórzyła, a jej tęczówki odnalazł szafirowe- jesteś świadoma- powiedziała z podłym uśmiechem- to dobrze.
Nie mogła się odezwać.
- Myślisz, że tu przyszedł?- uniosła kpiąco jasną brew- nie było go. Nie było ani dzisiaj, ani dwa dni temu. Przez ten cały czas zapomniał o tobie. To ja z nim byłam. To mnie chciał.
Cały czas mówiła bardzo powoli. Tak, aby każde słowo dokładnie zakorzeniło się w umyśle Zahrah.
Minimalnie zacisnęła ust.
- Dałam mu rozkosz, której pragnął. Powiedział, że jestem dla niego jedyną. Ja. Nie ty- pokręciła głową, pochylając się do niej.
Dlaczego...
- Nie jesteś tu dłużej potrzebna. Nigdy nie byłaś. Przez ten cały czas, kiedy przychodził do ciebie, później był ze mną- uniosła wysoko głowę, prostując się przy tym.
A w dziwnych oczach... coś pękło...
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...