Uchyliła powieki i zmarszczyła brwi czując na twarzy promienie słoneczne. Uniosła się na łokciu i dłonią zasłoniła sobie słońce. I w tej chwili zdała sobie sprawę z tego, że słońce jest już bardzo wysoko, a ludzie napewno się obudziłi.
Szybko podniosła się do siadu.
- Spokojnie, Zahrah- mruknął cicho.
Odwróciła się natychmiast.
Siedział w swoimi fotelu i patrzył na nią. Uśmiechnął się lekko, co pozwoliło jaj odetchnąć.
- Już ranek...
- Południe- poprawił ją, na co otworzyła oczy szeroko.
- Muszę iść...
- Nie musisz- przerwał jej znowu- wszystko jest tak, jak powinno być. Wszyscy zjedli, większość się już obudziła i ma siłę aby wstać.
Zamknęła oczy i położyła się na plecach czując ulgę. Chwilę później materac ugiął się pod jego ciężarem, kiedy położył się na boku przy niej. Przechyliła głowę w jego stronę.
- Bałam się- przyznała- naprawdę bałam się, że nie zdążę komuś pomóc.
I otworzyła oczy, by spojrzeć w jego tęczówki.
- Ale pomogłaś, Zahrah- dotknął jej policzka- pomogłaś lepiej, niż ktokolwiek inny, kto mógłby zrobić to za ciebie. Dziękuję ci.
- Nie dziękuj- pokręciła głową- nie jest to powód, by dziękować.
- Ocaliłaś dziesiątki ludzi- szepnął.
- Jeszcze nie.
Zmarszczył brwi.
- Będą zdrowi, kiedy będą mogli wrócić do domów. Do swojego życia i codzienności. A nie wrócą, jeśli czarny kamień nadal będzie zatruwał wodę. Trzeba go wyciągnąć.
- Jak?
- Nie wiem- spojrzała mu w oczy- nie wiem. Ale się dowiem.
Po tych słowach podniosła się i wstała z łóżka.
- Dokąd idziesz?- zapytał szybko, siadając- nie idź, zostań ze mną- poprosił cicho.
Odwróciła się i zmarszczyła brwi.
- Zostań ze mną- powtórzył równie cicho- zostań. Jeden dzień nic nie rób, spędź go ze mną.
Patrzyła w jego oczy... i nawet nie wiedziała, kiedy stała centymety od niego.
- Więc powiedz mi... co chciałbyś robić?- zapytała cicho, a on wyciągnął dłonie i złapał ją za biodra ciągnąc na łóżko. Zdezorientowana padła na materac, a on znalazł się nad nią niemal natychmiast.
Zamarła.
Patrzył prosto w jej oczy, kiedy połączył ich czoła, później nosy.
- Chciałbym...- zaczął cicho, a ona zagryzła dolną wargę- chciałbym móc cię pocałować.
Otworzyła szerzej oczy.
- C-co?- wydusiła czując serce w gardle.
- Chciałaś wiedzieć co chciałbym zrobić. Więc ci powiedziałem- mruknął.
- Ja...
- Nic nie mów- przerwał jej- wiem, że tego nie chcesz. I wiem, że tego nie mogę zrobić. Dlatego powiedziałem, że chciałbym móc cię pocałować. Nie pocałować. Chciałbym mieć na to twoją zgodę, Zahrah. Ale... nie mam- westchnął ostatecznie i zamknął oczy, kładąc się na miejsce obok.
A ona cały czas patrzyła szeroko otwartymi oczami w purpurowy materiał baldachimu.
Spojrzał na nią i zauważył, że zacisnęła dłonie na pościeli.
Chwycił jej palce i rozliźnił, a ona przeniosła na niego wzrok.
- Chodź ze mną do ogrodów.
Uniosła się na łokciu.
- Pójdę- zaczęła- ale wieczorem... chciałabym ci coś powiedzieć. Tak. Właśnie.
Wyglądała na zagubioną.
- Więc chodź, Zahrah- wstał, a ona za nim- Asim?- zmarszczyłam brwi i spojrzał w stronę balkonu- Asim!- zawołał.
Tygrys wbiegł do sypialni i po prostu wskoczył na kobietę. Ta wpadła na niego i oboje wylądowali na poduszkach przy łóżku.
- Asim... Asim, przestań- powiedziała przez śmiech, kiedy ten wtulił łeb w je szyję, łaskocząc ją swoją sierścią- daj mi wstać- odgarnęła włosy z twarzy.
Tygrys wstał i odsunął się od niej, a oni mogli stanąć na własnych nogach.
- Jesteś głodna?- zapytał, a ona pokręciła przecząco głową- Zahrah, miałaś odpowiadać- uniósł brwi.
- Nie, nie jestem- powiedziała spokojnie.
- Wczoraj też nie zjadłaś- zauważył.
- Jest mi ciepło, nie chce mi się jeść- powiedziała- chciałabym się przebrać.
- Więc chodź- pociągnął ją w stronę drzwi. Wyszli na korytarz, później schodami skierowali się w dół, a tam do jej komnat.
- Poczekaj- zatrzymała go przed drzwiami.
Zmarszczył brwi.
- Przebiorę się i wrócę. Poczekasz?
Otworzył usta.
- Tak, poczekasz- kiwnęła głową i szybko zniknęła za drzwiami.
Przetarł twarz dłońmi i splótł dłonie za plecami. Ale nim zdążył zamarzyć o tym co mógłby zobaczy będąc za drzwiami w jej komnatach, ona wyszła już przebrana w długą, zieloną suknię na grubych ramiączkach.
Uśmiechnął się i wystawił jej ramię.
- Ale jedno mi obiecaj- zatrzymał się, gdy razem schodzili po schodach.
- Powiedz, to może się zastanowię- wzruszyła ramionami, na co uśmiechnął się szerzej.
- Zjesz kolację. Co więcej, zjesz ją razem ze mną- powiedział i uniósł lekko podbródek.
- Może się zastanowię- mruknęła i odwróciła głowę.
Przewrócił oczami, o czym dobrze wiedziała, więc uśmiechnęła się szeroko.
- Oczywiście, że tak- powiedziała i spojrzała na jego twarz- mogę obiecać już teraz. Zjem z tobą kolację.
I po tych słowach... sama złapała go za ramię i pociągnęła w dół schodów. Na dziedzińcu ludzie rozmawiali, dzieci chodziły między nimi. Kiedy zobaczyli pana i panią, natychmiast pochylili głowy.
I nagle podeszło do niej dziecko.
Mały, może pięcioletni chłopiec.
Trzymał nieduży, jasnoniebieski kwiat, o ośmiu nachodzących na siebie płatkach.
Wyciągnął rączki i wysunął rozwarty paczek w jej stronę, z najpiękniejszym, a zarazem najbardziej nieśmiałym uśmiechem jaki w życiu widziałam.
Natychmiast pochyliła się do dziecka.
- Jaki piękny, dziękuję- uśmiechnęła się szczerze wzruszona.
Chłopiec spojrzał na pana i pochylił głowę.
A ten przyklęknął powoli i delikatnie uniósł jego brodę by mały patrzył mu w oczy. Powiedział coś w swoim języku, a dziecko uśmiechnęło się i odpowiedziało, ale nie wiedziała co.
Położyła dłoń na jego ramieniu, a ten spojrzał na nią.
- Powiedział, że ten kwiat jest tak piękny jak ty- mruknął cicho, a ona wzruszona spojrzała na dziecko. Chwyciła jego policzki, ucałowała w czoło i mocno przytuliła, a małe ramiona objęły ją za szyję.
Odetchnęła głęboko zamykając oczy.
Nie wiedziała, że to tak na nią zadziała.
- Panie- usłyszeli głos Husama- pani- skinął głową.
Wstali oboje, a chłopiec uśmiechnął się do niej ostatni raz i wrócił do rodziców.
- Co się stało?- zapytała.
- Jest jeszcze kilka osób, które za chore. Zostaną wprowadzone za mury wież.
- Dobrze. I to jak najszybciej- powiedział i wystawił jej ramię.
Ruszyli w stronę ogrodów, a on... zatrzymał się by wyjąć kwiat z jej dłoni. Chwycił go i uniósł, a następnie wsunął między jej włosy po prawej stronie.
A dziecko z zachwytem patrzyło jak pan uhonorował podarowane piękno...
- Nic nie mówisz- zwrócił się do niej.
Mocniej złapała go za rękę i przybliżyła się do niego, opierając głowę o jego ramię.
- Myślę.
- Nad tym, jak pozbyć się kamieni ze studni- powiedział, na co podniosła wzrok.
- I dalej nie wymyśliłam nic poza jednym. On sam nie zaniknie. Nie możemy też opróżnić studni by go wyjąć, studnie pałacowe nie są na tyle głębokie, żeby dostarczyć wodę dla całego miasta. Ludzie muszą jak najszybciej wrócić do domów i żyć tak jak żyli. Mieć czystą wodę.
- Więc...
- Zayn, ktoś musi go wyciągnąć.
Zatrzymał się.
- Ktoś musi wejść do studni i zabrać z dnia kamień śmiertelny.
Powiedziała to nie patrząc na niego.
- I kogo masz na myśli w tej chwili?
Zagryzła wargę całkowicie się od niego odwracając.
- Nie wiem...
- Kłamiesz- warknął, na co spięła się okropnie- dobrze wiesz. Ty chcesz to zrobić? Nie ma mowy- syknął twardo.
- Nie chcę cię denerwować...
- Bez chęci i tak ci się to udaje- powiedział szybko, na co aż podskoczyła- mam ci pozwolić to po prostu wskoczyć do studni?!
Zamknęła oczy.
- Nie krzycz na mnie. Możesz być zły, bo wiem, że się o mnie martwisz. Ale nie krzycz na mnie, proszę cię.
Powiedziała to bardzo cicho. A jednak bez strachu.
I odwróciła się, minęła go i skierowała się z powrotem na dziedziniec.
- Zahrah...- odezwał się za nią, przeklinając się w duchu- Zahrah, poczekaj, nie...
I osweicla się do niego.
Nic nie powiedziała.
Po prostu czekała na to co powie on.
- Ja... nie chciałem, uwierz mi- podszedł do niej- nie chciałem podnieść głosu.
- Czasami nad sobą nie panujesz- powiedziała jakby z przykrością- mi chcę widzieć cię takiego.
- Nie chciałem na ciebie krzyczeć- pokręcił głową- naprawdę, Zahrah.
Wiedziała, że jest szczery. A każdy popełnia błędy i każdy się uczy. Więc pokiwała głową i mimo wszystko, wróciła do siebie.
On długo chodził między krzewami. Długo, bo nadeszła pora kolacji, a on nadal był w ogrodach. Zerwał więc ciemną, czerwoną różę i skierował się na dziedziniec, by przejść na schody.
Ludzie spali.
Zdawało mu się, że wszyscy.
Ale coś nie dawało mu spokoju.
Odwrócił się i w ostatniej chwili padł na schody uchylając się przed ciosem sztyletu. Natychmiast sięgnął po swój.
Stał przed nim wysoki mężczyzna w ciemnym stroju. Jego twarz zasłaniał szeroki kaptur czarnej peleryny, którą nosił. Nie widział jego twarzy.
Pochylił się minimalnie w przód przyjmując pozycję do ataku, a w tej chwili straż podniosła alarm.
Zbiegli się gwardziści, otaczając ich, a obok nieznanego mężczyzny pojawiła się jeszcze dwójka. Wyjęli krótkie proste miecze.
Gwardia przystąpiła do niego, ale... wyciągnął dłoń, kazał im się cofnąć.
Był jego przeciwnikiem.
Patrzył na niego jego lud.
I to on sam stawi mu czoła.
Zbliżył się i zdał pierwszy cios atakując swoim sztyletem.
Zaczęła się walka.
Husam stał za nim gotowy do oddania ciosu, ale nie mógł.
Zabronił mu.
- Nie, dosyć!
Zahrah...
Odwrócił głowę w jej stronę, kierował się strachem o nią.
I to był błąd.
Przeciwnik przytknął ostrze wprost do jego szyi.
A on patrzył tylko na nią.
Szybko zbiegła po schodach.
Ale nie był jedynym, który patrzył.
Bo... napastnik również.
A ona przerażona patrzyła na broń przyciśniętą do szyi mulata.
I... prawą dłoń napastnika.
Nie jej wierzchu widniała podłużna jasna blizna.
Otworzyła szeroko oczy.
Zeszła powoli po schodach i podeszła do nich, mijając staże. Nie wierzyła w to co się dzieje.
Podeszła bliżej.
- Odejdź- powiedział cicho pan- odejdź stąd.
Bał się o nią, patrzył w jej oczy.
Ale ona patrzyła na zamaskowaną twarz.
Zdawało się, że oboje zamarli.
A ona wyciągnęła dłoń i chwyciła jego, odsuwając ostrze od szyi mulata, który nie miał pojęcia co się dzieje w tej chwili. Odszedł od napastnika i stanął obok niej.
Na jego szyi wisiał morski kolejnot.
Perła.
Czarna.
A ona jednym ruchem zdjęła kaptur z jego głowy.
Zamarła.
- Rivear...
CZYTASZ
HIS LAW || Zayn Malik
FanfictionWiele było pięknych kobiet. Miał je wszystkie. Miał, władał, posiadał. Złoto, jedwab, diament, stal. Śpiew słowika. Wiele oczu go widziało. Wszystkie należały do niego. Patrzyły z uwielbieniem. Tak jak im kazano. Patrzyły, z głową pochyloną. Któż...