133. 'Wolność?'

346 57 2
                                    

Patrzył w jej oczy.
Patrzył w oczy, w których z każdą sekundą narastały coraz to silniejsze emocje. Było w nich wszystko, co tylko mógł rozpoznać, ulga, strach, szczęście, ból... Miał wrażenie, że jej tęczówki płoną. Nie umiał wyczytać wiele z jej twarzy, ale nie wiedział, czy to przez ból, który rozrywał przód jego uda, czy przez wciąż trzymającą się go rozpacz, czy może przez zmęczenie i fakt, że nadal nie umiał zebrać myśli. Nie wiedział dlaczego nie umie złapać równowagi, dlaczego jego spojrzenie jest tak słabe.
Nie miał pojęcia o zajmującej jego umysł truciźnie.
Zdawało się że śmierć Ewą otworzyła przed nim wiele drzwi. Ale nagle przestał liczyć się wszystko to co chciał ją wcześniej zapytać. Jej przeszłość stała się tak bardzo nieważna.
Jakby za nią nie było nic a przed nią było wszystko.
Pytanie, które zajmowało jego myśli, które nie dawało zasnąć po zmroku. Tak bardzo pragnął wiedzieć, tak bardzo pragnął znać jej imię. Nie zauważył, że z czasem ta wiedza stała się dla niego zbędna.
Dla niego była to Zahrah.
Ale Zahrah nosiła inne imię.
- Panie mój.
Odwrócił głowę.
Wysoki minister stał przed nim.
Nie patrzył mu w oczy, miał pochyloną głowę, a w prawej dłoni trzymał jego królewski pierścień. Obok niego stał Hussam Imad, trzymający w wyciągniętych przed siebie dłoniach jego miecz.
Wysunął zakrwawioną dłoń i chwycił swoją własność, a następnie wsunął na pałac.
Odetchnął.
Ludzie powoli skłonili głowy. Każdy minister, każdy mieszkaniec pałacu, wszystkie jego kobiety.
W tej chwili wydawało mu się to tak bardzo nieistotne.
Znów spojrzał w jej tęczówki.
Jej twarz była tak bardzo nieobecna.
Uniósł dłoń i złapał ją za kark, przyciągając jej czoło do swojego.
- Uratowałaś moje życie- szepnął niemalże niesłyszalnie- gdyby nie ty, byłbym martwy.
Poczuł jak nogi odmawiają posłuszeństwa, jak klatka piersiowa unosi się coraz ciężej.
Chciał zażądać jej spojrzenia, ale nie miał na to siły. Chciałby nawet o to błagać.
Nie był w stanie.
A z dziwnych oczu uleciała jedna łza.
- Masz moje życie- szepnął jedynie i padł na kolano z bezsilności i bólu.
O ironio.
Pan, który ma na swoje skinienie cały kraj, armię, pałac i każdą duszę, która winna jest mu posłuszeństwo i miłość. Pan, którego słowo jest niepodważalne, a każda wypowiedziana myśl z jego rozkazu staje się prawem.
On jest prawem.
A ofiarował życie kobiecie.
Kobiecie, która nie pochodzi z jego kraju, ale nauczyła się wydawać rozkazy. Kobiecie, która nigdy nie pochyliła przed nim głowy z uległości, która zawsze dawała mu żądające spojrzenie. Kobiecie, która nie widziała wartości w złocie, czy klejnotach tego kraju, a zamiast oddawać szacunek wielkim, skłaniała się ku zwykłym ludziom z bazaru.
Ta kobieta była w tej chwili jedyną osobą, bez której nie wyobrażał sobie kolejnego dnia.
Ministrowie patrzyli zaszokowani, jak w ślad za Panem idzie jego lud.
Wszyscy zebrani mieszkańcy stolicy padli na kolana tak jak ich władca.
Bo widzieli w niej Panią.
To samo zrobił minister stolicy i Hussam Imad.
A Zahrah stała i patrzyła na człowieka, którego nienawidziła z chwilą przybycia do jego kraju, a stał się dla niej każdym oddechem.
- Zayn- szepnęła nie chwyciła w dłonie jego policzki pochylając się do niego- Zayn patrz mi w oczy, błagam...
On już swoje zamkną.
- Hussam... Hussam, trzeba go zabrać do pałacu...- zaczęła ze łzami w oczach- on zginie...
Osunęła się na kolana i mocno białego zaszyję. Jego ciało stało się kompletnie bezwładne. Umysł pochłonęła słodka nieświadomość. Nie było to jedyne co mogło teraz ukoić jego ból.
Patrzyła na jego spokojną teraz twarz, a ulga które opanowała jej umysł po śmierci Evona natychmiast ustąpiła miejsca przerażeniu.
Gdy Rivear dotarł na miejsce walki zobaczył ją klęczącą w kałuży krwi. Trzymała w ramionach ciało nieprzytomnego mulata. Ale krew nie była jego.
Posadzkę pokrywała krew człowieka którego dla niej zabił Pan.
Gdy tylko zobaczyła brata, gdy spojrzała w jego przerażone oczy... po prostu zemdlała.

*

Minęło czternaście dni.
Tyle właśnie czasu zdążyło upłynąć od walki krwi.
I pomimo że ona odzyskała świadomość wiele dni temu... On się jeszcze nie obudził.
Jego ciało przyjmował leki, chłonęło wywary i przygotowane przez Riveara ekstrakty roślinne. Ale umysł wciąż pozostawał niedostępny...
Pierwszą osobą którą mieli poinformować po jego przebudzeniu była ona.
Leżała na łóżku, niemal nie spała w nocy mając w pamięci wydarzenia sprzed dwóch tygodni. A gdy zmęczenie przejęło kontrolę nad jej ciałem, gdy udało jej się zasnąć dosłownie na krótki moment w snach pojawił się obraz, który odebrał jej ten prozaiczny spokój.
Asim.
Mocno zagryzła wargę nie powstrzymując smutku i żalu.
Zawładnął nią płacz.
Leżała w łóżku i po prostu zatraciła się we łzach.
On nie żyje.
Jej tygrys, jej przyjaciel i obrońca, ten który z nią zasypiał i z nią witał dzień. Był przy niej zawsze.
A teraz go nie ma.
On go zabił.
I zrobił to w tak okrutny sposób. Pokazał jej i światu jak trofeum. Świadectwo swojej próżnej władzy i chorego szaleństwa.
Zabił istotę, o którą tak bardzo walczyła od samego początku. Zabił jej Asima.
A zrobił to dlatego, że przyszedł tu po nią.
Znalazł ją.
Zrobił to, co obiecał.
Nie pozwolił jej o sobie zapomnieć.
Koszmary, które nawiedzały jej sny stały się okrutną rzeczywistością. Zanim tu przybyła uciekała przed nim jak tylko mogła. Przemierzała miasta i szlaki, chcąc jak najbardziej wtopić się w miejską ludność, co nie zawsze jej się udawało. Chciała być jak najdalej od pałacu piekieł, a wiedziała, że nie może prosić o pomoc. Uciekła jeden jedyny raz i ludzie, którzy dali jej schronienie zostali z jego rozkazu zabici. Pokazał jej to. Kazał jej patrzeć. Dlatego też za wszelką cenę nie chciała zwracać na siebie uwagi.
Jej wygląd stał się przekleństwem.
Tak bardzo znienawidziła własną twarz i oczy, że nie pozwalała siebie spojrzeć w lustro. Odkąd uciekła z Tartaru nie miała ku temu okazji. Stało się to dopiero w jego komnatach. Po niespełna pięciu latach.
Zareagowała szokiem i strachem.
Nie poznała kobiety, w której odbicie patrzyła.
Teraz było inaczej.
Pozwoliła swojemu sercu zapuścić korzenie w tym cudnym ogrodzie, który on nazywał domem. Pozwoliła sobie na spokojny oddech w jego ramionach. Na uśmiech nie obciążony strachem o jutro. Pozwoliła sobie na uczucie, które mogło skazać ją na śmierć.
Evon powiedział jej te słowa.
'Zbiję ciebie pierwszą i tego, którego pokochałaś.'
Wiedziała o tym.
Dlatego zwróciła jego uwagę podczas walki krwi.
Wiedziała, że będzie chciał w tej chwili jej śmierci.
Ten człowiek zniszczył jej duszę.
Zniszczył jej ciało.
Piekło znów chciało ją pochłonąć w swoją bezdenną otchłań.
Jej płacz narastał z każdą chwilą.
Była tak bardzo słaba, tak zniszczona wewnętrznie. Jak dziurawy dzban, który nie jest w stanie utrzymać w sobie wody.
Uchyliła powieki by spojrzeć na brata, który wszedł do jej sypialni, ale odwróciła się od niego, przyciskając dłonie do twarzy.
Ogarnął ją wstyd.
Izdihar powiedziała, że kobieta której ciało weźmie obcy mężczyzna jest zhańbiona.
I mimo, że ona nie należała do jego kraju i nigdy nie chciała podlegać jego prawom, tak właśnie się czuła.
Rivear szybko podszedł do łóżka i usiadł obok.
Jej ciało drżało, słyszał jej szloch i choć tak bardzo pragnął jej pomóc, zabrać od niej całe to obciążenie, wiedział, że nie ma takiej władzy. Pochylił się i złapał ją za ramiona by wciągnąć na swoje kolana.
- Nie płacz. Błagam, zrobię wszystko. Chcesz go zobaczyć? Jeśli tak...
- Nie- przerwała mu natychmiast, próbując złapać oddech, co nie było łatwe- nie, nie mogę.
Zdziwił się.
Przecież ona kocha tego mężczyznę.
I jak bardzo mógłby się z tym nie zgadzać, wiedział, że mógł się tylko przyglądać.
Nie ma prawa mówić jej, co ma robić.
- Muszę stąd zniknąć.
Zmarła.
Odsunął ją od siebie i mocno złapał za ramiona.
Widziała w jego oczach czystą konsternację.
- O czym ty mówisz? Ty go kochasz.
- Ale on nie pokocha takiej kobiety. Nie mogę być dla niego taką, jaką stanowi prawo tego kraju. Prawo to dla niego świętość- pokręciła głową jakby ze smutkiem.
- Dobrze- westchnął ciężko- jeśli tego chcesz...
- Nie chcę- przerwała mu- nie mam wyboru.
- Będziesz nieszczęśliwa- zauważył- będziesz cierpieć.
- Cierpiałam wiele razy...
- Nie wiesz, co mówisz. Nie znasz takiego cierpienia. Nie wiesz jak to jest tak bardzo pragnąć i musieć odejść. Znasz tęsknotę. Ale nie z właśniego wyboru. To zabija. Każdego dnia...
- Pani?
Odwróciła głowę, bo spojrzeć w stronę drzwi.
Starsza kobieta patrzyła na nią z widoczną trwogą i smutkiem.
- Rivear, zostaw nas- zwróciła się do brata.
On wstał i wyszedł, a kobieta powoli zbliżyła się do niej i usiadła na skraju łóżka.
- Byłaś u niego?- to było pierwsze o co zapytała.
Pokręciła panicznie głową.
- Nie. Nie mogę. Mam przeszłość...
- O której powinien wiedzieć, gdy się obudzi - weszła jej w słowo, ale zrobiła to bardzo spokojnie.
- On nie może wiedzieć...
- Zayn nigdy by cię nie skrzywdził.
Wiedziała o tym.
Ale czy bezpieczeństwo mogło jej wystarczyć?
I czy to prawda, że mogła czuć się bezpiecznie?


Jak myślicie?
Czekam na teorie spiskowe.
Kto jeszcze może zagrażać Zahrah?

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz