118. 'Sojusznik'

359 35 4
                                    

Asim
Uparcie patrzyła przed siebie, a czas zdawał się biec tak szybko, jakby już miało być południe.
Minęło kilka minut.
Zacisnęła palce na wodzy czując jak jej ciałem wstrząsa kolejna fala płaczu, tym razem większa.
Mężczyzna, który jeszcze wczoraj z nią rozmawiał, który jemu był lojalny i tak zaciekle go bronił... Nie żyje.
Nawet nie wiedziała jak miał na imię. Nie zapytała o to.
A on nie żyje.
A Asim...
Poczuła jak jej ciało odmawia posłuszeństwa i pochyla się do przodu tracąc jakikolwiek pion. Ledwo zsunęła się z grzbietu konia i padła na kolana. Szloch wstrząsnął ponownie całym jej drobnym ciałem, kiedy zagryzła wargi i przytknęła dłonie do twarzy, jakby to miało pomóc i zagłusić jej płacz. Objęła się ramionami i pochyliła do przodu krztusząc się łzami, które napływały do jej dziwnych oczu i zdawały się nie mieć końca.
Nie mieli szans.
Wyprostowała plecy czując jak opadają wszystkie jej bariery. W jednej chwili poczuła się tak słaba jak była dawno przed przybyciem do jego kraju.
Jakby znów... Nie miała nic.
Przetarła twarz dłońmi przygotowując się na kolejną falę płaczu i spojrzała przez siebie.
Jej serce stanęło na moment.
Poczuła nagły przypływ gorąca, jakby krew ze zdwojoną siłą napełniła wszystkie jej żyły.
Mężczyzna, którego imienia nie znała szedł powolnym krokiem w jej stronę. Utykał lekko na prawą nogę, jego ubranie było mokre i brudne od ziemi i krwi. Tak jak jego twarz, włosy i dłonie. Nie miał turbanu ani płaszcza, ale miał swój miecz. Przypięty w pochwie przy pasie po lewej stronie. Opierał na nim lewą rękę, z której na wysokości ramienia wystawał kawałek strzały, której grot zatopił się w jego ciele. W prawej niósł skórzane sawky, które wcześniej były przypięte przy jego siodle.
Wstała chwiejnie i za wszelką cenę starała się utrzymać równowagę gdy z zarośli tuż za nim wyłonił się tygrys.
Szedł powoli w stronę mulata, a gdy ją zobaczył przyspieszył i minął go.
Nie mogła się ruszyć.
Nie wierzyła w to co widzi, dopiero widok rozciętej szramy na jego pysku oprzytomniała i ruszyła w jego stronę.
- Asim...- wydusiła w jego sierść, gdy bestia napadła na nią swoją głową- jesteś tu... jesteś...
- Powiedziałem, że masz uciekać.
Oderwała się od zwierzęcia, by spojrzeć na mężczyznę, który powoli zmierzał w ich stronę. Cała jego twarz była pokryta brudem i krwią, nie wiedziała gdzie jest ranny, nie licząc ramienia i nogi.
- Żyjesz- odetchnęła i natychmiast pokonała dzielącą ich odległość.
Stanął jak posąg, gdy objęła go za szyję i przyciągnęła do siebie.
Nie wolno.
Nie powinna tak zrobić.
Za to grozi śmierć.
Takie jest prawo.
- Uratowałeś mi życie- wyszeptała i odsunęła się od niego na długości ramion- omal nie zginąłeś- pokręciła głową.
- Żyję- powiedział tylko i zrobił krok w tył - Pani- skinął głową.
- Powiedz mi jak masz na imię.
- Aimen- powiedział i ponownie skinął głową.
- Aimen- powtórzyła- dziękuję.
- Zrobiłem to, co należało, Pani. Gwardziści ponieśli śmierć, bo również robili to, co należało. A należało bronić twojego życia.

*

Resztę drogi przemierzali pieszo. Aimen prowadził jej konia, a ona szła obok trzymając dłoń na karku tygrysa.
- Gdyby nie twoje zwierzę, byłbym martwy - pokręcił głową patrząc przed siebie.
Spojrzała na tygrysa i przełknęła gulę w gardle patrząc na szramę na jego pysku.
- Kim byli ci ludzie?- mruknęła cicho.
- Myślę, że zostali za nami wysłani. To tłumaczyłoby ich takie same stroje i zamaskowaną twarz. I styl walki. To nie były przypadkowe ruchy. Jakby byli szkoleni. Tego można nauczyć się jedynie w armii.
- Strażnicy?- zapytała zdumiona.
- Możliwe. Albo żołnierze, ale nie z armii Pana.
- Jesteś ranny- powiedziała, ale nie zaszczycił jej spojrzeniem- musimy znaleźć wodę. I miejsce, gdzie można odpocząć. Idziemy prawie cały dzień i wciąż jesteśmy na widoku - rozejrzała się wokół, a nie było tam nic więcej prócz traw sięgających im do kolan.
- Tam jest las- wskazał głowę w prawo- jeśli tam dojdziemy i zostaniemy na noc, jutro w południe będziemy w porcie.
- Dobrze- westchnęła ciężko i przekręciła głowę, czując jak jej kręgi drżą. Bolały ją mięśnie i stawy, ale dobrze wiedziała, że to nic w porównaniu z tym, co czuł Aimen.
Gdy weszli w zarośla, okazało się, że są o wiele gęstsze niż im się zdawało. Ogromne paprocie i wielkie liście roślin, których nie znała tworzyły gęsty gąszcz, przez który tylko Asim przechodził z łatwością. Oni podążali za nim. Przystanęli widząc małe jezioro, maleńkie, nie większe niż dwadzieścia stup.
Aimen usiadł powoli pod drzewem i oparł się o pień zamykając oczy na moment. Tygrys powoli wszedł do wody szukając chłodu, a ona sięgnęła po klamrę swojego płaszcza i odpięła go, a następnie zdjęła z głowy chustę. Było jej bardzo ciepło, a teraz, gdy wiedziała, że nikt ich nie zauważy mogła ochłonąć. Pochyliła się i sięgnęła po wodę, by obmyć sobie twarz i szyję. Odetchnęła głęboko czując rozchodzący się chłód. Następnie wstała i podeszła do mężczyzny, który zdawał się tak pochłonięty odpoczynkiem, że nie potrzebował nawet obmyć krwi, która zastygła wraz z potem na jego twarzy.
- Twój sztylet- zwróciła się do niego i wyciągnęła dłoń.
Zmarszczył brwi i otworzył oczy, by na nią spojrzeć.
- Po co Ci ostrze, którym nie potrafisz władać?- zapytał, ale sięgnął za pas i podał jej sztylet.
Usiadła obok niego i przyciągnęła płaszcz na swoje kolana, następnie wbiła ostrze w mięsistą tkaninę.
- To, że używam go inaczej niż Ty, nie znaczy, że nie potrafię- mruknęła cicho tnąc płaszcz na różnej wielkości kawałki.
Zanurzyła jeden w nich w wodzie i chciała otrzeć mu twarz, ale pochylił się i zrobił to sam. Obmył swoje dłonie, twarz i kark, a ona zauważyła, że nie ma na nich ran.
Rozejrzała się i zobaczyła kawałek patyka leżący obok. Sięgnęła po niego i owinęła ciasno kawałkiem materiału.
- Nie musisz tego robić, Pani. Poradzą sobie...
Urwał, kiedy wetknęła mu owinięte materiałem drewno do ust, a druga ręką chwyciła za pozostałość strzały tkwiącej w jego ramieniu i jednym ruchem wyciągnęła.
Odchylił głowę w tył i warknął gardłowo, a knebel zdusił jęk bólu, gdy odrzuciła ostrze na bok.
- Z tym też sobie poradzisz?- zapytała i rozcięła materiał jego rękawa obcinając gonu szczytu ramienia.
Chwyciła mokry materiał i delikatnie docisnęła do rany.
Zacisnął pięści, a mięsień przy jego szczęce zadrżał.
- Pozwól mi sobie pomóc. Zawdzięczam ci życie- powiedziała, po czym owinęła suchym kawałkiem oczyszczoną już ranę.
- To tylko zacięcie- powiedział, gdy spojrzała na plamę krwi nad jego prawym kolanem.
Sam zawiązał tam materiał i wstał.
- Dziękuję za pomoc- skinął głową- odpocznij, Pani. Jutro czeka nas jeszcze sześć godzin marszu.
Oparła głowę o pień drzewa za sobą i  zamknęła oczy. Mokry tygrys przeszedł obok niej i już myślała, że się położy, ale on stanął przed nią i znów skupił spojrzenie tam, gdzie stał Aimen.
- Pani...
Przechyliła się i zamarła widząc jak mężczyzna unosi podbródek stojąc tyłem do niej, a inny przykłada ostrze miecza do jego krtani.

~*~
Co tam słychać?

HIS LAW || Zayn MalikOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz